Córka Wysłannika cz.3


Tinwe cieszyła się, gdy kilka dni później „Skylla” wreszcie przybiła do brzegu. Od momentu, jak Callan zbił ją pasem, prawie nie wychodziła z kajuty. Po części wstydziła się tego, że ojciec postąpił z nią tak na oczach całej załogi, a po części rozpaczała na wspomnienie bólu, jaki czuła podczas lania. Nie miała pojęcia, że kapitan początkowo chciał złoić jej skórę o wiele mocniej, ale pewnie nawet, gdyby o tym wiedziała, nie doceniłaby faktu, że okazał się nieco łagodniejszy. Była zła, że po wszystkim Callan nie przyszedł do niej, by z nią pomówić. Zamiast niego odwiedzali ją Crevan, Karenmir i Ilmarin, ale nie wspomnieli o kapitanie ani słowem, więc dziewczynka doszła do wniosku, że ojciec najzwyczajniej w świecie o niej zapomniał.
Odzyskała dobry humor dopiero wtedy, gdy „Skylla” zacumowała w porcie. Tinwe wyraźnie słyszała kroki marynarzy, tłumnie wychodzących na stały ląd. Jak zwykle pewnie chcieli wykorzystać okazję, by pójść do karczm i napić się rumu albo innego trunku. Dziewczynka zaczekała, aż na pokładzie zrobi się cicho i dopiero wtedy nieśmiało wyjrzała na zewnątrz. Statek był pusty... a przynajmniej ta jego część, którą Tinwe widziała ze swojej kajuty. Odetchnęła cicho i wyszła na zewnątrz.
- No nareszcie. Już myślałem, że stamtąd nie wyjdziesz.
Mała elfka gwałtownie rozejrzała się na boki. Callan stał obok zejścia z pokładu, od niechcenia podrzucając i łapiąc niewielki sztylet. Wyglądał na spokojnego, ale z drugiej strony zanim ją pobił, też nie sprawiał wrażenia aż tak wściekłego. Kto wie, czy zaraz znów nie postanowi jeszcze raz jej wymierzyć kary?
Tinwe bardzo ostrożnie do niego podeszła, gotowa uciec do kajuty, gdyby jednak postanowił zrobić użytek ze swojego pasa... albo co gorsza sztyletu.
- Cześć, tato – wymamrotała.
- Cześć – Callan przestał się bawić nożem i schował go do niewielkiej pochwy. Wyglądało na to, że tym razem obędzie się bez bicia. Mimo to sprawiał wrażenie bardzo poważnego. - Pójdziesz ze mną.
- Dobrze – odparła Tinwe. Zabrakło jej śmiałości, by zadawać jakiekolwiek pytania.
Callan wyszedł z nią na ląd, a potem wyszli z portu. Mała elfka złapała go za rękę i spotkało ją miłe zaskoczenie, jak zdała sobie sprawę, że kapitan nie próbuje jej odepchnąć. Gdy tak szli przez miasto, Tinwe przeszło przez myśl, że kiedyś już tutaj była, jeszcze za życia Ireth. Nie potrafiła sobie jednak przypomnieć, jak to miasteczko się nazywało. Zresztą to teraz nie było dla niej istotne. Liczyło się tylko to, że tata przestał się na nią gniewać. Teraz pewnie spędzą razem popołudnie, pochodzą trochę po kramach, kupując słodkie owoce i ciastka, a potem wrócą na okręt i będą się śmiać z całej przygody na morzu.
Zdziwiła się, gdy minęli rynek i zamiast zatrzymać się przy jakimś kramie ze słodyczami, poszli dalej... w stronę bram.
- Gdzie idziemy? - odważyła się zapytać, gdy wyszli już z centrum miasta.
- Już prawie jesteśmy na miejscu – odparł Callan, uśmiechając się lekko.
Przeszli jeszcze kilkanaście metrów, aż wreszcie Tinwe zauważyła, gdzie się zbliżają. Szli prosto do stajni. Stajenny właśnie wyprowadzał karego konia i siwego kucyka. Oba były już osiodłane i gotowe do jazdy. Mała elfka zwłaszcza na widok tego drugiego uśmiechnęła się szeroko i podbiegła, aby go pogłaskać. Na szczęście stajenny nie zwrócił na nią uwagi, zamiast tego zbliżył się do Callana, o czymś z nim przez chwilę rozmawiając. Tinwe to zbytnio nie obchodziło, bo była zbyt zajęta zwierzęciem. Chętnie dałaby mu kostkę cukru albo inny smakołyk...
- Umiesz jeździć konno? - zapytał Callan, gdy skończył już krótką rozmowę ze stajennym i wręczył mu sakiewkę.
- No pewnie, że umiem – mała elfka wyglądała na urażoną tym pytaniem. - Razem z mamą tylko tak podróżowałyśmy. Nieraz jechałyśmy galopem...
- To świetnie – stwierdził Callan, po czym wskoczył na grzbiet karego konia. - Wskakuj i jedziemy.
- Ale dokąd? - zapytała Tinwe, grzecznie wykonując polecenie. - Zabierzesz mnie na wycieczkę, tak?
Callan gestem wskazał jej, by jechała w stronę bramy i sam ruszył za nią.
- Nie – odparł. - Pojedziemy gdzieś, gdzie będziesz miała odpowiednią opiekę.
Zaskoczona Tinwe aż wstrzymała kucyka i obejrzała się na ojca. Co prawda stali teraz na głównej drodze i blokowali ruch, ale wcale to jej nie obchodziło. Ze zgrozą odkryła, że Callan wcale nie wyglądał, jakby żartował.
- Chcesz mnie zostawić? - wymamrotała.
- Jedź – syknął Callan tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Tinwe posłusznie wyjechała z miasta. Cały jej dobry humor prysł niczym bańka mydlana. Przecież rozumiała, że nabroiła... ale to przecież nie powód, by ją porzucać! Miała przecież zamiar się poprawić i już więcej nie wykręcać podobnych numerów!
- Tinwe... - z zamyślenia wyrwał ją głos Callana. Z niechęcią spojrzała w jego stronę. Akurat zdążył się z nią zrównać i teraz patrzył na nią łagodnie. - Możesz sobie teraz myśleć, co chcesz, ale nie zamierzam cię porzucać byle gdzie. Jedziemy w miejsce, gdzie będziesz miała dobrą opiekę. Jeśli będziesz słuchała Sharinel, to kto wie, może jak będziesz większa, wrócisz na „Skyllę”. Ale na dzień dzisiejszy nie nadajesz się do załogi.
- Naprawdę? - Tinwe trochę się rozchmurzyła. - Będę mogła wrócić?
- Jak dorośniesz... - Callan uśmiechnął się lekko.
Dziewczynka odpowiedziała uśmiechem. Nie potrafiła się długo gniewać... zwłaszcza, jak ojciec wyraźnie dał jej do zrozumienia, że chce dla niej dobrze.
- W porządku... w takim razie gdzie jedziemy? - zapytała.
- Do Mrocznej Puszczy – odparł Callan.
Tinwe zastanowiła się chwilę. Nigdy tam jeszcze nie była, a sama nazwa nie zachęcała do odwiedzenia tego miejsca. Gdyby nie to, że jechała z ojcem, to zaraz by zawróciła. Bo przecież Callan nie pozwoli, by stała jej się krzywda... prawda?

***

Jechali tak przez kilka dni, co parę godzin zatrzymując się, by zjeść posiłek, rozprostować nogi, albo po prostu przenocować. Tinwe była zaskoczona, że mimo iż jechali główną drogą, nie zaatakował ich żaden zbój. Ona miała zdolność, która pozwalała jej się ukryć, dzięki czemu do tej pory żaden rabuś nie zrobił jej krzywdy, ale nie raz już widziała, jak różne podejrzane typy atakują karawany kupieckie. Ona i Callan stanowili przecież łatwy cel, więc dlaczego nikt nie próbował ich zaatakować? Raz nawet podzieliła się z tym spostrzeżeniem z ojcem, ale Callan tylko parsknął śmiechem i odparł, że najwyraźniej okoliczni zbóje wiedzą, że z nim się nie zadziera, o ile się nie chce, by ten napad był ich ostatnim. Tinwe nie miała pojęcia, czemu niby ojciec miałby w pojedynkę wzbudzać w nich takie przerażenie, ale po krótkim zastanowieniu uznała, że woli nie wiedzieć.
Poza tym był też jeszcze jeden powód, dla którego nikt im nie przeszkadzał. Przez te dni prawie cały czas jechali przez pola i łąki, sporadycznie przejeżdżając drogą przez niewielkie lasy. Nauczyła się już, że rabusie wolą napadać na swoje ofiary w lasach, gdzie są znacznie mniej widoczni i zawsze mogą wykorzystać element zaskoczenia. Na takiej otwartej przestrzeni jak pole trudno by było ich nie zauważyć.
Ostatniego dnia krajobraz się zmienił. Wjechali w końcu do starego i gęstego lasu. Nad nimi słychać było śpiew ptaków i szum liści. Poza tym było całkowicie spokojnie.
- Czy to ta Mroczna Puszcza? - zapytała Tinwe, rozglądając się dookoła. Dookoła było tak zielono i przyjemnie...
- Tak, to tutaj – odparł Callan.
- No to wymyślili głupią nazwę – mruknęła Tinwe. - Przecież ta Mroczna Puszcza wcale nie jest mroczna!
Callan parsknął śmiechem.
- Mnie nie pytaj, skąd ta nazwa – powiedział. - Może kiedyś nazwa bardziej pasowała... nie wiem, nie znam historii tego miejsca.
- Szkoda – odparła Tinwe, po czym znów skupiła się na jeździe. Przymknęła oczy i uśmiechnęła się. Złość na ojca, że zostawi ją w takim miejscu, zamiast pozwolić jej podróżować na „Skylli”, całkowicie już jej minęła. Już sobie postanowiła sobie, że pozna całą Mroczną Puszczę tak dobrze, że jak Callan następnym razem przyjedzie ją odwiedzić, pokaże mu zakamarki, o których z pewnością nie miał pojęcia.
Jej przyjemne rozmyślania przerwał świst, który usłyszała tuż obok swojego ucha, a potem odgłos, jakby coś wbiło się w korę drzewa. Tinwe otworzyła oczy i obejrzała się za siebie. Ujrzała ciemny bełt z krótkimi, czarnymi lotkami wbity w pobliski dąb.
- Co... - zaczęła.
- Uważaj! - krzyknął Callan, zeskakując z wierzchowca i błyskawicznie wyjmując swój miecz i topór. Tinwe przez moment widziała, że broń ojca rozjarzyła się jasnoniebieską poświatą. A może jej się wydawało?
Kolejny bełt, tym razem przelatujący bardzo blisko jej szyi, przypomniał jej o niebezpieczeństwie. Dziewczynka zeskoczyła z kucyka i sięgnęła po swoje sztylety. Zaczęła rozglądać się dookoła w poszukiwaniu osoby, która w nią strzelała. Nie musiała długo szukać. Na drodze stał niewielki oddział wysokich, mocno zbudowanych stworzeń ubranych w ciężkie, trochę już pordzewiałe zbroje. Tinwe od razu zrozumiała, z kim mają do czynienia, bo Ireth nieraz jej opisywała te stwory. To orkowie. Callan biegł w ich stronę z nadnaturalną szybkością. Dopadł do pierwszego z nich i ciął toporem w szyję, odcinając stworowi głowę. Drugiemu wbił miecz w brzuch i natychmiast odskoczył przed trzecim orkiem, który już zamachnął się na niego.
Tinwe podbiegła do jednego z drzew przy drodze i ukryła się za nim. Konie również uciekły na tyle daleko, by strzały nie mogły ich dosięgnąć. Mała elfka jednak nie zamierzała się wycofywać. Lekko wychyliła się ze swojej kryjówki i policzyła orków. Było ich dziesięciu. Dwóch już nie żyło, a trzeciego Callan właśnie zabijał. Pozostało więc siedmiu. Dwóch z nich miało kusze i właśnie kończyło ładować na nie bełty. Jeden z kuszników rozglądał się, wyraźnie jej szukając, ale drugi z całą pewnością miał zamiar strzelić w Callana. O nie, na to Tinwe nie mogła pozwolić!
Skoncentrowała się na swojej mocy i wyciągnęła przed siebie rękę, upewniając się, że jest już niewidzialna. Dopiero wtedy wychyliła się i cisnęła sztyletem w orka mierzącego w jej ojca. Stwór zawył, gdy ostrze wbiło się w jego ramię i wypuścił kuszę. Zanim jednak to się stało, wystrzelił bełt. Pocisk musnął plecy Callana, rozrywając jego koszulę i lekko raniąc skórę, ale nie wyrządził mu większej krzywdy. Drugi z kuszników od razu zwrócił się w tą stronę, z której nadleciał sztylet i strzelił. Tinwe szybko padła na ziemię. Przeturlała się z powrotem za drzewo i sięgnęła po drugi nóż. Co prawda nie zabiła tamtego orka, ale była pewna, że teraz już na pewno nie będzie mógł do nikogo strzelać.
Wychyliła się, zerkając na małe pole bitwy. Callan mimo odniesionej rany zdołał powalić kolejnych trzech wrogów i walczył z ostatnim miecznikiem. Kusznik trafiony przez Tinwe powoli się wycofywał, bo zranione ramię uniemożliwiało mu dalsze strzelanie, zaś ten, który do tej pory szukał elfki ładował na kuszę kolejny bełt, tym razem już skierowany w stronę Callana. Najwyraźniej uznał, że zabił już elfkę... albo postanowił zająć się nią później, jak kapitan „Skylli” będzie leżał martwy.
To, co wydarzyło się zaraz później, wydawało się Tinwe bardzo podejrzane. Callan zamachnął się toporem, pozbawiając ostatniego miecznika głowy, a potem ruszył na mierzącego w niego kusznika. Ork jednak zdążył załadować bełt i wystrzelił go w elfa. Czarnowłosy syknął, gdy pocisk przebił jego brzuch, ale mimo to biegł dalej, jakby to była tylko drobna drzazga. Dotarł do napastnika, nim ten zdołał wyjąć sztylet i przebił go mieczem na wylot. Na koniec rozejrzał się w stronę uciekającego kusznika i rzucił w niego toporem. Trafił w udo. Ork osunął się na ziemię martwy.
Callan odetchnął głęboko i dopiero teraz sięgnął do bełta tkwiącego w jego ciele. Wyrwał go, co chwilę sycząc z bólu. Przez moment oglądał pocisk, a potem chyba przypomniał sobie o obecności córki, bo rozejrzał się dookoła. Wyrzucił bełt w krzaki.
- Tinwe? - zawołał. - Żyjesz?
Elfka dopiero teraz sobie przypomniała, że dalej nie zdjęła z siebie czaru niewidzialności. Skoncentrowała się i ruszyła w stronę Callana. Teraz już elf mógł ją widzieć. Na szczęście chyba nie zauważył, że jest zszokowana albo pomyślał, że ta banda orków ją przestraszyła.
- Nic ci nie jest – odetchnął z ulgą. - No, to możemy ruszać dalej. Tylko zabiorę topór.
- Jesteś ranny – powiedziała cicho Tinwe, spoglądając na jego zakrwawioną koszulę.
- To nic – Callan machnął ręką i uśmiechnął się radośnie. - Tylko draśnięcie. Niedługo się zagoi.
- Nie jestem głupia – odparła elfka, nagle zła na ojca. - Wiem, że po takim ciosie powinieneś leżeć i zwijać się z bólu. Mama tak miała, jak zbój ją trafił. Leczyła się miesiąc. To poważna rana, a ty stoisz sobie jak gdyby nigdy nic.
Callan przestał się beztrosko uśmiechać. Spojrzał na nią z powagą.
- I tamten ork – wskazała na trupa z toporem wbitym w udo, gdy zdała sobie sprawę, że elf nie zamierza jej odpowiedzieć. - Nie powinien tak od razu być martwy.
- Nie umarł od razu – powiedział Callan, jednak Tinwe wiedziała, że to kłamstwo.
- Nie? Dlaczego mi nie powiesz, że nasączyłeś broń jakąś specjalną trucizną? - zapytała elfka. - Taką, co to zabije od razu? Mogłeś się podzielić, to ten kusznik by ci nie zrobił krzywdy.
- Bo to nie jest trucizna – odparł wymijająco Callan. Nie patrzył jej w oczy. No tak, pewnie uznał ją za głupie dziecko, które może zbyć byle jakimi tłumaczeniami. Ale nie tym razem, bo małej elfce coś tutaj mocno nie pasowało, nie wiedziała jeszcze tylko, co.
- A co to jest? - zapytała, nie dając za wygraną. Ruszyła w stronę trupa. - Jak mi nie powiesz, to sama sobie zobaczę – dodała, sięgając po topór.
- Nie! - zawołał Callan. Tinwe zdziwiła się, słysząc dziwną nutę w jego głosie. Czy jej się dobrze zdawało, czy to naprawdę był strach? Albo niepokój?
Nie zdążyła się nad tym głębiej zastanowić, bo jej palce zacisnęły się na rękojeści topora. Niemal od razu wyczuła jakąś mroczną energię wewnątrz broni. Nie umiała tego dokładniej nazwać, wiedziała jednak, że topór w jej dłoniach pragnął więcej krwi, niż dostał tego dnia. Wciąż był nienasycony. Chciał dalej nieść śmierć, wysysać życie z ofiar, które będą na tyle nierozważne, by walczyć z jego właścicielem. Nie mogła się pomylić, z tego topora wyczuwała aurę jakiejś złej istoty.
Zaskoczona puściła broń i cofnęła się parę kroków. Bardzo chciała jak najdalej uciec, ale miała wrażenie, że jej nogi nagle stały się ciężkie jak ołów.
- Tinwe! - usłyszała tuż obok siebie zaniepokojony głos Callana. Teraz już nie miała wątpliwości, że się o nią martwił. Podszedł do niej i złapał za ramiona. Odetchnął z ulgą, gdy spojrzała na niego.
- O bogowie, ty żyjesz! - zawołał.
- Co? - zdziwiła się Tinwe. - Dlaczego miałabym nie żyć?
Callan zawahał się. Puścił ją i poszedł po topór. Gdy się schylił, by go podnieść, elfka zauważyła, że drobna rana na jego plecach zniknęła, jakby wcale nie został trafiony. Tinwe już myślała, że jej nie odpowie, ale nagle się odezwał.
- Tej broni nie powinien dotykać nikt poza mną – powiedział. - Jest tak zaklęta, że jeśli zrobi to ktokolwiek inny, to padnie trupem.
Znów uważnie jej się przyjrzał.
- Ale z jakiegoś powodu ty to przeżyłaś – dodał.
- Czyli to wszystko magia? - zapytała Tinwe. - To chyba czarna magia, prawda?
- Nie do końca – odparł wymijająco Callan. - Ale tak, to magia. Z jakiegoś powodu zaklęcie nie działa na ciebie. Nie znam się na czarach, ale może za jakiś czas wybiorę się spotkać z tym, kto dał mi tą broń. Może odpowie mi na pytanie. A teraz chodź – dodał, znów uśmiechając się lekko. - Jesteśmy już blisko, pod wieczór powinniśmy być u celu.
Tinwe odpowiedziała lekkim uśmiechem i dała mu poprowadzić się do koni. Stały tam, gdzie nie mogły dosięgnąć ich bełty, skubiąc trawę.
- Aha... i dobrze się spisałaś – odezwał się Callan, gdy dziewczynka wskoczyła na grzbiet swojego kucyka. - Widziałem, że trafiłaś jednego z orków. Nie wiem, gdzie stałaś, ale to był ładny rzut.
Tinwe rozpromieniła się. Już dawno nikt jej nie pochwalił, zwłaszcza za umiejętności w boju, więc naprawdę mocno się ucieszyła z jego słów.

***

Ściemniało się już, gdy wreszcie dojechali do miasteczka w Mrocznej Puszczy. Tinwe rozglądała się dookoła z zaciekawieniem, bo do tej pory nie miała okazji przebywać w miejscu, gdzie mieszkały wyłącznie elfy. Zwykle bywała albo w typowo ludzkich miastach, albo w metropoliach, gdzie żyło ze sobą kilka przedstawicieli różnych ras.
W mieście elfów dominowały drewniane domy. Na próżno też mogłaby tutaj szukać murów obronnych, bo po prostu ich nie wzniesiono. Mimo to mała elfka czuła na sobie czujne spojrzenia strażników, gdy wraz z Callanem zaczęli zbliżać się do pierwszych domostw. Nie widziała żadnego elfa, ale przeczucie podpowiadało jej, że obserwują okolicę z wysoka, gotowi zastrzelić każdego orka, który postanowi zakłócić spokój mieszkańcom.
Zdziwiła się, gdy Callan nagle pokierował ją w stronę jednej z niewielu chat zbudowanych z kamienia. Z tego, co pamiętała z nauk mamy, na takie mieszkania mógł sobie pozwolić ktoś bogaty, a jej ojciec nie wyglądał na kogoś, kto ma aż takie znajomości. Zresztą na nieśmiertelnego też nie wyglądał, a przecież obie rany zadane mu w walce już się zagoiły i tylko krew na ubraniu przypominała jej o tym, że Callan oberwał podczas starcia z orkami.
- Na pewno dobrze jedziemy? - zapytała niepewnie.
- Tak – odparł Callan. - Kobieta, do której jedziemy, wolała zamieszkać w czymś takim i nie ryzykować, że mieszkanie jej spłonie, jak się wścieknie.
- Czemu? - zdziwiła się Tinwe.
- Bo zna się na magii ognia – powiedział Callan. Zatrzymał konia przed mieszkaniem i zeskoczył na ziemię. Tinwe zrobiła to samo i dogoniła go, gdy już stanął przed drzwiami wejściowymi.
- No... to teraz się zacznie najtrudniejsza część – odparł elf i zapukał.
Z wnętrza mieszkania usłyszeli czyjeś zbliżające się kroki, a chwilę później drzwi uchyliły się. Tinwe zdążyła zauważyć jedynie zarys sylwetki nieznajomej, zanim tamta zatrzasnęła im drzwi przed nosem.
- Sharik, no co ty odwalasz? - westchnął Callan.
Sharik, pomyślała Tinwe. Co za dziwne imię dla elfki. Już prędzej można tak nazwać psa...
- Mówiłam ci, że masz tu więcej nie wracać – odpowiedziała ze złością kobieta. - Po tym, co narobiłeś, nie masz tu czego szukać!
- Sharik... - zaczął Callan.
- I nie nazywaj mnie tak! Ile razy mam ci powtarzać, że nazywam się Sharinel?!
- No dobrze już, dobrze... - westchnął Callan. - Wpuść mnie, to pogadamy. No wiem, że nabroiłem ostatnio, ale chciałem dobrze. Ten twój Deryl i tak się do niczego nie nadawał...
- Gdybym chciała, to sama bym z nim skończyła – syknęła Sharinel. Tinwe miała wrażenie, że ton jej głosu nieco złagodniał.
- No i te plotki, które rozniosłem o nas, to też było złe, masz rację – powiedział Callan. - Myślałem, że w końcu ulegniesz...
- Nie uległabym ci nawet, jeśli musiałabym wybierać między tobą a orkiem – usłyszał w odpowiedzi.
- Masz całkowitą rację, jestem paskudniejszy nawet od orków – odparł Callan. - Przepraszam za tamte głupie plotki i za to, że cię zostawiłem podczas bitwy. Byłem pewien, że sobie poradzisz...
Drzwi znów się otworzyły na oścież. Dopiero teraz Tinwe mogła przyjrzeć się Sharinel. Tamta elfka była niewiele niższa od Callana. Miała śniadą cerę, ciemne oczy i długie, kruczoczarne włosy, w tej chwili zaplecione w warkocz. W jej ostrych rysach twarzy Tinwe dostrzegła jakieś podobieństwo do jej ojca, ale było ono naprawdę niewielkie. W tej chwili patrzyła na Callana z nieukrywaną wściekłością.
Sharinel miała na sobie wygodne ubranie i płaszcz podróżny. Przy jej pasie wisiał miecz. Tinwe odgadła, że elfka była nie tylko czarownicą, ale też wojowniczką.
- Jesteś najbardziej bezczelnym mężczyzną, jakiego znam – prychnęła Sharinel. - Nie dość, że sprowadziłeś mi na głowę same kłopoty, to jeszcze odważyłeś się tu wrócić.
- Jak zawsze do usług – Callan wyszczerzył do niej zęby. - To co, możemy uznać, że mi wybaczyłaś i wpuścisz nas do środka?
Sharinel westchnęła ciężko i odsunęła się, żeby mogli wejść. Dopiero teraz zauważyła Tinwe.
- A kim jest ta mała? - zapytała.
- To Tinwe – odparł Callan, rozkładając się na krześle, jakby był u siebie w domu. - Moja córka.
Sharinel uniosła brwi.
- Córka? - powtórzyła, zatrzaskując za nimi drzwi i zajmując miejsce w drugim fotelu. - Chcesz mi powiedzieć, że przez ostatnie miesiące przestałeś być dupkiem i zacząłeś ponosić odpowiedzialność za swoje czyny?
- Gdzie tam – Callan machnął ręką. - Sama do mnie przyszła – dodał, a potem zaczął jej od początku opowiadać, jak Tinwe zaczepiła jego, Crevana i Ilmarina w karczmie.
Sharinel cierpliwie wysłuchała całej tej relacji i odezwała się dopiero, gdy skończył.
- I stwierdziłeś, że najlepiej będzie ją zostawić pod moją opieką – bardziej stwierdziła, niż zapytała. Parsknęła krótkim śmiechem. - Powinnam cię za to wywalić na zbity pysk. Masz szczęście, że mam dobry humor.
- Czyli się nią zajmiesz? - zapytał z nadzieją Callan.
- Nie – odparła spokojnie elfka. - Może nie zauważyłeś, ale właśnie szykowałam się do wyjazdu. Nie mam zamiaru brać jej ze sobą.
- Ty? Wyjeżdżasz? - zdziwił się Callan, mimo że jej wygodne ubrania wyraźnie na to wskazywały. Doskonale wiedział, że na co dzień Sharinel wolała nosić lekki pancerz albo chociaż dopasowane do niej ubrania, które nie przeszkadzałyby jej w walce. W końcu dzień bez ubitego orka był dla niej dniem straconym.
- Tak się składa, że nie tylko ty masz swoje sprawy do załatwienia – powiedziała Sharinel. Nagle spoważniała. - Pamiętasz, jak mówiłam ci o moim bracie, prawda?
- Wspominałaś, że jest psychopatą i próbował cię utopić, ale trochę mu nie wyszło – odparł Callan.
Sharinel pokręciła głową.
- To nie jest on – powiedziała cicho. - Czuję to. To znaczy to jest jego ciało... ale coś go opętało i steruje nim niczym lalką. Jakiś duch albo demon.
- I co chcesz z nim zrobić? - zapytał Callan. - Pewnie już jest stracony.
Sharinel posłała mu potępiające spojrzenie.
- Wszyscy mówią, że już po nim i jedyny sposób, by mu pomóc, to go zabić – powiedziała. - Ale ja w to nie wierzę. Musi być inny sposób. Może i trudniejszy, ale ja nie zamierzam iść na taką łatwiznę. Nie mam nikogo poza Duathem.
- Duath? - zapytał Callan. Zarówno Tinwe, jak i Sharinel zauważyły jakiś dziwny błysk w jego oczach.
- Tak. Tak się nazywa. A czemu pytasz? - zapytała ostrożnie Sharinel. - Znasz go?
- Ja... nie wiem... - odparł wymijająco Callan. - Być może... albo po prostu obiło mi się o uszy.
- Być może – odparła Sharinel. - Ponoć swojego czasu był utalentowanym nekromantą.
Callan odpowiedział uśmiechem. Tinwe jednak przeczuwała, że elf coś wie, ale na razie nie zamierza nikomu tego mówić.
- No cóż... - powiedziała Sharinel po przedłużającej się ciszy. - Pewnie nawet ty mnie zrozumiesz, że nie mogę odpuścić. To jest mój brat. Nie mam nikogo innego, bo Deryla zabiłeś. Zresztą masz rację w jednym: on zasługiwał na śmierć. To, co ja mu zrobiłam, było gorsze od śmierci.
Callan skinął głową. Nadal był dziwnie milczący, co nie spodobało się Tinwe.
- Mam dla ciebie małą propozycję – powiedziała Sharinel. - Jeśli mi pomożesz, zajmę się twoją córką. Chcę tylko uporządkować wszystkie swoje sprawy. Wyruszyć na wyprawę, znaleźć kogoś, kto być może zna inny sposób na uratowanie Duatha. Na jednej byłam... ale nie znalazłam odpowiedzi – dodała wymijająco.
- Chcesz, żebym ci towarzyszył? - zapytał Callan.
- Nie – na twarzy Sharinel pojawił się złośliwy uśmieszek. - Chcę, abyś tu został i zastąpił mnie jako żołnierza Mrocznej Puszczy. Jednocześnie jak wrócę, chcę, by w domu było czysto i schludnie... i chcę, byś w tym czasie zajął się swoją córką. Poza tym masz nie upijać się do nieprzytomności. Aha, i nie ma mowy, żebyś sprowadzał sobie jakieś kobiety do MOJEGO domu.
Tinwe miała ochotę parsknąć śmiechem, gdy zauważyła, jak Callan spojrzał na elfkę z oburzeniem.
- Chcesz ze mnie zrobić kurę domową?! - zawołał. - Odbiło ci?!
- To tylko parę tygodni – Sharinel wzruszyła ramionami. - Co to jest w porównaniu do setek lat, które później spędzisz na „Skylli”, nie martwiąc się o wychowanie Tinwe?
Callan westchnął. W sumie miała rację, to nie było wcale aż tak dużo czasu... zresztą mógł sobie odreagować walką z orkami, co bardzo mu pasowało. A co do nowych znajomości z kobietami... Sharinel wspomniała, że nie wolno mu sprowadzać potencjalnych kochanek do jej domu. Nic nie powiedziała o karczmach ani domach tamtych elfek. Wyglądało więc na to, że będzie musiał ograniczyć jedynie rum.
- No dobrze – westchnął. - Ale jak niby zamierzasz sprawdzić, czy spełniam wszystkie twoje warunki?
Ku jego niezadowoleniu, Sharinel nie przestawała się uśmiechać.
- Tinwe na pewno z chęcią mi opowie, co robiła przez ostatnie tygodnie – puściła oko do małej elfki. - A poza tym... jest jeszcze las. Drzewa sporo wiedzą – dodała z tajemniczym uśmiechem.
- Nauczyłaś się rozmawiać z drzewami pod moją nieobecność? - jęknął Callan, ale na to Sharinel nie odpowiedziała. Spojrzała na Tinwe, teraz skupiając się na niej.
- Zostanę tu do jutra – stwierdziła. - Chciałabym poznać moją przyszłą podopieczną – dodała, uśmiechając się łagodnie do Tinwe.
Mała elfka odpowiedziała uśmiechem. Może i ta cała Sharinel była złośliwa wobec jej ojca, ale miała wrażenie, że się polubią. Skoro ta elfka tak się martwiła o swojego brata, to nie mogła być złą osobą.
- Późno już – stwierdziła Sharinel. - Lepiej się połóżmy.
- Ja jeszcze muszę iść się przewietrzyć – Callan wstał. - Nie obraźcie się. Po prostu chciałbym się przejść i przemyśleć sobie parę spraw.
- Niesamowite, ty myślisz – zadrwiła Sharinel. Gestem wskazała mu drzwi. - Idź. Tylko uważaj, bo o tej porze łatwo o bliskie spotkanie z orkami.
- Jasne – prychnął Callan i wyszedł na zewnątrz. Tinwe miała wrażenie, że jego wyjście wyglądało prawie jak ucieczka. Wolała jednak nie poruszać tego tematu z Sharinel.
- Gdzie będę spać? - zapytała.
- W moim pokoju – odparła Sharinel. - Tam jest trochę cieplej... no i wracający Callan na pewno cię nie obudzi. O ile dobrze go znam, to poszedł się upić, póki jeszcze może.
Tinwe parsknęła krótkim śmiechem. Pozwoliła elfce zaprowadzić do sąsiedniego pokoiku, znacznie mniejszego od tego, w którym rozmawiali we trójkę. W ciemności Tinwe dostrzegła tylko łóżko, zajmujące większość miejsca w pomieszczeniu i szafę na ubrania. Sharinel szybko zgarnęła z łoża wypchaną po brzegi torbę.
- A mogę panią o coś zapytać? - zapytała cicho Tinwe, zdejmując buty.
- Pytaj.
- Kim był Deryl?
Wydawało jej się, że Sharinel skrzywiła się lekko.
- Był mężczyzną, którego kiedyś kochałam – odparła. - Ale on mnie sprzedał w niewolę. Później znów go spotkałam po latach, jak już byłam wolna... To długa historia, Tinwe. Opowiem ci ją innym razem, jak będziemy miały więcej czasu i jak będziesz troszkę starsza.
- Dobrze – westchnęła elfka. I tak czuła się senna. Miała wrażenie, że nie wytrzymałaby do końca opowieści, a wolała znać ją w całości.

Położyła się do łóżka, zaś Sharinel przykryła ją kołdrą i wyszła, po cichu zamykając za sobą drzwi. Tinwe przez chwilę leżała, nasłuchując. Słyszała, jak Sharinel krząta się po mieszkaniu, najpewniej gromadząc w jednym miejscu przedmioty, które zamierzała zabrać ze sobą na wyprawę. Ciekawe, czy ją też zastanowiło, czemu Callan zaczął tak dziwnie się zachowywać, gdy wspomniała o Duathcie? Czyżby i w tamto opętanie był zamieszany? Tinwe miała nadzieję, że nie. Zanim jednak zdążyła się nad tym dokładniej zastanowić, zasnęła.

***

I oto w końcu powróciłam z kolejną notką. Nie jest może najlepsza, ale miałam ubaw podczas jej pisania. Zresztą miała być nieco dłuższa, ale stwierdziłam, że już lepiej podzielić opowiadanie na więcej części, niż jeszcze bardziej wydłużać notkę. Teraz mam tylko nadzieję, że wena dopisze mi na tyle, byście nie musieli czekać na kolejną część następne trzy (o matko, jak to szybko zleciało...) miesiące.
Poza tym jest jeszcze jedna sprawa. Po dłuższym namyśle zdecydowałam się reaktywować mojego bloga z recenzjami. W tej chwili czekam na porządny szablon na tego bloga i wtedy dopiero zamieszczę tam pierwszą notkę. Oczywiście nie będą tam same recenzje... mam jeszcze kilka innych planów, ale więcej szczegółów zamieszczę na blogu. Jego adres poznacie, jak umieszczę notkę, podam wtedy link do bloga w ogłoszeniach - na prawo od notki. Zachęcam, żebyście w przyszłości na niego zajrzeli. :)
No cóż... póki co to tyle z ogłoszeń. Zapraszam was do skomentowania moich wypocin. xD

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic