Wysłannik Śmierci cz.7 (ostatnia)

Przez resztę popołudnia Ireth szykowała się na wieczorną ucztę. Czesała się i przymierzała swoje suknie, w czasie gdy Ilmarin ze znudzoną miną siedział na jej łóżku i wszystkiemu się przyglądał. Chłopiec dostał od jednego z członków Anganimu dziecięcą wersję munduru organizacji. Już dawno zdążył się przebrać, ale widać było, że zrobił to bardziej dlatego, by dorośli dali mu spokój, a nie dlatego, że strój mu się spodobał. Mimo propozycji mężczyzn nigdzie nie chciał z nimi iść, wolał zostać przy elfce, którą już zdążył lepiej poznać i przyzwyczaił się do jej towarzystwa.

- Wyglądasz w tym ładnie – odezwał się, gdy Ireth założyła krótką, jasnoniebieską sukienkę z koronkami w okolicach dekoltu. - Na pewno możesz tak iść.

- Naprawdę myślisz, że tak będę najlepiej wyglądać? - zaciekawiła się Ireth.

Chłopiec wzruszył ramionami.

- We wszystkim wyglądasz tak samo ładnie – stwierdził. - Ale liczyłem, że jak coś powiem, to może wreszcie przestaniesz się ciągle ubierać i rozbierać...

Ireth parsknęła śmiechem. Mężczyźni... wszyscy się niecierpliwią, gdy kobiety się przebierają. Nawet, jak są w takim wieku jak Ilmarin.

- No dobrze – powiedziała, gdy już się uspokoiła. - Pójdę w tej sukience.

- Super – ucieszył się Ilmarin. - To może teraz się ze mną pobawisz?

Ireth nie miała żadnych innych zajęć, więc się zgodziła. Do wieczora siedzieli w pokoju Ireth, grając w łapki, kalambury i zagadki. Gdy wreszcie zaczęło się ściemniać, oboje zeszli do sali głównej.

Na stołach służba postawiła już półmiski ze smakowicie pachnącymi pieczeniami. Nie brakowało też marynowanych grzybów i sałatek, których nazw Ireth w większości nie znała. Przy niektórych stolikach siedzieli już członkowie Anganimu, dyskutując między sobą o tym, jak wiodło im się podczas ostatnich misji. W tym czasie do stołów dosiadali się kolejni ludzie. Wyglądało na to, że na uczcie będą uczestniczyć wszyscy łowcy czarnej magii.

- Kiedy pójdziemy do Crevana? - szepnął do elfki Ilmarin.

- Wszystko w swoim czasie – odparła tym samym tonem Ireth. - Ale pewnie późnym wieczorem.

Chłopiec pokiwał głową. Najwyraźniej nie mógł się doczekać. Ireth z kolei coraz bardziej się denerwowała, choć starała się, by niczego nie było po niej widać. Mimo to ciągle przychodziły jej do głowy ponure myśli. A co, jeśli ktoś z Anganimu użyje podobnego zaklęcia, co Crevan i jej sekret wyjdzie na jaw? A co, jeśli Crevan nie wytrzyma i na przykład zabije strażnika rozdającego jedzenie? Przecież nieobecność mężczyzny może zostać zauważona. A co, jeśli Ilmarin się wygada? Przecież wszystko mogło się zdarzyć...

Na moment zamknęła oczy i policzyła w myślach do dziesięciu. Poczuła się odrobinę lepiej. Co prawda dalej się denerwowała, ale wiedziała, że nie ma sensu wymyślać, co może się nie udać. Co będzie to będzie. Byle tylko przetrwać.


***


Crevan wciąż tulił do siebie Karenmir, gdy drzwi od celi otworzyły się i do środka wszedł strażnik.

- Kolacja! - zawołał, rzucając im miskę z czerstwym chlebem. - Lepiej się porządnie najedzcie, bo to wasz ostatni posiłek.

Crevan posłał mu pełne nienawiści spojrzenie, ale się nie odezwał.

- Co, mięczaku? - strażnik kopnął go w łydkę. - Języka w gębie zapomniałeś?

Elf głośno odetchnął, usiłując się uspokoić. Nie daj się wyprowadzić z równowagi, powtórzył sobie w myślach.

- Nie – odparł. - Po prostu nie zamierzam się kłócić z takim półgłówkiem. Jeśli szukasz zaczepki, to lepiej poszukaj sobie kogoś na twoim poziomie.

Mężczyzna w odpowiedzi jeszcze raz go kopnął, tym razem mocniej.

- Poczekaj no, śmieciu – syknął. - Będę przeprowadzał twoją egzekucję.

- Już się nie mogę doczekać – odparł z ironią Crevan. - Skończyłeś już?

Strażnik przez chwilę się namyślał, ale w końcu chyba doszedł do wniosku, że tego więźnia nie zdoła sprowokować do bójki. Wyszedł z celi i zamknął za sobą drzwi. Oboje z Karenmir słyszeli, jak idzie do celi obok.

- Już myślałam, że go zabijesz – mruknęła czerwonowłosa.

- Niewiele brakowało – odparł cicho Crevan. - Ale teraz to nic by nie dało. 

Elfka pokiwała głową. Ostrożnie wstali i podeszli do drzwi, nasłuchując. Strażnik obszedł wszystkie cele. Niektórych więźniów zaczepiał, innych zostawiał w spokoju. Widać było jednak, że zaczyna się spieszyć na ucztę. Wreszcie wyszedł z lochów, zostawiając ich samych. Gdy tylko zniknął na schodach prowadzących w górę, Crevan sięgnął po klucz.

- Zaczekaj – Karenmir złapała go za nadgarstek. - Jeszcze może wrócić.

- Racja – odparł Crevan. Znów zaczęli nasłuchiwać. 

Gdy przez dłuższy czas nie usłyszeli nic prócz wielu głosów z sali nad nimi, elf w końcu wziął klucz i rozpiął kajdany krępujące jego i Karen. Oboje natychmiast poczuli znajomy przypływ sił. Znów mogli używać swoich mocy.

- Jak ja za tym tęskniłam... - westchnęła Karenmir.

Crevan uśmiechnął się lekko i otworzył drzwi celi. Ostrożne wyszli na korytarz. Okazał się pusty, tak jak zresztą się spodziewali. Wyglądało na to, że cały Anganim zamierzał świętować schwytanie załogi „Skylli”. Na pewno nie sądzili, że któryś z jeńców się wydostanie... ani że mają w swoich szeregach zdrajcę.

Podeszli do celi obok. Crevan od razu rozpoznał osobę siedzącą w środku.

- Billy – zawołał cicho.

Mężczyzna powoli wstał.

- To wy – szepnął. - Skąd wzięliście klucze?

- Powiedzmy, że to po części dzięki tobie – odparł Crevan i otworzył celę. Bill wyszedł na korytarz.

- Szybko, musisz nam pomóc wydostać resztę – powiedziała Karenmir. - Najlepiej, żeby za bardzo nie hałasowali.

- Jasne – elf poszedł za nią. Tymczasem Crevan skierował się do celi na samym końcu korytarza. Domyślał się, że to tam może być przetrzymywany Callan. Otworzył celę i zajrzał do środka.

To pomieszczenie było mniejsze od pozostałych, do tego było zupełnie nieoświetlone. Elf musiał chwilę poczekać, by jego oczy mogły przyzwyczaić się do ciemności. I choć Crevan już zdążył się przyzwyczaić do smrodu w swojej celi, to jednak tutaj fetor był znacznie gorszy do wytrzymania. Wyglądało na to, że tym miejscu przetrzymywano więźniów, których chciano jak najbardziej upokorzyć, nim w końcu zaprowadzono ich na egzekucję. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegł Callana. Elfa zakuto w kajdany, które jeszcze podwieszono tak, że zmuszony był stać w jednym miejscu. Niedawno musiał być bity, bo na plecach Callana goiły się świeże rany. Kapitan „Skylli” bezwładnie wisiał i tylko krępujące go łańcuchy utrzymywały go w pozycji stojącej.

- Callan? - zapytał cicho Crevan.

Elf podniósł głowę i otworzył oczy.

- Siema, stary – powiedział, uśmiechając się słabo. - Śnisz mi się czy wreszcie mnie zabili?

