Wysłannik Śmierci cz. 3


Mijały kolejne dni. W tym czasie Ireth zdążyła dobrze poznać wszystkie pomieszczenia w statku. Nie było żadnego marynarza chętnego, by jej wytłumaczyć zastosowanie wszystkich przedmiotów, więc spędzała czas tylko z małym Ilmarinem. O dziwo przy niej chłopiec był dużo bardziej chętny do rozmów, co nie uszło uwadze obserwującego ich Crevana.
Lekarz od momentu, gdy spotkał Ireth, idąc na kolację, starał się śledzić każdy jej ruch. Jedynie nocą, gdy wszyscy szli spać, on także udawał się do swojej kajuty. Zauważył również zmiany w zachowaniu Callana… Kapitan wyraźnie robił wszystko, byle tylko uniknąć swojej nowej pasażerki… Po co ją w takim razie przyjął na statek?
Gdy po tygodniu wypłynęli z portu, Callan przestał w ogóle opuszczać swoją kajutę. Crevan zaś musiał wrócić do swoich obowiązków.
Gdy akurat był przez chwilę wolny, usłyszał pukanie do drzwi.
- Proszę - zawołał, pewny że to Karenmir.
Ku jego zdziwieniu do jego kajuty weszła Ireth. Elfka rozejrzała się z zainteresowaniem po półkach wypełnionych eliksirami oraz sprzętem medycznym. Dopiero potem spojrzała na lekarza i zaczerwieniła się lekko.
- Coś ci dolega? - zapytał Crevan, nieco zdziwiony jej zachowaniem.
- Nie… - Ireth pokręciła głową. - Znaczy się nie w sensie fizycznym…
Crevan powstrzymał się od westchnięcia.
- Siadaj - powiedział.
Dziewczyna wykonała polecenie i spojrzała na niego wyczekująco. Lekarz przez moment zastanawiał się, co niby ma z nią zrobić? Dać wywar uzdrawiający? A może lepiej pożegnać ją mocnym kopniakiem?
W końcu Ireth się odezwała.
- Odkąd wypłynęliśmy, nie miałam okazji porozmawiać z Callanem - zaczęła. - Mam wrażenie, jakby miał mi coś za złe.
- Jest kapitanem - odparł Crevan, chcąc bronić przyjaciela. - Ma mnóstwo swoich obowiązków.
- Zauważyłam - Ireth uśmiechnęła się lekko. - Ale nawet jak ma wolną chwilę, to na mój widok gdzieś ucieka…
Crevan westchnął. Cały Callan… nie dość, że nie śmiał odmówić kobiecie nawet, gdy wydała mu się podejrzana, to teraz ucieka przed nią niczym małe dziecko, a nie dzielny wojownik. I teraz on, Crevan, musi się z nią użerać za niego. Niech no tylko ten przeklęty wysłannik przyjdzie mu się wyżalać!
- A tak w ogóle to przed wypłynięciem Callan powiedział mi coś, co bardzo mnie zainteresowało - Ireth przerwała jego rozmyślania. Elf spojrzał na nią zdziwiony. - Mówił coś, że wasza załoga jest dość nietypowa. A ja… nie zauważyłam niczego dziwnego… - w tym momencie spojrzała w oczy Crevana i zamarła.
Lekarz uśmiechnął się lekko, ukazując jej jeszcze swoje ostre jak brzytwy kły. Dziewczyna wzdrygnęła się i odsunęła od niego. Gdy elf uznał, że już do niej dotarło, co jest takiego nietypowego w ich załodze, postanowił się odezwać.
- Pewnie myślisz sobie, że wszyscy jesteśmy demonami, co? - zapytał.
Ireth pokiwała głową.
- Może i masz rację - stwierdził lekarz. - Ale wiedz, że nie od zawsze tacy jesteśmy. Każdy z nas został przeklęty. Jedni przez magów, inni przez bogów… a jeszcze inni przez magiczny artefakt. Callan tylko zebrał nas na jeden statek. Tutaj, na „Skylli”, możemy czuć się swobodnie.
- W takim razie czym ty jesteś? - zapytała Ireth, wciąż obrzucając go nieufnym spojrzeniem.
- Ja… kiedyś byłem posłusznym synkiem swojej matki - oznajmił Crevan. - Była czarownicą z Legardu, a jak wiesz, tam kobiety sprawują władzę. Historia przeklęcia mnie jest dosyć głupia. Mieliśmy wojnę z sąsiednim krajem elfów. W czasie bitwy wykazałem się tchórzostwem w oczach matki.
- Czyli?
- Nie potrafiłem zamordować kobiet i dzieci w zajętej przez nas wiosce, mimo że dostałem taki rozkaz. I wtedy moja matka rzuciła na mnie klątwę… kilka razy w miesiącu dostaję ataków furii, w czasie których zabijam każdego, kto stanie mi na drodze. Przestaję dopiero wtedy, gdy opadnę z sił lub zostanę ogłuszony. Pierwszego ataku dostałem zaraz po rzuceniu klątwy i matka stała się jej ofiarą.
Ireth spojrzała na niego ze współczuciem i wyciągnęła rękę, aby poklepać go po ramieniu, ale elf zrobił unik.
- Klątwę zdejmę wtedy, gdy zwiążę się z kobietą z mojej rodziny. Ale nie popełniłbym kolejnej zbrodni, by zmyć z siebie tamtą hańbę. A już na pewno nie zostawiłbym Karen.
- Przyzwyczaiłeś się do tego, że jesteś przeklęty - stwierdziła Ireth.
- Tak - Crevan uśmiechnął się lekko. - Poza tym dzięki Callanowi rzadko kiedy zabijam pod wpływem szału.
- A Callan? - zapytała Ireth. - Kim on był?
Crevan parsknął śmiechem.
- Kto by tam wiedział - mruknął. - Nigdy nie mówił chętnie o czasach sprzed klątwy. Jedyne, co o nim wiem, to jak został przeklęty.
- Opowiedz mi o tym - poprosiła go Ireth.
- Jak sobie życzysz - Crevan uśmiechnął się drapieżnie i rozpoczął opowieść.

***

Callan z zapałem czyścił podłogę ze śladów krwi. Dzień wcześniej on i reszta załogi cudem przeżyli napaść piratów. Pozbyli się już ciał umarłych, teraz pozostawało tylko posprzątać. Obok niego pracowała reszta majtków.
Nagle usłyszeli krzyk z bocianiego gniazda. Zaciekawiony elf uniósł głowę.
- Nie interesuj się - jeden z jego towarzyszy walnął go mokrą szczotką. - Jak kapitan zobaczy, że się obijasz, to pożałujesz.
Callan pokiwał głowa i wrócił do szorowania. Chwilę później na pokład zeskoczył marynarz, który akurat zajmował bocianie gniazdo i pobiegł w stronę kajuty kapitana. Po drodze przewrócił wiadro z mydlinami wylewając je akurat na ten skrawek podłogi, jaki czyścił Callan.
- Kurwa mać! - wrzasnął marynarz. - Uważaj, jak łazisz, debilu!
- Łapać za broń! - odkrzyknął mężczyzna. - Piraci płyną!
- Znowu? - zdziwił się towarzysz Callana.
- Tym razem to statek Killburna - powiadomił ich marynarz, po czym pobiegł dalej, aby przekazać wiadomość reszcie.
Na pokładzie dało się słyszeć nerwowe pomruki pozostałych marynarzy. Wszystkim było wiadome, kim jest Killburn, okrutny władca piratów. Mężczyzna ten z reguły bez litości mordował całą załogę zajmowanego przez siebie statku. Jedynie ci, którzy wykazali się szczególnym męstwem w czasie obrony, mogli liczyć na łaskę i zaszczyt przyjęcia do jego załogi… jako niewolnik. Każdy wiedział też, że ludzie Killburna to najlepiej wyszkoleni żołnierze okrętowi, jacy kiedykolwiek się urodzili. Dlatego prawdopodobnie czekała ich śmierć.
W końcu ludzie i elfy rzucili się do kolejki po broń. Callan nie odstawał od reszty i również zajął miejsce. Niestety, dostał łuk z kołczanem napełnionym strzałami. Jęknął cicho na ten widok.
- Nie macie miecza albo topora? - wykrzyknął do mężczyzny wydającego broń.
- Niestety - odparł tamten. - Jesteś elfem, poradzisz sobie z łukiem.
Callan prychnął pogardliwie i spojrzał na łuk. Mało kto o tym wiedział, ale zdolnościami łuczniczymi znacznie odstawał od swoich pobratymców. I to wcale nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu…
Właśnie zastanawiał się, jak poprawnie nałożyć strzałę na cięciwę, by nie spadła, gdy będzie celował, gdy został wypchnięty na pierwszą linię obok innych elfów.
Nerwowo spojrzał przed siebie. Widział szybko zbliżający się okręt Killburna. Tamten statek był dwukrotnie większy od tego, na którym znajdował się Callan, na dodatek już z tej odległości dało się zauważyć ozdobne rzeźbienia na relingu i dziobie. Strzelcy ustawieni podobnie jak elf i jego pobratymcy byli już gotowi do strzału.
- Cholera - syknął elf, nakładając pospiesznie strzałę na cięciwę. Wraz z innymi wycelował we wrogich łuczników, ale jego pocisk zwisał tak, jakby w każdej chwili miał spaść. Callan jednak nie miał zielonego pojęcia, jak tę strzałę poprawić, czekał więc na rozkaz.
- Ognia! - krzyknął dowódca łuczników.
Grad strzał pomknął w stronę ludzi znajdujących się na okręcie Killburna… tylko pocisk Callana wbił się w reling na ich pokładzie. Elf poczuł, że czerwieni się ze wstydu jeszcze, zanim ludzie stojący obok niego parsknęli śmiechem na ten widok.
- Dobrze, że nie znalazła się w morzu - zachichotał jeden z elfów. W następnej chwili jego gardło zostało przeszyte na wylot strzałą z wrogiego okrętu.
- Zamknijcie się - syknął Callan, wyciągając następny pocisk. Już miał go nałożyć na cięciwę, gdy poczuł przeszywający ból w piersi. To jeden z wrogich łuczników właśnie go trafił.
Elf spojrzał na strzałę tkwiącą w jego klatce piersiowej, a następnie poczuł, jak pada na ziemię…
Ciężko było mu powiedzieć, co działo się potem. Gdy się ocknął, czuł obezwładniające go zimno. Z jednej strony pragnął znaleźć się blisko ognia, zaś z drugiej myślał o tym, by przestać cokolwiek odczuwać. Wreszcie zwalczył w sobie chęć biernego leżenia i spróbował się ruszyć. Poczuł ukłucie w piersi i zdał sobie sprawię, że strzała wciąż tam tkwi, a on jest na statku zajętym przez Killburna. Wokół niego leżały ciała zabitych…
Callan nerwowo rozejrzał się dookoła. Jednak nie był sam. Na pokładzie stała jakaś postać w ciemnej szacie, która na pewno właśnie go obserwowała. Elf nie wiedział dlaczego, ale miał wrażenie, że to od niej bije to zniewalające zimno.
- Wstawaj, Callanie - odezwała się zakapturzona postać. - Na ciebie już czas.
Marynarz pobladł z przerażenia. Czy on umarł? Musiał się upewnić…
- Ja… ja nie żyję? - zapytał.
Postać zachichotała.
- Właśnie trwają ostatnie sekundy twojego życia - powiedziała. - Możesz jednak błąkać się po tym świecie jako zjawa i cierpieć przez wieczność, chyba że pójdziesz ze mną… wtedy zapomnisz o bólu… o wszystkim…
- Ale… - elf z trudem wyciągnął strzałę ze swojej rany. - Muszę zostać. Muszę się zemścić…
Wydawało mu się, że coś pod kapturem Śmierci rozbłysło. Równie dobrze mogła to być iluzja.
- Chcesz żyć? - zapytała go.
- Dopóki nie dokonam zemsty za śmierć tych, których kochałem - powiedział zdecydowanie Callan. Miał wrażenie, że o dziwo szczęście się do niego uśmiechnęło. Jaka szkoda, że dopiero na łożu śmierci…
- Mogę dać ci szansę - powiedziała postać. - Pozwolę ci dalej żyć, ale pod jednym warunkiem…
- Słucham - szepnął Callan.
- Co roku będziesz posyłał do mnie dwieście dusz - powiedziała cicho Śmierć. - A jak już dokonasz zemsty, zabijesz się bronią, którą ci wręczę.
Elf zastanowił się chwilę, po czym pokiwał głową. Ważne, że mógł żyć…
- Zgadzam się - powiedział.
Kostucha złapała go za rękę i zaczęła szeptać słowa, których znaczenia nie znał. Czuł za to moc, która przywracała go do życia i dodawała sił do walki. Miał również wrażenie, że wspomnienia z przeszłości bledną, a on tracił poczucie straty, bólu i niesprawiedliwości tego, co się kiedyś wydarzyło…
Nie tak chciałem! – miał ochotę zawołać, jednak było już za późno.
Śmierć puściła jego dłoń, zaś on powstał. Sięgnął po miecz i topór wbite w deski pokładu. Nie wiedział, skąd się wzięły, bo wcześniej ich tutaj nie było, ale przeczuwał, że Kostucha musiała maczać w tym palce.
- Masz rok na wykonanie mojej woli, Wysłanniku - powiedziała postać, po czym rozpłynęła się w powietrzu.
Wraz z nią zniknęło także przenikliwe zimno. Callan zaś przyglądał się broni. W mroku zdawała się świecić delikatnym, jasnoniebieskim światłem. Dostrzegł także wyryte na niej runy. Nie wiedział, co znaczą, ale domyślał się, że nadawały jej magicznych właściwości.
Po oględzinach rozejrzał się po pokładzie. Wyglądało na to, że Killburn z załogą wybili wszystkich, ciężko więc było szukać jakiegoś towarzysza podróży. Callan wzruszył ramionami i wskoczył w morze.

***

Ireth wpatrywała się w Crevana z niedowierzaniem. Spodziewała się usłyszeć wiele rzeczy o Callanie, ale nie spodziewała się, że może mieć coś wspólnego z samą Śmiercią.
- Nie ma jak zdjąć tej klątwy? - zapytała.
- Zdejmie ją zabijając się - odparł Crevan. - To jedyny sposób.
- A na kim on tak bardzo chciał się mścić? - nie przestawała pytać Ireth. - Na Killburnie?
- Nie wiem - lekarz wzruszył ramionami. - Może na nim, może na kimś jeszcze… równie dobrze mogło się coś wydarzyć na długo przed jego przeklęciem…
Dziewczyna wstała i ruszyła do drzwi.
- A ty dokąd? - zdziwił się Crevan.
- Jak to dokąd? - odpowiedziała pytaniem Ireth. - Dorwę tego tchórza i z nim porozmawiam. Muszę mu powiedzieć, że znam już prawdę.
Już miała wyjść, gdy lekarz złapał ją za ramię. Dziewczyna obejrzała się za siebie i spojrzała prosto w żółte oczy elfa.
- Tylko mu nie mów, skąd masz informacje - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Oczywiście - Ireth wyrwała mu się i wyszła na pokład.
Rozejrzała się w poszukiwaniu Callana. Kapitan stał przy sterze, wykrzykując rozkazy do swoich podwładnych. Ciekawe… gdy Ireth wchodziła do Crevana, była pewna, że kapitan zamknął się w swojej kajucie. Najwyraźniej zauważył, że przestała go szukać i postanowił trochę pognębić załogę swoimi wrzaskami.
Elfka ruszyła w jego stronę. Callan zaś zauważył ją dopiero, gdy była już blisko, więc nie miał jak uniknąć tego spotkania.
- Chciałaś czegoś? - zapytał niezbyt uprzejmym tonem. - Chcesz zmienić kurs czy… cokolwiek?
- Chcę po prostu porozmawiać - powiedziała stanowczo Ireth. - Nie wymiguj się – warknęła, bo elf już otwierał usta, żeby znaleźć wymówkę. – Nie rób takiej miny, nie jestem głupia i wiem, że celowo mnie unikasz.
Kapitan westchnął i rozejrzał się, szukając pomocy… ewentualnie jakiejś zachęty do rozmowy z Ireth. Wtedy Crevan wyszedł ze swojej kajuty i spojrzał w ich kierunku. Przez moment przyglądał się parze, napawając się widokiem zdezorientowanego Callana, ale szybko zdał sobie sprawę, że elf czeka na jego radę w sprawie Ireth. Lekarz skinął więc głową na znak, że powinien się zgodzić na rozmowę z elfką. Kapitan odetchnął z ulgą.
- No dobrze - zwrócił się do brązowowłosej. - Jak chcesz pogadać, to zapraszam do mnie – dodał, po czym chwycił ją za ramię i poprowadził do swojej kajuty.
Gdy tylko Ireth weszła do pomieszczenia, z zaciekawieniem rozejrzała się dookoła. Wystarczył krótki rzut oka, by przekonać się, że Callan zaliczał się do bałaganiarzy. Na jego koi leżała rozrzucona byle jak pościel, a na biurku i podłodze mapy oraz butelki po rumie. Niedaleko drzwi znajdował się wieszak, który najwyraźniej pełnił funkcję szafy, bo zwisało z niego tyle ubrań, że elfka dziwiła się, iż haki jeszcze nie poodpadały. Nie wszystkie stroje się na nim utrzymały, duża część leżała na ziemi tuż pod ścianą. Duże okno było częściowo przesłonięte zasłoną, przez co marynarze na pokładzie musieli się wysilić, by ujrzeć, co dzieje się w kajucie kapitańskiej.
- Niezły burdel, co? - prychnął Callan, widząc że dziewczyna nie odezwie się pierwsza.
- „Pod zdechłym szczurem” był większy - odparła Ireth i usiadła na koi. Chyba nie zrozumiała jego aluzji.
Callan rozejrzał się za jakimś siedzeniem, ale jak na złość biurko było zawalone mapami zbyt ważnymi, by zrzucić je na podłogę i później każdej osobno szukać. Jedyne, co mógł zrobić, to zająć miejsce obok Ireth. Tak też zrobił.
- Wiem, kim jesteś - odezwała się dziewczyna.
Callan spojrzał jej oczy, jakby próbował z nich wyczytać, czy Ireth mówi prawdę.
- Ciekawe, kto ci powiedział - mruknął.
- Czy to ma znaczenie? - zapytała Ireth. - Podobno każdy na tym statku wie.
- Aż dziwne, że sama się nie domyśliłaś - odezwał się Callan. - Wyglądasz mi na taką, która miała już do czynienia z osobą przeklętą.
- Można tak powiedzieć - Ireth pokiwała głową, ale nie pozwoliła na to, by elf zmienił temat. - Zastanawia mnie tylko jedna rzecz.
- Jaka?
- Na kim tak bardzo chciałeś się zemścić, że nawet Kostucha pozwoliła na to, byś dłużej żył?
Callan uśmiechnął się lekko.
- Na kimś, kogo ona też nienawidzi - powiedział. - Na nekromancie, który swojego czasu nieźle namieszał w moim życiu i zmienił je w piekło.
- To znaczy? - zapytała Ireth.
Elf pokręcił głową.
- Nie pamiętam - westchnął. - Śmierć ingerowała w moje wspomnienia. Wiedziała, że jeśli będę pamiętał, to dokonam zemsty najszybciej, jak tylko się da. Musiała je więc wymazać.
Dziewczyna pokiwała głową. Przez moment wyraźnie się nad czymś zastanawiała, patrząc na koszulę Callana. Zdziwiony kapitan również zerknął na ubranie, myśląc że jest poplamione, ale nie dostrzegł brudu.
- Masz jeszcze… no wiesz… - odezwała się w końcu Ireth, nie spuszczając wzroku z koszuli.
- Bliznę? - domyślił się Callan. - Oczywiście. Kostucha musiała zostawić mi dowód, że nasze spotkanie nie było snem.
Elfka pokiwała głową, nie spuszczając z niego wzroku. Kapitan wręcz odczuwał narastającą ciekawość Ireth.
- No co się tak gapisz? - zirytował się w końcu. - Czego ty chcesz? Żebym ci ją pokazał?
Dziewczyna zastanowiła się chwilę, po czym kiwnęła głową. Elf wywrócił oczami, ale zaczął odpinać guziki koszuli, nim zdążył pomyśleć, co wyprawia. Chwilę potem Ireth podziwiała jego umięśniony tors, na którym widać było kilka blizn. Na brzuchu widocznie były ślady po cięciu mieczem, ale największą uwagę zwracała ta znajdująca się w okolicach serca. Nie była zbyt duża, ale nie miało się wątpliwości, że blizna pozostała po strzale.
Callan stał i obserwował miny Ireth. Im dłużej to trwało, tym bardziej czuł się jak towar, któremu przygląda się potencjalny klient.
- Napatrzyłaś się już? - westchnął.
Ireth nie odpowiedziała, tylko przysunęła się do niego i dotknęła blizny po strzale, która powinna odebrać mu życie. Callan poczuł, jak jego serce zaczyna bić szybciej. Potrzebował całej swojej siły woli, by nie zdradzić, że dotyk dziewczyny zadziałał na niego podniecająco.
- Tak, jest prawdziwa - powiedział, starając się by zabrzmiało to ironicznie.
- Wiem - Ireth uśmiechnęła się lekko. - Po prostu… nie mogłam się powstrzymać.
Elf pokręcił głową. Rzadko kiedy spotykane przez niego kobiety wypytywały się o jego blizny, ale jeśli już lądowali w łóżku to prawie zawsze obserwowały je, jakby znamiona dodawały mu męstwa. Ireth patrzyła na niego dokładnie tak samo jak jego byłe kochanki. Sięgnął szybko po koszulę, ale elfka złapała go ramię, powstrzymując przed schyleniem się.
- Co jest? - zapytał zdziwiony.
Elfka popchnęła go tak, że teraz leżał na koi.
- Długo cię szukałam, Wysłanniku - powiedziała pochylając się nad nim tak, że stykali się nosami. - Chciałam od zawsze dołączyć do twojej załogi, ale jakoś ciężko było was odszukać.
- Nie jesteś przecież przeklęta - odparł Callan.
Ireth tylko uśmiechnęła się, po czym złapała za wiązanie sukienki. Ubranie osunęło się na podłogę, zaś Callan na widok nagiego ciała elfki przestał myśleć o czymkolwiek. Teraz nie liczyło się nic poza chwilami przyjemności…

***

Crevan akurat podawał jednemu z marynarzy środek przeciwbólowy, gdy usłyszał krzyki Ireth. Bez zastanowienia wcisnął butelkę w dłoń swojego pacjenta i wybiegł na pokład. Był przekonany, że ktoś z załogi postanowił zabawić się kosztem dziewczyny, ale wszyscy zajęci byli pracą.
Krzyk znów się powtórzył i teraz Crevan był już pewny, że dźwięki dochodzą kajuty kapitana. Na dodatek zdał sobie sprawę, że nie był to okrzyk przerażenia, lecz rozkoszy. Wywrócił oczami i uderzył pięścią w reling, obok którego stał.
- Co za idiota - wysyczał, patrząc na okno kapitańskiej kajuty. - Przecież ostrzegałem…

***

Jakiś czas później Ireth i Callan leżeli nadzy w koi. Oboje odpoczywali. Elfka z zadowoloną miną przytulała się do kapitana, mimowolnie przesuwając ręką po jego bliznach. Czuła, jak wysłannik powoli zasypia.
Gdy tylko zamknął oczy, brązowowłosa skoncentrowała się na swoich umiejętnościach. Chwilę później usłyszała w swojej głowie znajomy głos.
- Mam nadzieję, że przynosisz dobre wieści, skoro się odzywasz.
- Owszem, mistrzu. Załoga Przeklętych płynie prosto w zasadzkę – odpowiedziała. – Za dwa dni będą na tyle blisko, byście mogli zaatakować.
- A co z wysłannikiem?
- Znajdę sposób, by wyłączyć go z walki.
- Mam nadzieję. Na ciebie liczymy.
Elfka nie odpowiedziała, tylko wtuliła się w Callana. Już niedługo będzie wśród swoich…

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic