Callan
obudził się, czując jak mocno piecze go policzek. No tak, pewnie
nadział się na odłamek szkła… Chciał potrzeć twarz, jednak
zdał sobie sprawę, że ma skrępowane ręce. Otworzył oczy.
Dopiero teraz zauważył, że leży przy swojej koi, a jego ręce są
skute jakimś śmiesznym, cienkim łańcuszkiem. Kiedy jednak
spróbował się z nich uwolnić, ciaśniej zacisnęły się wokół
jego nadgarstków. To zabolało go do tego stopnia, że zaklął z
bólu.
W ten
sposób zwrócił na siebie uwagę pozostałych osób znajdujących
się w jego kajucie. W jego stronę zwróciła się bowiem Ireth…
oraz człowiek, którego widział po raz pierwszy w życiu. Miał on
długie białe włosy, w tej chwili związane w kucyk, duży i
haczykowaty nos oraz jasnoniebieskie oczy… nie tak jasne, jak oczy
Callana, ale i tak wprawiłyby niejedną osobę w przerażenie. Twarz
nieznajomego szpeciła blizna na prawym policzku. Ubrany był w białą
szatę i czapkę kapitana. Gdyby nie ona, Callan w życiu by się nie
domyślił, że ma do czynienia z kimś ważnym.
Nieznajomy
powoli zbliżył się w stronę leżącego elfa. Popatrzył na niego
z pogardą, po czym z całej siły kopnął w brzuch. Callanowi
pociemniało w oczach.
- A
więc to jest słynny Callan – białowłosy uśmiechnął się
drwiąco. – Kapitan niepokonanej „Skylli”, Wysłannik Śmierci
i pies na baby.
- Nie
musisz mnie aż tak wynosić pod niebiosa – zauważył poirytowany
Callan.
Natychmiast
pożałował swojej zuchwałej odpowiedzi. Tym razem nieznany kapitan
z całej siły kopnął go w nos. Elf poczuł najpierw ból, a potem
ciepłą i lepką ciecz, która obficie zalała mu usta i brodę.
-
Następnym razem uważaj, co mówisz – stwierdził białowłosy. –
Gdybyś ty i twoja załoga rzeczywiście byli niepokonani, to z całą
pewnością mojej podopiecznej nie udałoby się ciebie uwieść… a
wygląda na to, że wszyscy jej zaufaliście.
Callan
spojrzał kątem oka na Ireth. Dziewczyna stała na tyle daleko, że
nawet gdyby chciał, to by jej nie dorwał. Chyba o tym wiedziała, a
przynajmniej takie miał wrażenie, patrząc w jej oczy, teraz
wypełnione obrzydzeniem do jego osoby.
-
Jedno muszę przyznać, koleżko – stwierdził elf, odwracając
wzrok. – Niezła z niej aktorka. Na twoim miejscu bałbym się stać
plecami do niej.
Białowłosy
od razu obrócił się tak, by mieć oko zarówno na Ireth, jak i na
związanego kapitana. Callan tylko uśmiechnął się lekko.
Wyglądało na to, że nieznajomy nie ufa do końca dziewczynie.
-
Widać opowieści o twojej bezczelności nie są ani odrobinę
przesadzone – powiedział białowłosy. – Nawet w obliczu śmierci
obrazisz jak najwięcej osób…
Callan
parsknął śmiechem.
-
Powodzenia – prychnął. – Jak na razie przez sto pięćdziesiąt
lat nikomu się to nie udało – dodał, gdy zauważył pytające
spojrzenie rozmówcy.
- Ach…
- na twarzy kapitana Anganimu pojawił się złowróżbny uśmiech. –
Więc zakładasz, że nie mam pojęcia, jak uśmiercić Wysłannika
Śmierci? Możesz być pewien, że nie będziesz pierwszym sługą
Kostuchy, którego skrócę o głowę. I na pewno nie ostatnim…
- A to
ciekawe – Callan za wszelką cenę nie chciał pokazać
przeciwnikowi, że zaczyna mu się ta sytuacja coraz bardziej nie
podobać. Do tej pory był pewien, że nikt poza samymi Wysłannikami
i Śmiercią nie wie, jak się ich pozbyć. I liczył, że obcy
kapitan blefuje.
Białowłosy
tymczasem podszedł do skrzyni, w której leżał miecz i topór
Callana. Pochylił się i otworzył ją, przyglądając się orężowi
z zainteresowaniem. Kapitan „Skylli” w myślach prosił wszystkie
znane mu bóstwa, aby nieznajomy złapał za rękojeść miecza i
padł trupem… jak każdy, kto do tej pory odważył się tknąć
broń Wysłannika.
Zamiast
tego białowłosy skoncentrował się i Callan ujrzał, jak jego
miecz i topór unoszą się w powietrze.
-
Bardzo zadbany oręż – stwierdził. – Wszystkie inne były już
nieźle wysłużone...
-
Wydaje ci się – odparł elf. - Po prostu się nie znasz na broni.
Uśmiech
wreszcie zniknął z twarzy nieznajomego. Broń, do tej pory
lewitująca nad skrzynią, z hukiem wpadła z powrotem do niej.
-
Wstawaj – rozkazał. - Coś ci pokażę.
Callan
bardzo chciał zignorować rozkaz, ale pożałował tego w momencie,
gdy łańcuchy zaczęły coraz mocniej zaciskać się na jego
nadgarstkach. Podniósł się z podłogi i powoli poczłapał do
drzwi.
Na
zewnątrz wypchnęła go Ireth. Zanim upadł na deski pokładu,
ujrzał większość swojej załogi. Stali w szeregu, zakuci w te
same kajdany, które on sam miał na sobie. Niektórzy byli poważnie
ranni i ledwo trzymali się na nogach. Opierali się o towarzyszy, co
jakiś czas krzywiąc się, gdy któryś z członków Anganimu dźgnął
ich włócznią.
Najbardziej
przygnębiający był widok niewielkiego stosu martwych ciał. Callan
bez problemu rozpoznał wszystkich zabitych marynarzy ze „Skylli”.
Poczuł wstyd i bezsilną złość. Mógł przecież temu zapobiec, a
on co robił? Zabawiał się z Ireth...
- I
co, Callanie? - zapytał białowłosy. Jego mina świadczyła o tym,
że doskonale wiedział, jakie myśli musiały teraz zaprzątać
głowę elfa. - Jakie to uczucie patrzeć na swoją klęskę?
Elf
uśmiechnął się, choć wcale nie było mu do śmiechu.
-
Ciężko mówić o klęsce – powiedział głośno i wyraźnie. -
Przecież jeszcze mnie nie zabiłeś. W każdej chwili mogę się
stąd zmyć.
- Nie
byłbym tego taki pewien – kapitan Anganimu dał znak swoim
ludziom.
Czterech
z nich wystąpiło z szeregu i zbliżyło się do Callana. Elf
wyraźnie nie rozumiał, co mają zamiar zrobić. Dopiero, gdy
wojownik stojący tuż przed nim uniósł swój kij, odruchowo uniósł
ręce, aby osłonić twarz.
Nie
wytrzymał długo okładania go kijami. Po kilku uderzeniach upadł
na deski pokładu, krzywiąc się z bólu. Mimo to żołnierze nie
zaprzestali bicia. Elf czuł uderzenia na plecach i na ramionach. W
pewnym momencie jeden z kijów trafił go w twarz, a Call wyczuł w
ustach krew. Plunął na pokład, byle tylko pozbyć się tego
posmaku.
-
Dosyć – powiedział w końcu białowłosy.
Mężczyźni
posłusznie odsunęli się od Callana. Wciąż jednak ściskali kije
tak, jakby oczekiwali, że przywódca rozkaże im dalej bić elfa.
-
Wystarczy tej zabawy – stwierdził pogodnie przywódca Anganimu. -
Zabierzcie naszych jeńców do cel. Mam nadzieję, że będzie im tam
wygodnie – dodał, uśmiechając się nieprzyjemnie.
Kilku
członków Anganimu od razu zabrała się za poganianie załogi
„Skylli” w stronę wrogiego statku.
Crevan
wraz z pozostałymi przeszli przez szeroką deskę łączącą ze
sobą oba okręty i, prowadzeni przez jednego z wojowników, ruszyli
w kierunku zejścia w głąb pokładu. Lekarz zauważył, że
Karenmir już ledwo trzyma się na nogach, więc zbliżył się do
ukochanej i podtrzymał ją.
-
Trzymaj się mnie – szepnął, na co elfka pokiwała głową.
W tym
momencie jeden z członków Anganimu zauważył, co robi Crevan. Bez
ostrzeżenia uderzył kijem w plecy elfa.
- Nie
pomagaj jej! - krzyknął.
- Sama
nie dojdzie – warknął Crevan przez zaciśnięte zęby. Bardzo
bolało go miejsce, w które został uderzony, ale nie zamierzał
zostawiać Karenmir samej, choćby nawet mieli go zatłuc na śmierć.
Na
szczęście mężczyzna dalej się już nie wykłócał, zwłaszcza,
że do cel mieli już blisko. Gdy Crevan je zobaczył, zrozumiał,
czemu przywódca Anganimu się uśmiechał, gdy mówił o
zaprowadzeniu ich do więzienia. Wszystkie cele były tak małe, że
nie wyobrażał sobie, by jedna dorosła osoba zdołała położyć
się na podłodze. Członkowie Anganimu chyba doskonale o tym
wiedzieli, bo kazali im wchodzić do każdej we dwójkę. Crevan
pomógł Karenmir wejść do jednej z cel, po czym sam wcisnął się
za nią. Usłyszał, jak drzwi zatrzaskują się za nim, a jeden z
wojowników zamyka je na klucz.
Elfka
usiadła na podłodze, zajmując całą wolną przestrzeń.
- Źle
się czuję – jęknęła.
-
Wiem... - odparł Crevan. - Ale nie mam, jak ci pomóc. Na pewno nie
dopuszczą nas do moich eliksirów.
- Daj
spokój, Crevanie – westchnęła czerwonowłosa. Elf nie miał
wątpliwości, że ona już straciła nadzieję na to, że uda im się
jakoś wybrnąć z tej sytuacji. - I tak nas zabiją. To tylko
kwestia czasu.
-
Chodzi im głównie o Callana – stwierdził lekarz. - Najpierw
pewnie zrobią wszystko, żeby jak najbardziej uprzykrzyć mu
życie...
- I
dlatego on zginie ostatni – mruknęła Karenmir.
Nagle
syknęła z bólu i złapała się za zranione miejsce. Elf
obserwował ukochaną z niepokojem. Tak bardzo chciał ulżyć jej
cierpieniom... Jednak teraz, gdy nie miał dostępu do swoich
eliksirów leczniczych, czuł się całkiem bezradny.
Z
ponurych myśli wyrwał go głos któregoś z członków Anganim.
Zaciekawiony lekarz obejrzał się i ujrzał dwóch mężczyzn oraz
wyrywającego im się Callana. Najwyraźniej elf mimo otrzymanych
razów nie zamierzał dać się zaprowadzić do celi. A przynajmniej
nie bez walki. Musiało to zdenerwować wojowników. W ręce jednego
z nich pojawiła się kula magicznej energii, którą właściciel
cisnął w Callana. Kapitan „Skylli” krzyknął z bólu i osunął
się na ziemię, drżąc na całym ciele. Członkowie Anganim złapali
go pod ramiona i bez większych problemów zawlekli do największej
celi. Zakuli elfa w kajdany przytwierdzone do ściany i dopiero wtedy
wyszli, zamykając za sobą drzwi.
-
Zaraz Angus złoży ci wizytę – powiedział jeden z mężczyzn do
oszołomionego Callana.
-
Oho... - mruknął do siebie Crevan. - Wygląda na to, że zamierzają
torturować go na naszych oczach...
Obejrzał
się na narzeczoną, ale zauważył, że Karenmir zasnęła, nie
przejmując się niewygodami. Elf przykucnął przy niej. Co tam
Callan... ważne, by Karen jak najszybciej doszła do siebie...
***
Białowłosy
niechętnie spojrzał na stos trupów.
-
Wyrzućcie ich za burtę – rozkazał w końcu.
Ci
członkowie, którzy zostali na „Skylli”, zabrali się do roboty.
Ich przywódca zaś zwrócił się do Ireth.
-
Dobra robota – powiedział. - Gdy nie to, że zdołałaś
unieszkodliwić Wysłannika, to pewnie stracilibyśmy o wiele więcej
ludzi.
- To
nie było aż takie trudne – odparła cicho Ireth. - Callana
nietrudno było owinąć sobie wokół palca. Największym problemem
było odsunięcie od niego Crevana. Tamten lekarz to wyjątkowo
podejrzliwy elf.
-
Crevan... - powtórzył białowłosy, chcąc dobrze zapamiętać to
imię. - Gdy skończę dziś pogaduszki z Callanem, to nim również
się zajmę. Dziękuję za tą informację. Możesz odejść.
- Tak
jest, Angusie – Ireth ukłoniła się i już chciała się wycofać
do kajuty kapitana, gdy usłyszała głośne przekleństwo jednego z
mężczyzn „sprzątających” ciała.
Rozejrzała
się i zobaczyła, jak beczka, przed chwilą stojąca przy relingu,
teraz toczy się w ich stronę. Wyglądało na to, że któryś z
członków Anganimu musiał ją potrącić.
- Nie
obijajcie się, potem ją postawicie z powrotem na miejsce –
powiedział Angus.
„Czyściciele”
chcieli wrócić do swojej pracy, ale z beczki dało się słyszeć
pisk, jakby w środku znajdowało się bardzo przestraszone szczenię.
Jeden z mężczyzn podszedł i zajrzał do jej wnętrza. Na jego
twarzy dało się zauważyć zdziwienie. W końcu jednak przestał
biernie obserwować i wyciągnął z beczki drżącego ze strachu
Ilmarina. Chłopiec rozglądał się na boki, szukając drogi
ucieczki. Był taki przerażony, że w pierwszej chwili nawet nie
rozpoznał Ireth.
-
Panie, co z nim zrobić? - zapytał znalazca chłopca. - Zabić?
Angus
obrzucił Ilmarina niechętnym spojrzeniem.
- Tak
– mruknął.
- Nie!
- wtrąciła się Ireth w momencie, gdy mężczyzna wyciągnął
sztylet.
- A to
dlaczego? - zdziwił się Angus, badawczo przyglądając się elfce.
Brązowowłosa
podeszła do chłopca, by osłonić go przed niedoszłym mordercą.
- To
tylko dziecko... - powiedziała cicho. - Nie zrobił nic złego.
- I co
z tego? - nie ustępował białowłosy. - Kiedyś będzie taki sam
jak reszta tej przeklętej załogi.
- Nie
jest objęty żadną klątwą – powiedziała drżącym głosem. -
Załoga wzięła go, żeby nie został sam w zniszczonej przez
piratów wiosce.
-
Ireth, na tym statku są sami przeklęci – oburzył się Angus. -
Któryś z nich na pewno wiedział, jak rzucić na kogoś klątwę.
- Ale
akurat on jest normalny! - upierała się Ireth. - Daj mi go pod
opiekę. Dopilnuję, żeby nie nabroił – dodała dużo
spokojniejszym tonem.
Angus
znów spojrzał na chłopca. Coś mu się w tym dziecku nie
podobało... ale wyglądało na to, że dziewczyna tak łatwo nie
odpuści. Gdyby nie to, że kilka lat wcześniej kazał jej wybrać
się do wioski, w której były przeklęte dzieci, to może nie
miałaby aż tak wielkiej ochoty ratować tego chłopca.
- W
porządku – powiedział w końcu. - Weź go do siebie. Jutro
sprawdzę, czy na pewno nie jest przeklęty.
Ireth
skinęła głową, po czym złapała Ilmarina za rękę i
zaprowadziła go do kajuty Callana, w której od tej pory miała
zamieszkać.
-
Dlaczego mi pomogłaś? - zapytał zdziwiony chłopiec, gdy elfka
zamknęła drzwi.
- Bo
jesteś jeszcze mały – odpowiedziała Ireth, siadając na koi i
gestem zachęcając Ilmarina, by zajął miejsce obok niej. - I
nawet, jeśli załoga Callana nauczyła cię czegoś złego, to ja
sprawię, żebyś zapomniał o tym i wyrósł na dobrego człowieka.
- Ale
oni byli dobrzy – powiedział stanowczo Ilmarin. - Crevan mi mówił.
Szukali złych ludzi, żeby zrobić z nimi porządek.
-
Crevan to kłamca – oznajmiła Ireth. - Może i chcieli dorwać
morderców... ale to nie dawało im prawa do palenia całych wiosek.
- Tam
mieszkali piraci – odparł Ilmarin.
-
Nagadali ci kłamstw i im wierzysz – stwierdziła Ireth.
Chłopiec
przez chwilę myślał nad odpowiedzią.
- Może
i tak – powiedział. - Ale nie zrobili mi nic złego. Dla ciebie
też byli dobrzy. Dlaczego ich nie lubisz?
Ireth
skrzywiła się lekko. Nie cierpiała tak niewygodnych pytań.
Dzieciak najwyraźniej nie da się tak łatwo przekonać do ideologii
Anganimu.
-
Pewnie zabrzmi to dla ciebie dziwnie... - zaczęła. - Ale im dłużej
ktoś jest przeklęty, tym bardziej klątwa przejmuje nad nim
kontrolę. Oni... może i nie są do końca źli. Ale bardzo często
z ich powodu giną niewinni. To samo mogło przydarzyć się tobie. W
najlepszym wypadku. W najgorszym mogłeś zostać jednym z nich.
- Ja
jestem jednym z nich – powiedział z dumą chłopiec. - A jak
dorosnę, to będę razem z nimi pływał i zabijał piratów. Tak
jak piraci zabili tatusia...
Ireth
pokręciła głową. Niezbyt podobała jej się postawa Ilmarina, ale
liczyła, że chłopiec jeszcze zmieni zdanie. W końcu to tylko
dziecko, które niczego nie rozumie...
-
Odpocznij – powiedziała, wstając i podchodząc do stosu map. -
Miałeś dzisiaj dzień pełen wrażeń.
Ilmarin
posłusznie położył się na koi, ale nie zasypiał. Zamiast tego
obserwował, jak elfka przegląda mapy Callana. Ireth z początku
czuła na sobie spojrzenie chłopca, co ją irytowało, jednak z
czasem całkiem skupiła się na swoim zajęciu.
***
Angus
zaczekał, aż dwaj jego podwładni wrócą do swojego zadania, a
potem wolnym krokiem ruszył do okrętu Anganimu. Zszedł pod pokład,
do pomieszczenia z celami. Uśmiechnął się na widok załogi
„Skylli” ledwo mieszczącej się w swoim więzieniu. Szybko
jednak stracił zainteresowanie marynarzami i skierował się do celi
Callana.
Elf
zdążył już dojść do siebie. Był przytomny, a jego rany bardzo
powoli się goiły. Patrzył wrogo na nadchodzącego Angusa. Szarpnął
za łańcuch, ale znów nie udało mu się go zerwać. Białowłosy
tymczasem spokojnie wszedł do celi.
- Mam
nadzieję, że zdążyłeś już się rozgościć – powiedział z
drwiną.
- O
tak, brakuje mi tylko panienki do towarzystwa – Callan uśmiechnął
się krzywo. - Przestań odstawiać to całe przedstawienie i lepiej
powiedz, za co właściwie nas tak traktujesz. Nie przypominam sobie,
żebym kiedyś cię spotkał.
- Bo
widzieliśmy się dziś po raz pierwszy – odparł Angus. - Widać,
że jesteś niedoinformowanym kapitanem, Wysłanniku. Bo widzisz...
tak się składa, że ja i moi ludzie zajmujemy się wyłapywaniem
takich jak wy... skażonych czarną magią... przeklętych...
Callan,
który wcześniej przymknął oczy, przygotowując się na kolejne
uderzenie, teraz je otworzył. Tak, teraz zaczynał rozumieć, o co w
tym wszystkim chodzi. Już wcześniej słyszał o jakiejś
organizacji, która ich szukała, ale mylnie założył, że to
Killburn dowiedział się o tym, że ktoś jednak przeżył atak jego
załogi i postanowił naprawić ten błąd. Po raz kolejny pożałował,
że nie posłuchał wcześniej Crevana. Mógłby wtedy uniknąć tej
sytuacji.
- Nie
wszyscy zostali przeklęci dlatego, że zrobili coś okropnego –
powiedział Callan, patrząc w oczy Angusa. - Tylko ja powinienem się
tu znajdować. Wypuść moją załogę, a mnie trzymaj tutaj do woli.
Białowłosy
spojrzał na niego z niedowierzaniem, a potem wybuchnął śmiechem.
Śmiał się dosyć długo, a elf czekał na jakąś odpowiedź.
-
Wypuścić? - wydusił z siebie Angus, gdy już doszedł do siebie. -
Wysłanniku, jesteś śmieszny! My, Anganim, nie znamy czegoś
takiego jak litość. Byli źli czy nie, ważne, że zostali
przeklęci. I tak zginą z naszych rąk. Z tym, że będą się
męczyć krócej od ciebie.
- To
wy jesteście śmieszni – prychnął Callan. - Uważacie się za
lepszych od nas... a tak naprawdę jesteście jeszcze gorszymi
potworami.
Tym
razem Angus uderzył go pięścią w twarz. Elf znów wyczuł krew w
ustach. Uśmiechnął się lekko.
-
Miło, że się ze mną zgadzasz – mruknął.
Białowłosy
wyraźnie się wściekł. Wyciągnął zza paska bicz i spojrzał na
elfa z obrzydzeniem. Potem zamachnął się.
Pierwszy
cios rozdarł koszulę Callana, a każdy następny zostawiał na jego
klatce piersiowej krwawe pręgi. Elf opierał się o ścianę,
zaciskając zęby z bólu i starając się nie krzyczeć. Czuł na
sobie spojrzenia swojej załogi, ale teraz to najmniej się liczyło.
Chciał, aby Angus w końcu dał sobie spokój.
Wreszcie
Callanowi pociemniało w oczach. Bezwładnie zawisł na łańcuchu, a
Angus wykorzystał to i przeszedł za elfa. Kapitan „Skylli” w
następnej chwili poczuł, jak bicz uderza o jego plecy. Nie
wytrzymał i wrzasnął z bólu.
Crevan
obserwował tą scenę ze swojej celi. Nie chciał patrzeć, bo
robiło mu się od tego niedobrze, ale nie potrafił się zmusić do
odwrócenia wzroku. Krzywił się za każdym razem, gdy bicz uderzył
Callana, jakby on sam również za każdym razem obrywał.
Wreszcie
wrzaski ucichły. Callan nieprzytomny wisiał na łańcuchu, a Angus
jeszcze parę razy uderzył go w plecy. Gdy się upewnił, że
Wysłannik raczej zbyt szybko się nie ocknie, opuścił jego celę.
Stanął w takim miejscu, by cała załoga „Skylli” go widziała.
Kilka
białych kosmyków włosów wydostało się ze starannie zaczesanego
kucyka i teraz sterczało w nieładzie, co w połączeniu z
nienawiścią, z jaką na nich patrzył i szatą przybrudzoną krwią
Callana nadawało mu wygląd szaleńca.
-
Który z was to Crevan? - zapytał głośno i wyraźnie, przyglądając
się marynarzom.
Wszyscy
z przerażeniem zaczęli spoglądać na siebie nawzajem i szeptać. Z
tego gwaru nie dało się jednak wyłapać ani jednego sensownego
zdania.
-
Cisza! - wrzasnął Angus.
Wszyscy
posłusznie umilkli.
- Nie
lubię się powtarzać – warknął białowłosy. - Niech Crevan mi
się pokaże!
Lekarz
westchnął. Podejrzewał, jak to wszystko może się dla niego
skończyć, ale wreszcie powoli uniósł rękę.
- To
ja – powiedział cicho.
Angus
spojrzał na niego z takim obrzydzeniem, jakby miał do czynienia z
rozkładającymi się zwłokami.
-
Jutro zrobię z tobą porządek – syknął, po czym szybkim krokiem
wyszedł z pomieszczenia.
Crevan
odetchnął z ulgą. Co prawda nie miał wątpliwości co do tego, że
zostanie skatowany tak samo jak Callan, ale przynajmniej na razie nie
musiał wpatrywać się w te oczy przepełnione nienawiścią.
***
No cóż... zdaję sobie doskonale sprawę, że ta część "Wysłannika" jest... mało świąteczna. xD Obiecałam jednak, że dodam ciąg dalszy i słowa dotrzymałam. Cieszcie się, bo nie mam pojęcia, kiedy dokończę część 6. i ją opublikuję.
Z góry przepraszam też za ewentualne błędy, które mogły się pojawić. Co prawda sprawdziłam tekst przed publikacją, ale nie zawsze moje oko wypatrzy wszystko. ;)
No i ponieważ dziś Wigilia, życzę wszystkim, którzy czytają moje wypociny zdrowych, radosnych świąt Bożego Narodzenia. Obyście dostali mnóstwo prezentów (i to tych wymarzonych). No i dużo weny, jeśli również coś piszecie. :)
Moja droga Shadyo... czekam, czekałam, aż się doczekałam.
OdpowiedzUsuńNotka może i nie świąteczna, fakt, ale jak dla mnie, jest wręcz idealna :) Uwielbiam takie klimaty.
Przyznam jednak, że się nieco uśmiałam. Mianowicie? Na imię straszliwego maga Angusa xD
Po prostu od razu skojarzył mi się z takim innych gościem, który zachowywał się jak jakiś ułomny xP
W każdym razie notka bardzo mi się podobała i będę czekać na następną.
Tylko wiesz... żebym długo nie czekała :D
hmm... trochę mi szkoda załogi „Skylli”, ale jestem bardzo ciekawa kolejnych notek! e tam, błędów nie było, a fabuła super:) ze zniecierpliwieniem czekam na dalszy ciąg!!!
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz. Nominuję Cię do Liebster Blog Awards. Informacje na moim blogu: http://swiatlo-wciemnosci.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńHm, jest już maj:( nie piszesz... a ja niecierpliwie czekam na kolejną notkę...
OdpowiedzUsuńNominuję Cię do Liebster Award.
OdpowiedzUsuńWięcej info na moim blogu : misty-day.blog.onet.pl
~Skylar