- Nie, naprawdę cię stąd zabieram, debilu – odparł Crevan. Podszedł do przyjaciela i zaczął rozpinać jego kajdany. - Znowu ratuję ci dupę. Nie wiem, kiedy w końcu ty zaczniesz spłacać swój dług.

Callan osunął się na ziemię i przez chwilę dochodził do siebie. Teraz, gdy nie miał na sobie łańcucha, jego rany goiły się w błyskawicznym tempie. Razem z zadrapaniami i śladami po biciu zniknęło także osłabienie. Parsknął śmiechem.

- Jestem pewien, że spłacę dług, jak tylko stąd wypłyniemy – stwierdził. Wreszcie wstał i przeciągnął się, jakby przed chwilą wcale nie był ciężko poraniony. - Ty mi lepiej powiedz, jak się wydostałeś z celi?

- Ireth mi pomogła – odparł spokojnie Crevan.

- Ireth? - powtórzył ze zdziwieniem Callan. - Na co ta suka liczy?

- Zapewne na to, że odwdzięczymy się i zabierzemy ją ze sobą – zauważył elf.

- Niech zapomni. Jeszcze całkiem nie oszalałem – prychnął Callan.

- Ale ona ma powód, by uciec z nami – powiedział cicho Crevan. Miał ochotę wspomnieć, że szczerze wątpi w to, czy Callan nie oszalał, ale doszedł do wniosku, że takie komentarze na razie może sobie odpuścić. - Nie jestem po jej stronie, ale akurat teraz jestem skłonny jej pomóc. Ten jeden, jedyny raz.

Callan przyjrzał mu się z zainteresowaniem.

- A niby czemu mielibyśmy jej pomagać? - zapytał. - Nie lepiej byłoby nabić ją na pal albo wymyślić inny sposób na pozbycie się jej raz na zawsze?

Crevan zawahał się. Co prawda w zamian za wolność był gotów pomóc Ireth wyjść z całej tej afery z życiem, ale nie zamierzał mówić Callanowi o ciąży. To sprawa między nim a Ireth i powinni to sami załatwić.

- Myślę, że będzie lepiej, gdy sama ci powie – mruknął.

W tym momencie do celi zajrzała Karenmir. Zaklęła i zakryła ręką nos.

- Jak możecie siedzieć w tym smrodzie? - prychnęła.

- To samo mógłbym powiedzieć o zapachu w kajucie Crevana – odparł Callan, ale oboje wyszli z celi, by nie drażnić czerwonowłosej.

Gdy tylko to zrobili, Karenmir natychmiast zatrzasnęła drzwi.

- Billy znalazł ich zbrojownię – powiedziała. - Jest niedaleko, ale musielibyśmy przejść przez salę, gdzie właśnie jedzą. Ale poza tym udało się znaleźć kilka mieczy tutaj, przy stanowisku strażnika.

- A moja broń? - zapytał Callan.

- Bill jej nie zauważył, ale pewnie Ireth będzie wiedziała, gdzie szukać – odparła z niechęcią czerwonowłosa.

- Znowu ta Ireth – prychnął Callan, nagle tracąc dobry humor. - Wygląda na to, że przez was nie będę mógł suki ubić.

- No nie – Crevan uśmiechnął się lekko. - Przynajmniej na razie.

- No dobra – westchnął Callan. - To dawajcie mi tu jakikolwiek miecz. Idziemy robić rozróbę.


***


Ireth siedziała na uczcie jak na szpilkach. Obserwowała, jak inni objadają się i piją hektolitry alkoholu. Sama jadła niewiele, bo ze stresu miała ściśnięty żołądek. Ze względu na swój stan unikała też alkoholu jak ognia. Na szczęście reszta towarzystwa bawiła się tak dobrze, że nawet tego nie zauważyła. Oczywiście nie można było tego powiedzieć o Ilmarinie. Chłopiec wyraźnie się nudził. Dopiero, gdy na stołach pojawiły się desery, wyraźnie się ożywił i zaczął jeść.

Ireth odetchnęła z ulgą, gdy u części członków Anganimu alkohol zaczął dawać się we znaki. Niektórzy zasnęli z głową na stole, inni zaczynali kłócić się na tematy zupełnie niezwiązane z ujęciem załogi „Skylli”. Spodziewała się, że lada moment któryś z mężczyzn zacznie bić się z osobą obok niego, a wtedy uwaga wszystkich skupi się na awanturnikach. Nikt nawet nie zauważy jej zniknięcia.

- Już czas – szepnęła Ireth do Ilmarina.

- Świetnie – ucieszył się chłopiec. - To idziemy?

Ireth skinęła głową. Już miała wstać, gdy nagle drzwi do lochów same otworzyły się z hukiem. W progu stanął Callan, na którego ciele nie było już widać żadnych ran. Wyglądał na całego i zdrowego, jakby przez ostatnie dni wcale nie był przetrzymywany w zamknięciu, bity i torturowany. Za nim stało kilka osób z jego załogi. Co prawda nie byli w równie dobrym stanie jak ich przywódca i do tego tylko niewielka część z nich była uzbrojona, ale mimo to uśmiechali się nieprzyjemnie, gotowi do walki.

Callan uśmiechnął się, gdy spojrzenia wszystkich skupiły się na nim.

- Strasznie niegościnne z was typki – powiedział spokojnie. - Zapraszacie nas do siebie, ale ucztę powitalną robicie tylko dla siebie.

Kilka osób z załogi parsknęło śmiechem. Ireth miała ochotę walić głową o ścianę. Co on najlepszego wyprawia!

- Panie i panowie, sądzę, że już czas, by pokazać im, jak wygląda prawdziwa zabawa – zawołał Callan. Przestał się uśmiechać. - Do ataku!

Jego ludzie nie dali sobie tego powtarzać. Z bojowym okrzykiem rzucili się na ucztujących. Kapitan „Skylli” nie pozostawał w tyle. Sam również ruszył do walki.

Ireth dopiero teraz miała okazję zobaczyć Wysłannika Śmierci w akcji. Rozumiała już, dlaczego tak ważne było wyłączenie go z bitwy. Poruszał się z nadludzką szybkością, bez problemu omijając wszelkie zaklęcia czy ciosy, jakie próbowali mu zadać ludzie z Anganimu. Do tego zresztą większość ucztujących była już mocno pijana, więc tym bardziej nie mieli szans z Callanem. Nawet, jeśli któremuś udało się jakimś cudem trafić kapitana „Skylli”, to i tak rany na jego ciele goiły się z zawrotną szybkością. Elf siał na sali prawdziwe spustoszenie i wywoływał panikę u tych, którzy byli nowymi członkami Anganimu i jeszcze nie mieli do czynienia z Wysłannikiem. 

Nie tylko Callan siał prawdziwy pogrom na sali. Pozostali marynarze ze „Skylli” również byli bardzo niebezpieczni. Mając przy sobie swojego przywódcę, czuli się pewniej. Rzucali się na każdego, kto próbował ratować się ucieczką i dobijali go, nim zdążył zacząć błagać o litość. Ci, którzy lepiej radzili sobie w bezpośredniej walce, zabierali też trupom broń, by móc skuteczniej walczyć. Ci, co nie mieli broni też wcale nie byli mniej niebezpieczni. Chociażby Karenmir, panująca nad wodą, wcale jej nie potrzebowała. Wystarczyło, że się skoncentrowała, by cała woda w organizmach jej ofiar wylewała się z ich ciał. Czerwonowłosa pozostawiała więc po sobie wysuszone trupy.

Wreszcie Callan stanął przy Ireth. Elfka uniosła ręce na znak, że się poddaje. W końcu nie chciała z nim walczyć.

- Callanie, ja... - zaczęła, ale czarnowłosy bezceremonialnie złapał ją za ramię i zmusił, by wstała. Patrzył na nią z taką niechęcią, że mimowolnie opuściła głowę.

- Pójdziesz ze mną i pokażesz mi, gdzie jest moja broń – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Jasne – szepnęła Ireth. Nawet, gdyby chciała, nie mogłaby się sprzeciwić. Elf wyglądał, jakby miał ochotę ją zabić.

Callan popchnął ją w stronę wyjścia. Kilku ludzi z Anganimu rzuciło się w jego stronę, chcąc pomóc towarzyszce, ale elf w błyskawicznym tempie najpierw uniknął ich ciosów, a potem dwóch z nich skrócił o głowę. Do pozostałych już dobiegał Crevan.

Wyszli na korytarz. Ireth przeczuwała, że jakiekolwiek sztuczki nie miałyby teraz sensu. Szła więc prosto tam, gdzie wiedziała, że znajdą broń elfa – do przechowalni, w której trzymano wszystkie rzeczy osobiste odebrane więźniom.

- Chciałabym cię przeprosić... - odważyła się odezwać.

- Nie odzywaj się – odwarknął elf i dźgnął ją w plecy, dając do zrozumienia, że nie zamierza z nią rozmawiać. Ireth posłusznie zamilkła.

W końcu dotarli na miejsce. Callan jako pierwszy wszedł do przechowalni. Teraz, gdy znajdował się tak blisko swojej broni, wyczuwał jej znajomą energię. Wiedział, że broń też zaczęła reagować na jego obecność. Wystarczyło, że wszedł do przechowalni, dostrzegł słaby poblask ze skrzyni, w jakiej została ukryta. Podszedł do niej i otworzył wieko. Wnętrze pomieszczenia oświetliła jasnoniebieska poświata. Z początku oślepiła Callana, ale elf szybko się przyzwyczaił do światła. Uśmiechnął się, gdy tylko zobaczył swój miecz i topór. Na nich obu świeciły się wyryte magicznie runy.

Callan chwycił broń za rękojeść. Wyczuł kolejny przypływ energii. Aż poprawił mu się od tego humor. Spojrzał na Ireth z trochę mniejszą niechęcią.

- Możemy się stąd zabierać – zdecydował.

Gdy wyszli na dziedziniec, okazało się, że załoga „Skylli” już tam była. Zajmowali się dobijaniem służby i strażników. Nie wszyscy zabijali swoich niedoszłych oprawców szybko i bezboleśnie. Niektórzy zaciągali uciekające kobiety w boczne komnaty, skąd Ireth słyszała wrzaski ofiar. Mogła tylko się domyślać, co się z nimi działo. Kilku marynarzy zaciągnęło strażników na dopiero co zbudowany szafot i tam ich powiesiło. Jeszcze innych ludzi z Anganimu przywiązano do pali, które następnie podpalono. Wszędzie słychać było wrzaski umierających i cierpiących.

- Callanie – Crevan podbiegł do kapitana. Na jego ubraniu widać było ślady krwi. - Kazałem przeszukać wszystkie komnaty, ale Angus gdzieś zniknął.

- Pewnie uciekł – mruknął Callan. - Pieprzyć dziada. Podpalcie to miejsce. Niech nie zostanie kamień na kamieniu.

Crevan skinął głową i pobiegł przekazać rozkaz reszcie załogi. Chwilę później Ireth usłyszała okrzyki radości. Załoga z całą pewnością ucieszyła się z rozkazu. Wszyscy rozbiegli się, znosząc pod mury i do sal drewno oraz beczki z prochem. Gdy wszystko było gotowe, wyszli poza teren warowni, a jeden z marynarzy podpalił wszystko zaklęciem. Z przyjemnością patrzyli jak wszystko się pali. Jeszcze niedawno siedzieli w celach, czekając na swoich oprawców, a teraz sami okazali się być katami. Cieszyli się, że udało im się ujść z życiem.

- Tak zakończył działalność Anganim – zaśmiała się Karenmir.

- A ona? - jeden z marynarzy wskazał na Ireth. Elfka mimowolnie zadrżała.

- To już sprawa Callana – powiedział Crevan. - Niech sam ją osądzi.

Wzrok wszystkich skupił się na kapitanie „Skylii”. Elf zaś znów spojrzał na swoją niedawną kochankę. Miał ochotę ją zabić. Skoro im pomogła, to mógł przecież zrobić to szybko i bezboleśnie. Czuł jednak na sobie spojrzenie Crevana. Wręcz wydawało mu się, że wie, co jego przyjaciel teraz myśli.

Nie możesz pozwolić mi złamać obietnicy. Mieliśmy ją zabrać.

- Najpierw popłyniemy do najbliższego portu – powiedział w końcu Callan. - Potem zdecydujemy, co dalej.

Jego załoga nie wyglądała na zadowoloną, ale nikt nie skomentował tej decyzji. Jedynie Crevan uśmiechnął się lekko i skinął głową.

- Idziemy na statek – rozkazał Callan. Nie miał już ochoty przebywać na tej wyspie. Zemścili się, więc mogli ruszać dalej.

- A co z pozostałymi okrętami? - zapytał jeden z marynarzy. - Trzeba mieć pewność, że jeśli nawet zostały jakieś niedobitki, to nie będą nas ścigać.

- Podpalić – zdecydował Callan po chwili namysłu.

Wszyscy ruszyli w stronę portu. Wbiegli na pokład „Skylli”, szykując się do odpłynięcia. Dopiero, gdy oddalili na bezpieczną odległość, jeden z magów podpalił pozostałe statki.

Ireth patrzyła na oddalający się ląd. Teraz, gdy ludzie z Anganimu nie żyli, miała mieszane uczucia. Wiedziała, co mogło ją czekać z ich strony. Ale co mogła zrobić jej załoga Callana? Przecież widziała ich w walce. Są bezwzględni. Jeśli będą chcieli, będą mogli godzinami torturować ją, nim wreszcie pozbawią ją życia. Teraz, jak zdradziła Anganim, nikt już jej nie pomoże.

Nagle poczuła, jak ktoś łapie ją za ramię. Ze strachem obejrzała się za siebie i z ulgą stwierdzła, że to tylko Crevan. Elf patrzył na nią obojętnie.

- Powinnaś pójść z nim porozmawiać – powiedział. - Callan powinien wiedzieć o dziecku.

- Chciałam mu powiedzieć – szepnęła Ireth. - Ale jest na mnie wściekły. W ogóle nie chce rozmawiać.

- Dziwisz mu się? - westchnął Crevan. - Zdobyłaś jego zaufanie. Znając go pewnie wziął cię za kolejną wielką miłość... a ty tak po prostu wydałaś go jakimś typom spod ciemnej gwiazdy.

- Oni nie byli typami spod ciemnej gwiazdy – prychnęła Ireth. - Walczyli z czarną magią.

- To czemu nie siedzieli w Legardzie? - zaciekawił się Crevan. - Tam się roi od złych czarownic i nekromantów. Może się bali, że tamci ich stamtąd wykurzą? Łatwiej było zapolować na grupkę przeklętych?

- Daj mi spokój! - krzyknęła nagle rozzłoszczona Ireth i poszła do jednej z pustych kajut. Chciała posiedzieć w samotności. Przez chwilę nasłuchiwała. Na szczęście Crevan chyba nie miał zamiaru przychodzić i dalej z nią rozmawiać.

Położyła się na koi i przymknęła oczy. Zaczęła płakać. Mimo uratowania jej od pewnej śmierci czuła się zagubiona i samotna. Bo jak miała powiedzieć Callanowi o dziecku? Jak on zareaguje na tą wiadomość? No i reszta załogi. Nienawidzili jej. Widziała to, gdy szła z nimi na statek. Gdyby nie Callan, rozszarpaliby ją na strzępy. Naprawianie ich relacji na tyle, by znów mogła spokojnie wśród nich żyć zajęłoby mnóstwo czasu... a wcale nie była pewna, czy chcą dać jej drugą szansę.

Drzwi do kajuty otworzyły się i do środka weszła jakaś niska i drobna postać. Usiadła obok niej i pogładziła ją po głowie.

- Ilmarin – szepnęła Ireth.

- Co się stało? - zapytał chłopiec. - Czemu płaczesz? Coś cię boli?

Ireth pokręciła głową.

- Nabroiłam i teraz twoi przyjaciele mnie nie lubią – wyjaśniła najprościej jak potrafiła. - Źle mi z tym. Żałuję tego, co zrobiłam.

Ilmarin uśmiechnął się lekko.

- Nie przejmuj się – powiedział. - Ja cię lubię. Im pewnie też niedługo przejdzie.

Ireth zmusiła się do uśmiechu. Chciałabym, żeby tak było, pomyślała. Zamknęła oczy. Ciągle czuła jak Ilmarin ją gładzi po głowie. To działało na nią uspokajająco. Coraz bardziej odpływała... aż wreszcie zasnęła.


***


Następnych dni Ireth nie mogła zaliczyć do przyjemnych. Załoga „Skylli” albo jej unikała, albo traktowała jak powietrze. Czuła się wśród nich jak intruz. Jedynie Crevan i Ilmarin odpowiadali na jej powitania i dawali się wciągać w krótkie rozmowy, ale nawet to nie poprawiało jej humoru. Doceniała jednak, że chociaż oni tolerowali jej obecność na statku. 

Z Callanem w dalszym ciągu nie mogła porozmawiać. Co prawda elf dużo czasu spędzał na zewnątrz, wydając swoim ludziom rozkazy, więc okazji nie brakowało, ale nigdy nie udawało jej się zmusić go, by z nią pomówił. Elfka kilka razy próbowała go zagadnąć, żeby móc go wreszcie przeprosić i powiedzieć mu o ciąży, ale kapitan albo ją zbywał, albo udawał, że jej nie widzi. Gdy podchodziła wieczorami do jego kajuty, zamykał się na klucz i nie zważał na jej prośby, by wpuścić ją do środka.

Elfka odetchnęła z ulgą, gdy wreszcie na horyzoncie ujrzała ląd. Wreszcie miała okazję, by przejść się po rynku i kupić sobie kilka drobiazgów, które jakoś zrekompensują jej to, co przechodziła przez ostatnie dni. Gdy zacumowali w porcie, jako jedna z pierwszych wysiadła i poszła w stronę rynku. Wiedziała, że reszta załogi na pewno również nie przepuści takiej okazji, by wyładować się jakoś po ostatnich wydarzeniach, więc nie musiała się spieszyć z powrotem na „Skyllę”.

Już w trakcie tego spaceru czuła się, jakby zostawiała za sobą wszystkie swoje problemy. Co z tego, że ma Callanowi tyle do powiedzenia. Może rzeczywiście do tej pory to nie był najlepszy moment. Wszyscy poszaleją w karczmach, to może poprawią im się humory i może akurat wtedy Callan zechce wreszcie zamienić z nią parę słów. Przecież ona nie zamierza prosić go o wiele. Nawet nie myślała o tym, że ona i elf mogliby znów zacząć się spotykać. Nigdy nie zależało jej na Callanie, ale w końcu mieli mieć razem dziecko. Musieli cokolwiek w tej sprawie ustalić. A Ireth nawet nie chciała, by jej za bardzo pomagał w wychowaniu dziecka. Tym mogła zając się sama, byle tylko Callan wiedział, że wypadałoby od czasu do czasu je odwiedzić...

Podczas zakupów humor całkiem jej się poprawił. Nie kupiła sobie zbyt wiele, tylko nową sukienkę i kilka owoców, ale to wystarczyło, by wreszcie przestała myśleć o „Skylli” i jej kapitanie.

Gdy już zaczęło się ściemniać, Ireth stwierdziła, że to najwyższa pora, by wrócić na pokład. Nie chciała nocować w karczmie, bo spodziewała się, że tam właśnie przebywają ludzie z załogi Callana. Jednak gdy tylko stanęła w porcie, spotkało ją kolejne zaskoczenie. Z wrażenia upuściła swoje zakupy. „Skylla” już na nią nie czekała. Była w pewnej odległości od portu, zdecydowanie za daleko, by Ireth mogła wskoczyć do wody i szybko dopłynąć do celu. I coraz bardziej się oddalała.

W tym momencie do elfki dotarło, co postanowił zrobić z nią Callan.

Zostawi mnie tu, pomyślała. Pozbył się kłopotu.

Poczuła jednocześnie złość i przerażenie. Nie chciała zostać całkiem sama. Nie teraz, nie w takiej sytuacji...

- CALLAN! - wrzasnęła najgłośniej jak potrafiła. - ZAPŁACISZ MI ZA TO!

- Przestań się drzeć, durna babo – oburzył się jeden z pracowników portu. Ireth jednak nie zwróciła na niego uwagi. Patrzyła na oddalającą się „Skyllę”.

Wtedy jeszcze nie wiedziała, że to ostatni raz, jak widzi ten okręt.


***


Callan i Crevan stali przy relingu, patrząc na oddalający się ląd. Widzieli jeszcze port. Co prawda nie dostrzegli Ireth, ale zdołali dosłyszeć jej słowa. Żółtooki skrzywił się lekko.

- Naprawdę myślisz, że zostawianie jej tam to dobry pomysł? - zapytał z powątpiewaniem Crevan.

- A co? - mruknął niebieskooki. - Może masz lepsze rozwiązanie?

- Powinieneś był z nią pomówić – powiedział cicho Crevan. - Może wyjaśniłaby ci parę rzeczy...

- Gówno mnie obchodzi, co ma mi do powiedzenia – prychnął Callan. - Dla mnie jest teraz nikim, rozumiesz?

Crevan pokiwał głową. Przeszło mu przez myśl, by powiedzieć przyjacielowi o ciąży Ireth. Szybko jednak odrzucił od siebie tą myśl. Callan był taki nieodpowiedzialny. Może to lepiej, że o niczym nie wiedział. Poza tym to nie była jego sprawa. Nie zamierzał się wtrącać. Ireth mogła bardziej stanowczo dobijać się do kapitana, gdy jeszcze była na pokładzie „Skylli”. Skoro tego nie zrobiła, to już jej problem, że została sama z nienarodzonym dzieckiem.

- A co zrobimy z zapasami? - zapytał Crevan. - Wzięliśmy ich za mało, by móc płynąć dłużej niż kilka dni.

- Dwa dni stąd jest następne miasto portowe – odparł Callan. - Kupimy tam, co się da. A potem ruszamy na następną przygodę. Chyba to ci się podoba, co?

Crevan uśmiechnął się lekko. Tak, takie rejsy zawsze mu się podobały. Odkrywanie nowych wysp i skarbów... a nie użeranie się z kolejną „wielką miłością” Callana. Wręcz już się nie mógł doczekać...




KONIEC


*****

I wreszcie do tego doszło. Zakończyłam "Wysłannika Śmierci". Ostateczna wersja tego opowiadania ma 32 strony w Wordzie. Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że będzie trochę krótsze...
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że są tutaj niedokończone wątki. Pewnie część z was zastanawia się, gdzie zniknął Angus i co dalej z Ireth. Mogę powiedzieć tylko tyle, że te wątki nie zostały dokończone celowo. Odpowiedzi mogą się znaleźć w następnych opowiadaniach. :)
Jeśli polubiliście Callana i resztę drużyny, mogę was zapewnić, że to jeszcze nie koniec historii z nimi w roli głównej. Na pewno pojawi się jeszcze kilka opowiadań, w których albo będą odgrywać główną rolę, albo pojawią się tylko na chwilę.
Chcecie wiedzieć, co dalej? Za jakiś czas (pewnie na początku przyszłego tygodnia) umieszczę tutaj kolejną notkę z krótką listą propozycji następnych opowiadań. Będziecie mogli pomóc mi zdecydować, co zacząć pisać w następnej kolejności, bo jak dla mnie, to wszystkie pomysły są całkiem ciekawe.
To by chyba było na tyle, jeśli chodzi o ogłoszenia. :D Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że notka przypadła wam do gustu. :)

2 komentarze:

  1. "Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że notka przypadła wam do gustu. :)".
    Oj, Shadyo, dobrą masz nadzieję. Notka była niesamowita, nic dodać, nic ująć. Nawet nie wiem, kiedy skończyłam czytać ;D
    Rzeź, jaką zrobiła załoga Skylli była tak wspaniale opisana, że podczas czytania (dosłownie!) miałam ją przed oczami :)
    Callan taki badass ^^ Nie żeby mi to przeszkadzało, wręcz przeciwnie - dobry badass nie jest zły. Zwłaszcza w twoim wykonaniu *komplement*
    Hm, dlaczego nie dziwi mnie fakt, że Callan zostawił Ireth bez słowa? :D No cóż... z drugiej strony... może gdyby mu wcześniej powiedziała... *próbuje wyobrazić sobie Callana w roli tatusia* Albo nie. Cofam to. Akysz! *macha łapkami* Ta wizja... była... zła!
    Trzymam cię więc za słowo, à propos pojawienia się załogi Skylli w następnych rozdziałach ^^

    Pozdrawiam!
    Neko Rina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie gdyby mu powiedziała, to i tak by nie uwierzył :D Więc w sumie na to samo by wyszło. Pewnie by było: "Zostawimy ją, bo nie dość, że zdrajczyni, to jeszcze bezczelnie mi kłamie" XP

      Usuń

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic