Wysłannik Śmierci cz. 6

Od dnia, w którym załoga „Skylli” została złapana, każdy nowy dzień wydawał się podobny do poprzedniego. Więźniowie dostawali niewielkie porcje jedzenia i codziennie musieli patrzeć, jak Angus bije do nieprzytomności albo Callana, albo Crevana. Częściej jednak to kapitan padał ofiarą przywódcy Anganimu, bo dzięki swojej klątwie zdecydowanie szybciej wracał do zdrowia.

Ireth w ogóle nie interesowała się losem załogi „Skylli”. Cały czas spędzała teraz z Ilmarinem. Odkąd pierwszego dnia przeszedł wszystkie testy na klątwy z wynikiem negatywnym, Angus rozkazał jej szkolić chłopca na przyszłego łowcę czarnej magii. Elfka spędzała długie godziny, opowiadając malcowi o historii Anganimu, ale Ilmarin wydawał się tym coraz bardziej znudzony. Ciągle pytał o załogę „Skylli”, bardzo chciał się z nimi zobaczyć, a lekcje Ireth w ogóle go nie interesowały.

Wszyscy członkowie Anganimu ucieszyli się, gdy po kilku tygodniach rejsu mężczyzna siedzący w bocianim gnieździe w końcu wypatrzył ląd, o czym szybko poinformował Angusa. Wiedział bowiem, że jest to cel ich podróży, czyli wyspa Mortis.

Była ona niewielka i praktycznie pozbawiona roślinności. Nie żyło tam żadne zwierzę, jeśli nie liczyć niewielu insektów. Anganim jednak zaopatrywał się we wszelkie potrzebne do życia przedmioty dzięki temu, że niedaleko od Mortis znajdowała się druga, zalesiona wyspa. Co prawda była bezludna, ale dla mieszkańców Mortis nie było żadnym problemem przeprawienie się na sąsiednią wyspę i upolowanie zwierzyny. Jedynymi mieszkańcami tej okolicy byli członkowie Anganimu. Wszyscy żyli w jednym budynku, którym był kamienny zamek wybudowany na najwyższym wzgórzu wyspy. Z daleka wydawał się on opuszczony i popadający w ruinę. Załoga Angusa wiedziała jednak, że są to tylko pozory, a twierdza została wybudowana w taki sposób po to, by uniknąć częstych ataków piratów na wyspę, więc z niecierpliwością czekali na moment, aż wreszcie staną na stałym lądzie i odpoczną.

Następnego dnia przybili do prowizorycznego portu na wyspie. Żołnierze od razu ruszyli do pomieszczenia z celami i rozkazali więźniom wyjść na ląd. Załoga „Skylli”, zmęczona głodówką oraz niewygodami, nie próbowała walczyć. Wszyscy szli bez sprzeciwów. Jedynie Crevan nie był w stanie iść o własnych siłach.

Ireth i Ilmarin wyszli na ląd jako ostatni. Chłopiec pobladł, widząc swoich niedawnych opiekunów. Co prawda zdawał sobie sprawę, że nie byli traktowani najlepiej, ale widok skatowanego Crevana i Callana mocno nim wstrząsnął. Ireth w przeciwieństwie do niego wydawała się być obojętna.

- Idź z małym pierwsza – powiedział Angus, gdy się do niego zbliżyli. - Więźniowie pewnie będą sprawiać kłopoty... a nie chcę, by dama była świadkiem... hm... doprowadzania ich do porządku.

- Tak jest – Ireth pokiwała głową i wraz z Ilmarinem ruszyła przed siebie, mijając załogę „Skylli”.

Gdy przechodziła obok Billa, marynarza zwykle przesiadującego w bocianim gnieździe, usłyszała, jak mężczyzna szepcze do niej:

- Gratuluję.

Zdziwiona obejrzała się na niego. Bill uśmiechał się, wpatrując się w jej brzuch, jakby chciał przewiercić ją wzrokiem.

- Mówiłeś coś do mnie? - warknęła, wciąż starając się sprawiać wrażenie wrogo nastawionej.

- Gratuluję – powtórzył Bill, wciąż się uśmiechając. - Obyś dała sobie radę sama.

Ireth zdziwiła się jeszcze bardziej. Powoli zaczynała nabierać podejrzeń, co marynarz mógł mieć na myśli, ale starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo ją to niepokoi.

- O czym ty mówisz? - zapytała.

- Nie chcesz, bym mówił przy nich – Bill zerknął na pozostałych członków Anganim. - Ale chyba wiesz już, co mam na myśli.

- Widać od rumu gadasz głupoty – prychnęła Ireth, po czym szybkim krokiem ruszyła do zamku. Ilmarin dreptał za nią, ze smutkiem oglądając się na załogę „Skylli”. Gdyby przyjrzał się swojej towarzyszce, ujrzałby strach malujący się na jej twarzy.

Elfka tymczasem z niepokojem rozmyślała nad słowami Billa. Nie wiedziała, skąd niby praktycznie nieznajomy jej marynarz miałby wiedzieć takie rzeczy. Wcześniej nie rozmawiała z nim, a Callan chyba raczej nie należał do osób, które chwalą się tym, z kim sypiają. No, chyba że klątwa dawała Billowi jakieś możliwości...

Tuż przy bramie do zamku gwałtownie złapała Ilmarina za ramię. Chłopiec wyraźnie się tego nie spodziewał, bo krzyknął cicho i spojrzał na nią z przerażeniem w oczach.

- Jaka jest klątwa tamtego marynarza? - spytała Ireth.

- Którego? - chłopiec zdziwił się tonem głosu elfki.

- Tego z bocianiego gniazda.

- Bill? On przez klątwę jest taki niski jak ja i nie czuje żadnych zapachów i smaków – powiedział Ilmarin, na co Ireth odetchnęła z ulgą. - Ale dzięki temu ma takie duuuuże oczy. I dużo widzi.

- Co widzi? - zaniepokoiła się Ireth.

- Dobrze widzi z daleka... i nawet może zobaczyć to, czego nikt z nas nie zobaczy – powiedział chłopiec. - Mówił mi, że dobrze widzi żyjątka w morzu. Te małe, co je rybki zjadają. A zwykli ludzie ich nie mogą widzieć.

- A słuch? - dopytywała się Ireth. - Słuch ma normalny?

- Tak... - chłopiec zamyślił się. - Tylko oczy ma lepsze. Bo jeszcze widzi przez ludzi i ściany.

- Że co?! - zdziwiła się Ireth. - Jak to przez ludzi?!

- Widzi, co mamy w środku – wyjaśnił chłopiec. - Serce, mózg i inne flaki...

- Wnętrzności – poprawiła go Ireth, która nagle pobladła.

- No tak, Billy też tak to nazywał – zgodził się Ilmarin. Z zaciekawieniem przyjrzał się towarzyszce. - A czemu pytasz?

- Z ciekawości – odparła wymijająco Ireth. 

Wraz z chłopcem weszła na dziedziniec zamku. Skinęła głową kilku członkom Anganimu, którzy akurat zajmowali się porządkami i zaczynali budować szafot dla załogi „Skylli”. Weszła głównym wejściem i nie tracąc czasu na obserwowanie głównej sali, zniknęła w bocznym korytarzu.

Ilmarin za to zatrzymał się, by przyjrzeć się nowemu miejscu. Główna sala zrobiła na nim kiepskie wrażenie. Kamienne ściany, nie ozdobione żadnymi gobelinami, oraz topornie wykonane stoły i ławy dawały do zrozumienia, że jest to zamek wartowniczy. Z całą pewnością nie zabierano tutaj nikogo poza więźniami, których po jakimś czasie i tak zabijano, oraz żołnierzami, mającymi chronić tą warownię.

Chłopiec szybko pobiegł za Ireth, wyraźnie zniechęcony do tego zamku. Dogonił elfkę na schodach prowadzących w górę. Razem wspięli się na szczyt i znaleźli się na korytarzu, na którym znajdowały się wejścia wejścia do pokoi mieszkalnych.

Ireth weszła do pierwszego pomieszczenia. Ono również przypominało im, że znajdują się w wartowni. Ściany oraz podłoga przyozdobione były zwierzęcymi skórami, a znajdujące się tam łóżko oraz szafka nocna zostały wykonane równie topornie, co meble w głównej sali. Najbardziej w oczy rzucał się kominek oraz leżąca obok niego sterta drewna. Wyglądało na to, że nocami musiało być tutaj zimno.

Ilmarin usiadł na łóżku, ze znudzeniem rozglądając się po wnętrzu pokoju.

- Długo tutaj będziemy? - zapytał.

- Nie wiem – powiedziała Ireth. - Wszystko zależy od tego, kiedy będzie egzekucja Callana.

Na te słowa chłopiec wyraźnie posmutniał.

- Proszę... - wyszeptał. - Powiedz tamtym ludziom, że nie zrobił nic złego.

- Na początku się go bałeś – zauważyła Ireth, niezadowolona z tego, że Ilmarin wciąż próbował bronić kapitana „Skylli”.

- Bo nie wiedziałem, czy to pirat – odparł malec. - Myślałem, że to służący Killburna.

Elfka westchnęła. Nie mogła się skupić na tej rozmowie, bo wciąż myślała o tym, co powiedział jej Bill. Wieści o jego klątwie tylko sprawiły, że zaczęła się bać. Z jednej strony wmawiała sobie, że przecież uważała, a tamten człowiek zwariował i chciał wywołać w niej tylko wyrzuty sumienia... ale z drugiej coś jej mówiło, że marynarz mógł mieć rację i krótki romans z Callanem mógł mieć dla niej przykre konsekwencje. 

W końcu podjęła decyzję. Musiała się dowiedzieć, czy Bill miał rację, zanim Callan zostanie stracony. Spojrzała na chłopca.

- Ilmarinie... mam prośbę – powiedziała cicho. - Kiedy załoga Callana będzie w lochach, pobiegnij na „Skyllę” i przynieś z kajuty Crevana parę eliksirów leczących. Potem zejdź do lochów. Będę tam czekać.

Chłopiec uśmiechnął się szeroko i podszedł do okna, aby wypatrywać więźniów. 

- Pomożesz im – stwierdził.

- Wątpię – mruknęła Ireth tak cicho, by malec jej nie usłyszał. Przede wszystkim musiała pomóc sobie.

Chłopiec wciąż się uśmiechał. Ireth zaś ze zdziwieniem stwierdziła, że cieszy ją to, że Ilmarin wreszcie wyglądał na zadowolonego z przebiegu wydarzeń.

W końcu malec ruszył do drzwi. Ireth wyszła razem z nim. Oboje zbiegli po schodach, starając się robić jak najmniej hałasu. Gdy byli w pobliżu głównej sali, przywarli do ściany, bo usłyszeli, jak więźniowie wchodzą do środka. Elfka wiedziała, że teraz idą w stronę schodów prowadzących w dół, do lochów. Słyszeli ich ciężkie kroki i przyciszone rozmowy, co jakiś czas przerywane trzaskiem bicza i okrzykiem nieszczęśnika, któremu się oberwało. Ten pochód trwał kilka minut. Na samym końcu oboje z Ilmarinem musieli się nieźle wsłuchać, aby dotarł do nich odgłos lekkich kroków. Gdy i one ucichły, oderwali się od ściany.

- Idź już – powiedziała cicho Ireth. - Będę przy ich celach.

Chłopiec bez słowa pobiegł do drzwi wejściowych i wyszedł na dziedziniec. Gdy jego kroki ucichły, Ireth skierowała się do lochów.

Zeszła na sam dół akurat w momencie, gdy członkowie Anganim zamknęli na klucz ostatnią celę. Elfka rozejrzała się dookoła. Zauważyła, że wśród więźniów brakuje jednej osoby.

- A gdzie jest Callan? - zapytała Angusa.

- Dla niego przygotowaliśmy osobny pokój – powiedział przywódca. - Niech trochę pobędzie w samotności przed egzekucją... przemyśli parę spraw...

Ireth pokiwała głową. Po chwili pochyliła się w jego stronę.

- Mam do ciebie prośbę... - zaczęła.

- Słucham cię – Angus uśmiechnął się lekko.

- Chciałam przesłuchać tamtych marynarzy – stwierdziła Ireth. - Być może wiedzą coś o tym, gdzie znajdują się inni tacy jak oni...

- Na pewno wiedzą – odparł Angus. - Ale wątpię, byś zmusiła ich do mówienia.

- Być może znajdę sposób – elfka uśmiechnęła się drapieżnie. - Ale... musiałabym rozmawiać z nimi bez świadków.

- Aaa... chyba wiem, co masz na myśli – Angus odpowiedział uśmiechem. - Dobrze więc. Zajmiemy się swoimi sprawami, a ty z nimi porozmawiaj. Ale pospiesz się. Wieczorem czeka nas obfita kolacja. Jest co świętować, prawda?

- Tak, tak – Ireth energicznie pokiwała głową. - A mogłabym dostać klucze do cel? Przydadzą się, gdy trzeba będzie siłą zmusić ich do mówienia...

Białowłosy wyciągnął pęk kluczy i wręczył je elfce.

- Powodzenia – powiedział, po czym zwrócił się do strażników. - Ruszajcie się! Trzeba wszystko przygotować na jutrzejszą egzekucję!

Członkowie Anganimu z Angusem na czele ruszyli do wyjścia. Gdy ich kroki ucichły, Ireth powoli zbliżyła się do cel. Przez moment szukała wzrokiem Crevana. Ujrzała go leżącego na zimnej i wilgotnej podłodze. Karenmir klęczała przy nim i ocierała pot z jego czoła. Wyglądała na zmartwioną.

- Czy on...? - Ireth zbliżyła się do celi.

- Tak, jest umierający – prychnęła Karenmir, patrząc na nią z odrazą. - I co? Zadowolona jesteś?

Ireth nie odpowiedziała, wciąż z niedowierzaniem wpatrując się w Crevana. Nie wiedziała, dlaczego, ale wcześniej spodziewała się ujrzeć go w dużo lepszym stanie.

- Po co w ogóle tu przyszłaś? - warknęła Karenmir. - Dobić nas? Nie wystarczy ci, że po drodze czworo z nas umarło? Pewnie nie, co? Bo przecież nie mogłaś się na to napatrzeć!

- To nie tak... - zaczęła Ireth.

- A co ty myślałaś?! - Karenmir podniosła głos. - Że co?! Że teraz tu przyjdziesz, a my wszystko ci zapomnimy?!

- Karen... - wymamrotał Crevan, przerywając w ten sposób krzyki narzeczonej. Czerwonowłosa pochyliła się nad nim, delikatnie ocierając mu czoło.

Ireth westchnęła i odwróciła wzrok. Choć cały czas powtarzała sobie, że wykonywała tylko rozkazy, to jednak zaczęły ją dopadać wyrzuty sumienia. W końcu załoga „Skylli” nie zrobiła jej nic złego... Z drugiej strony Angus przecież mówił jej o tym, co działo się z wioskami rybackimi, gdy wszyscy ci ludzie działali pod wpływem swoich klątw...

- Jestem... - jej rozmyślania przerwał cichy głosik Ilmarina.

Obejrzała się za siebie. Chłopiec stał tuż za nią. W rękach ściskał torbę, w której słychać było ciche pobrzękiwanie butelek. Karenmir obrzuciła malca nieprzyjaznym spojrzeniem.

- Świetnie... Crevan mówił, że mądry z ciebie dzieciak, a ty trzymasz z tą suką? - warknęła.

Ireth wzięła od niego torbę.

- Dziękuję ci, Ilmarinie – mruknęła. - A teraz wypatruj, czy nikt nie idzie.

- Raczej nie przyjdą – odparł Ilmarin. Po jego minie widać było, że zabolały go słowa czerwonowłosej. - Zajmują się robieniem jakiejś kolacji.

- I bardzo dobrze – Ireth uśmiechnęła się szeroko i podeszła do celi. Otworzyła ją i bezceremonialnie weszła do środka.

Ledwie zdążyła zamknąć za sobą drzwi, gdy poczuła mocne uderzenie w plecy. Osunęła się na ziemię, sycząc z bólu i obejrzała się. Okazało się, że to Karenmir doskoczyła do niej i uderzyła, gdy dziewczyna się tego nie spodziewała.

- Nie myśl, że dam ci się nam nim pastwić – syknęła czerwonowłosa.

- Chcę mu pomóc! - warknęła Ireth, powoli wstając. - Może i mi nie wierzysz... ale powinnaś poznać eliksiry, które wyjmę. Należą do Crevana.

Karenmir obrzuciła ją nieufnym spojrzeniem, po czym wyrwała jej torbę i zajrzała do środka. Rzeczywiście, od razu rozpoznała znajdujące się w niej eliksiry. Wszystkie były w identycznych buteleczkach i każdy miał przyklejoną karteczkę informującą, na jaką dolegliwość jest dany wywar. Starannie wykaligrafowane litery musiał napisać Crevan. Czerwonowłosa wielokrotnie już pomagała ukochanemu przy leczeniu różnych członków załogi, więc szybko odnalazła potrzebne jej teraz specyfiki. Ustawiła je obok elfa.

- Jesteś pewna, że trzeba ich użyć w takiej kolejności? - zapytała Ireth.

- Tak, jestem pewna – odwarknęła Karenmir. Po kolei otwierała buteleczki i wlewała po kilka kropel do ust Crevana. Gdy upewniła się, że elf przełknął specyfik, zakorkowała buteleczki i włożyła je z powrotem do torby.

- Świetnie, pomogłaś nam – stwierdziła. - A teraz spadaj. Daj nam umrzeć w spokoju.

- Najpierw chcę pomówić z Crevanem – odparła Ireth tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Trochę czasu minie, nim dojdzie do siebie – powiedziała Karenmir. - Poza tym któryś z twoich koleżków może zaraz tu przyjść. Nie boisz się?

- Nie przyjdą – mruknęła Ireth. - Są zajęci.

W tym momencie Crevan nagle odkaszlnął i przewrócił się na bok. Otworzył oczy.

- Crevan, skarbie... wszystko w porządku? - czerwonowłosa natychmiast straciła zainteresowanie ich gościem.

Elf zadrżał i obejrzał się w jej stronę.

- Tak – powiedział cicho, łapiąc ją za rękę. Obecność Karenmir działała na niego kojąco. Nawet przez chwilę nie myślał o sytuacji, w jakiej się znaleźli.

- Cieszę się, że eliksiry pomogły – głos Ireth gwałtownie sprowadził go z powrotem na ziemię. Rozejrzał się dookoła i w końcu ujrzał elfkę stojącą w pewnej odległości od nich. Spojrzał na nią z niechęcią.

- A ty tu czego? - zapytał.

- Chciałam... chciałam cię o coś poprosić – szepnęła Ireth, lekko się czerwieniąc. Teraz, gdy mogła pomówić z Crevanem, czuła się wyjątkowo głupio, że to akurat jego musiała prosić, by upewnił się, czy Bill się nie pomylił. Ale przecież nie mogła iść do uzdrowiciela z Anganimu...

Crevan spojrzał na nią z niedowierzaniem i parsknął ponurym śmiechem.

- Chcesz mnie o coś prosić? - prychnął. - Pomieszało ci się w głowie, czy co?

- Nie rozumiesz... - westchnęła Ireth. - Po prostu... kiedy wychodziłam z okrętu, natknęłam się na Billa... tego człowieka, który siedział w bocianim gnieździe i obserwował. I on... chyba coś u mnie zobaczył.

- CO zobaczył? - zapytał Crevan. Wyglądał na zainteresowanego, więc elfka uznała, że może wreszcie powiedzieć, po co przyszła.

- Nie jestem pewna... ale równie dobrze mógł kłamać – szepnęła Ireth. - Czy... czy mógłbyś sprawdzić, czy nie jestem w ciąży?

Zarówno Crevan, jak i Karenmir spojrzeli na nią z zaskoczeniem. Co prawda od początku nie wiedzieli, czego się spodziewać od tej zdrajczyni, ale z całą pewnością sprawa z jaką przyszła to ostatnie, co mogło im przyjść do głowy.

- Podejdź tu – powiedział w końcu Crevan, gdy w końcu trochę ochłonął. - Na tyle blisko, bym mógł cię dotknąć. I podaj mi klucz do kajdan. Muszę mieć możliwość użycia zaklęcia, by to sprawdzić.

Ireth niepewnie zrobiła krok w ich stronę. Rzuciła mu kluczyk od kajdan. Elf zręcznie go złapał i uwolnił ręce. Od razu poczuł przypływ mocy. Spojrzał wyczekująco na Ireth, która wciąż stała w miejscu, trochę zaskoczona tym, co właśnie narobiła i trochę przerażona tym, co teraz mógł jej zrobić marynarz.

- No nie bój się – zirytował się elf. - Przecież nie wybadam cię na odległość.

Elfka podeszła bliżej, a wtedy Crevan usiadł i dotknął jej brzucha. Wymamrotał jakieś zaklęcie i przez chwilę siedział tak nieruchomo, całkowicie skoncentrowany. Nagle gwałtownie cofnął rękę. Jego twarz wyrażała zaskoczenie.

- Cholera jasna – powiedział, kierując te słowa do Karenmir. - Billy ma rację. Ona nosi dziecko Callana.

Ireth poczuła, jak nogi się pod nią uginają. Osunęła się na kolana. Czuła się całkowicie oszołomiona tą wiadomością. Z jednej strony zawsze marzyła o tym, by kiedyś założyć rodzinę, ale z drugiej to był najmniej odpowiedni moment... do tego ojcem jej dziecka okazał się jeden z najgorszych mężczyzn, jacy chodzili po tej ziemi. Dziecko na pewno odziedziczy po nim jakieś zdolności... ale przecież nie mogła go zabić. To tylko dziecko...

- Chyba ją dobiłeś – powiedziała czerwonowłosa, obserwując Ireth.

- Po części jej się nie dziwię – stwierdził Crevan. - Jej kumple raczej nie będą tolerowali matki przyszłego Wysłannika.

Te słowa przypomniały Irin o jeszcze jednej rzeczy. Ani Angus, ani nikt z Anganimu nie mógł się dowiedzieć o ciąży! Jeśli tylko zaczęliby coś podejrzewać, natychmiast wylądowałaby w najlepszym wypadku na stryczku. Na pewno nie daliby jej nawet szansy, by mogła wychować dziecko i udowodnić im, że wcale nie jest takim potworem, jak jego ojciec. Od razu byłaby dla nich skreślona.

To sprawiło, że natychmiast podjęła decyzję.

- Błagam! - nagle chwyciła Crevana za ramiona i spojrzała mu w oczy. Widział, jak po policzkach spływają jej łzy. - Pomóż mi! Nie pozwól nam umrzeć.

- Uspokój się, wariatko – syknął Crevan. Z trudem się powstrzymał, by jej nie odepchnąć. - Niby jak mam ci pomóc?

- Obiecajcie mi, że mnie stąd zabierzecie, a przysięgam, że pomogę wam uciec jeszcze tej nocy – szepnęła Ireth. - Wypuszczę całą załogę. Callana też. Tylko mnie stąd zabierzecie...

Crevan i Karenmir wymienili spojrzenia. Co prawda dalej nie ufali Ireth, ale ta obietnica mogła być ich jedyną szansą na ocalenie. Do tej pory nie widzieli żadnej okazji, by uciec. A teraz nagle sama Ireth przyszła im z pomocą.

- Dobrze – powiedział powoli Crevan. - Jak pomożesz nam się stąd wydostać, to cię zabierzemy daleko stąd.

- Dziękuję – szepnęła Ireth. Wreszcie go puściła i wstała. Wyglądała na uspokojoną. - Uda nam się. Zobaczycie.

Po tych słowach podniosła torbę z eliksirami, otworzyła drzwi celi i wyszła na zewnątrz. Po chwili zastanowienia dała im jeden klucz.

- Trzymajcie – powiedziała. - Tylko ukryjcie go, żeby strażnik rozdający kolację niczego nie zauważył. I obiecajcie, że wyjdziecie z celi dopiero po północy. O tej porze powinni być pijani po uczcie.

- Obiecuję – westchnął Crevan.

- I jeszcze jedno – przypomniała sobie Ireth. - Crevan, załóż z powrotem te kajdany. Wzbudzisz podejrzenia, jeśli ktoś zobaczy cię bez nich.

Elf niechętnie wykonał polecenie. Aż skrzywił się, gdy po założeniu łańcucha jego moc znów osłabła. Co prawda wciąż czuł ją głęboko wewnątrz siebie, ale choćby się starał, nie byłby w stanie teraz jej użyć.

- Świetnie. To do zobaczenia – Ireth uśmiechnęła się, pomachała im i pobiegła w stronę schodów.

Gdy tylko zniknęła im z oczu, Karenmir parsknęła śmiechem.

- Ale z niej pieprzona egoistka – mruknęła. - Dopóki chodziło o nas i nasze życie, to z zimną krwią wydała nas i pewnie z niecierpliwością czekała na egzekucję. A jak okazało się, że ona też może umrzeć, to nagle ją oświeciło.

- Albo najzwyczajniej w świecie nie chce pozbywać się tego dziecka – stwierdził Crevan. - Sam już nie wiem. Najważniejsze, że mamy szansę stąd uciec.

Karenmir pokiwała głową i przytuliła się do niego. Elf uścisnął ją. W wolnej ręce zaciskał klucz, który zostawiła im Ireth. Już nie mógł się doczekać, aż wyjdzie z tej celi. Miał ochotę zrobić członkom Anganimu prawdziwą masakrę...


***

Rany, jak dawno mnie tu nie było! Wiem, że bardzo zaniedbałam swoich czytelników i przepraszam Was za to. Mam nadzieję, że został tu jeszcze ktoś na tyle wytrwały, by po dwóch (!) latach wreszcie móc przeczytać 6. część "Wysłannika Śmierci". Jedyne, co mogę obiecać na swoją obronę, to że 7. i ostatnia część "Wysłannika" ukaże się szybciej.
Co spowodowało, że musieliście tak długo czekać? Po części brak weny, po części brak czasu, po części inne czynniki, których opisywać tutaj nie będę. Zapewniam jednak, że z pisaniem jeszcze nie skończyłam i jak wreszcie dokończę "Wysłannika", będę publikować inne opowiadania. Pomysłów mi nie brakuje. ^^
Przy 6. części "Wysłannika" starałam się jak mogłam. Tekst przeszedł parę poprawek przed publikacją, ale jak to często bywa, może się zdarzyć, że jakiegoś błędu nie wypatrzyłam.
To chyba by było na tyle, jeśli chodzi o ogłoszenia. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że ta część Wam się podobała. :)

5 komentarzy:

  1. Nareszcie! No naprawdę...
    Sam trafiłem tutaj jakiś rok temu, nie pamiętam dokładnie kiedy. Wiem jednak, że Twoja opowieść zrobiła na mnie wtedy ogromne wrażenie i widząc dzisiaj powiadomienie o nowej części Wysłannika... Szczerze oniemiałem. Sprawdziłem nawet czy to na pewno ten blog.
    Cieszę się, że jesteś, że nadal zamierzasz pisać. I gratuluję poziomu, który po tak długim czasie nie został zatarty. Ciekawi mnie tylko, czy na tej przyszłej 7 części zamierzasz zupełnie skończyć opowieść o Wysłanniku, czy może kolejne opowiadania będą ciągiem dalszym? Podejrzewam, że tak długi czas mógł sprawić, że inne pomysły wygrywają, mam jednak nadzieję, iż pisząc te ostatnie części wciągniesz się na nowo i opowiesz historię do końca. Bo wszystko to, co tutaj przeczytałem, wygląda mi bardziej na początek, nie koniec. Toż to ma zbyt wiele potencjały, by kończyć tak "szybko"!
    Tak czy siak, szczerze się cieszę i ciekawią mnie te wszystkie pomysły. Życzę weny, inspiracji i motywacji, nie możesz przecież zmarnować talentu ;p
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi następne opowiadania, to mam różne pomysły. Po 7. części na pewno zamieszczę tutaj listę moich pomysłów i czytelnicy będą mogli pomóc mi zdecydować, co napisać jako następne. W niektórych opowiadaniach Callan i załoga "Skylli" jeszcze się pojawią i odegrają dużą rolę, w innych co prawda ich nie będzie, choć umiejscowione będą w tym samym uniwersum, a jeszcze inne będą w zupełnie innych światach.
      Dziękuję bardzo za te wszystkie miłe słowa. Dobrze wiedzieć, że ktoś mimo takiego odstępu czasu jeszcze chce to czytać :D

      Usuń
  2. Dwa lata czekania, ale... warto było czekać :)
    Czytało mi się przyjemnie, nie nudziłam się i nie przysypiałam (!). Ireth w ciąży? No cóż... zdarza się ;p W końcu, jakby nie było, dzięki temu mają szansę przeżyć, prawda? Także... nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! :D
    Zastanawia mnie tylko, czy Ireth powie Callanowi o tej hmm... niespodziance ;D W każdym razie nie widzę Callana w roli "kochającego tatusia". Wróć. Nie widzę go w roli żadnego tatusia ^w^
    W każdym razie, nie mogę doczekać się kontynuacji, która, jak obiecałaś *patrzy groźnie*, ma "ukazać się szybciej" ;p
    Pozdrawiam,
    Neko Rina, czyli dawny/dawna... *tu powinien znajdować się dawny nick, ale chcę zobaczyć, czy panna zgadnie ;p*

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic