Wysłannik Śmierci cz.2


Callan wrócił na statek dosyć późno, ale poza nim nie było tam nikogo. Najwyraźniej cała załoga postanowiła skorzystać z usług „dam” do towarzystwa i przez najbliższą dobę nie było nawet po co ich szukać. Zrezygnowany kapitan miał wielką ochotę porozmawiać z Crevanem na temat kobiety, którą spotkał w karczmie „Po zdechłym szczurem”, ale skoro lekarza nie było… pozostawało mu tylko zaczekać do rana.
Otworzył drzwi do swojej kajuty… i zamarł. Na jego koi siedziała elfka z brązowymi włosami i ciemnoniebieskimi oczami. Gdyby nie jej uwydatnione kości policzkowe i ostre rysy twarzy, mógłby stwierdzić, że to Ireth. Ale nie… ta tutaj nie przypominała małej dziewczynki tak bardzo jak ona. Miała bardziej kobiece kształty.
- Kim jesteś? - zapytał, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi.
Elfka zbliżyła się do niego i objęła go. Zanim zdążył zareagować, poczuł jej chłodne usta na swoich.
- Masz słabą pamięć, Callanie - odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy. - A przecież spędziliśmy tyle lat razem…
W tym momencie elf zaczął sobie powoli przypominać. Tak, dawno temu miał żonę i córkę. Chociaż żyli w skrajnym ubóstwie, to byli szczęśliwi. Wszystko zepsuł jeden nekromanta…
- Liranna - powiedział cicho.
Elfka uśmiechnęła się smutno.
- Więc jednak pamiętasz… - mruknęła.
Callan objął ją mocniej.
- Jakim cudem widzę cię przed sobą? - zapytał. - Przecież widziałem, jak płoniesz!
- Mam ci tylko przekazać jedną wiadomość - odparła Liranna.
- To znaczy?
W tym momencie elfka nagle wygięła się w łuk i wrzasnęła z bólu. Jej ubranie zaczęło płonąć, a ciało pokrywać się poparzeniami. Przerażony Callan wypuścił ją z objęć i gorączkowo rozglądał się za kubłem wody. Tym razem nie mógł przecież pozwolić, by jego ukochana zginęła. Jak na złość nie widział niczego poza rumem…
Ciało Liranny poczerniało, a ubranie spaliło się. Jej oczy zmieniły kolor na jasnoniebieski, a skóra na twarzy odpadła, ukazując trupią czaszkę. Teraz Callan patrzył na Kostuchę.
- Nie zapominaj, dlaczego pozostałeś przy życiu, Wysłanniku.

***

Callan otworzył oczy. Leżał na podłodze w swojej kajucie, kurczowo ściskając kołdrę. Musiał wypaść z koi…
Elf wstał i rozejrzał się. Nigdzie było śladu po Lirannie. Więc to, co widział było snem i ostrzeżeniem jednocześnie. Kostusze najwyraźniej nie spodobało się, że postanowił bliżej zapoznać się z Ireth. Zastanawiało go, dlaczego. Przecież jak do tej pory wypełniał swoją misję bez sprzeciwu. Co roku zabijał co najmniej dwieście osób…
Ruszył chwiejnym krokiem w stronę drzwi i wyszedł na pokład, nie przejmując się tym, że jest nagi od pasa w górę. Skierował się do kajuty lekarza okrętowego i bez pukania otworzył je na oścież.
W tym momencie zdał sobie sprawę, że popełnił nietakt. W koi leżał Crevan, obejmując we śnie swoją narzeczoną. Gdy jednak usłyszeli trzask otwieranych drzwi, obudzili się i obejrzeli w jego kierunku. Kapitan domyślał się, że oboje są na niego źli za to, że ich obudził. Mimo to nie zamierzał pokazywać, że ma z tego powodu jakiekolwiek poczucie winy.
- Crevanie, musimy pogadać - powiedział.
- No nie… - warknął elf. - Znowu jesteś komuś winny kasę?
Callan pokręcił głową.
- Ale to też ważne - dodał.
Crevan spojrzał na niego ze złością, po czym zwrócił się do czerwonowłosej.
- Mam nadzieję, że się nie obrazisz… - stwierdził.
- Nie, o ile skopiesz mu tyłek - prychnęła Karenmir i schowała się pod kołdrą.
- Miłe z twojej strony - powiedział Callan, szczerząc do niej zęby.
Crevan i jego narzeczona zignorowali jego uwagę. Elf pospiesznie się ubrał, w czasie gdy czerwono włosa znowu zasnęła i wreszcie wraz z Callanem wyszedł na pokład.
- No, słucham - powiedział z urażoną miną. - Co takiego ważnego masz mi do powiedzenia? Skoro nie jesteś winny żadnemu piratowi kasy, to może zabiłeś kogoś bogatego?
- Nie - Callan pokręcił głową i poklepał go po ramieniu. - I już się nie obrażaj. Mam gorsze problemy niż twoje humory.
Crevan oparł się o reling i spojrzał na niego pytająco.
- Spotkałem pewną kobietę… - zaczął kapitan, jednak przerwał w momencie, gdy lekarz wzniósł oczy ku niebu.
- Znowu? - jęknął. - Nie będę cię bronił przed kolejną babą w ciąży, która zamierza wydrapać ci oczy…
- Ale do niczego nie doszło - przerwał mu Callan.
- To w czym problem?
- Po pierwsze: popłynie z nami w najbliższy rejs…
- No to jednak będę zmuszony cię bronić - westchnął zrezygnowany Crevan.
- Po drugie: chyba nasza znajomość nie spodobała się Kostusze - dodał Callan.
Lekarz natychmiast spoważniał.
- Dobra, faktycznie jest niewesoło - stwierdził. - Skoro musisz być mu posłuszny bez względu na wszystko, a w tej babie coś mu się nie podoba..
- Tym razem ostrzegł mnie w wyjątkowo paskudny sposób - mruknął Callan, wbijając wzrok w podłogę. Jego palce nerwowo zaciskały się na relingu. - Pokazał mi moją żonę.
Crevan przyjrzał mu się z zainteresowaniem. Kapitan nigdy do tej pory nie opowiadał mu o swojej przeszłości przed tym, jak został przeklęty. Dlatego wzmianka o żonie była dla niego czymś nowym.
- Miałeś…? - zapytał cicho.
- Tak - warknął Callan. - Miałem też córkę.
- Co się stało? - zapytał go Crevan. - Czy on…
- Nie - prychnął Callan. - On tylko dał mi możliwość zemsty - po tych słowach puścił reling i ruszył w kierunku swojej kajuty.
Był wściekły. Oczekiwał zrozumienia ze strony przyjaciela, ale nie chciał, żeby lekarz zaczął wypytywać go o przeszłość. Poza tym podczas rozmowy zdał sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy: zapomniał już, jak miała na imię jego córka... To doprowadziło go do jeszcze większego szału niż niedyskretne pytania Crevana.
O mało co nie wpadł na chłopca pałętającego się po okręcie. Już chciał nawrzeszczeć na dziecko za to, że wchodzi na „Skyllę” nieproszony, jednak szybko sobie przypomniał, że to ten sam chłopak, którego znaleźli w ostatnim porcie. Ten, który uparcie nie chciał powiedzieć nic o sobie. Aż dziwne, że nie wykorzystał okazji i nie uciekł na ląd.
- Uważaj, jak chodzisz - zwrócił mu uwagę Callan i odwrócił się, by wejść do kajuty.
Chłopiec pokiwał głową.
- Szukała pana jakaś dziewczyna - powiedział.
Zaskoczony Callan zatrzymał się w połowie kroku. Już był gotów stwierdzić, że dzieciak jest niemową, a tu proszę…
- Ty mówisz? - wypalił.
Mały blondyn uśmiechnął się lekko.
- Pani była tak miła, że trudno jej było odmówić - stwierdził.
- Walić babę - Callan machnął ręką i spojrzał z zainteresowaniem na chłopca. - Powiedz mi lepiej to, o co tyle razy cię pytaliśmy… Jak masz na imię?
- I… Ilmarin - powiedział cicho blondyn.
- Ładne imię - odparł Callan. - Trzeba było się przedstawić dwa tygodnie temu.
Zawstydzony Ilmarin wpatrzył się w swoje stopy.
- Myślałem, że chcecie mnie zabić jak tamci piraci… - powiedział cicho.
- Wtedy nie bralibyśmy cię na statek, młody - elf uśmiechnął się lekko. Powoli zaczynał zapominać o rozmowie z Crevanem.
Chłopiec uśmiechnął się lekko.
- Pan niech poszuka tamtej dziewczyny - powiedział. - Szukała pana i prosiła, żeby pan zajrzał do karczmy… - w tym momencie się zamyślił. – Nie pamiętam… coś ze szczurem.
- Dzięki - elf rozczochrał mu włosy, po czym pognał do gospody, w której poprzedniego dnia spotkał Ireth.
Elfka siedziała przy jednym z nieuszkodzonych stolików wpatrując się z niechęcią coś, co chyba miało być jajecznicą. W rzeczywistości miało jednak żółto-zielony kolor i niezbyt przyjemnie pachniało.
Callan usiadł obok niej.
- Szukałaś mnie? - zapytał.
- Tak - elfka odsunęła od siebie talerz. - Będę musiała znów zwrócić się do ciebie po pomoc - dodała, patrząc na niego błagalnie.
- Słucham - mruknął kapitan, choć już wiedział, że nie będzie w stanie jej odmówić. Nieważne, co będzie kazała mu zrobić…
- Muszę znaleźć nocleg gdzie indziej - Ireth z pogardą rozejrzała się po niezbyt czystym pomieszczeniu. - W innych karczmach nie ma miejsca lub są dla mnie za drogie. A ja nie wytrzymam tu ani nocy dłużej… zwłaszcza, że karczmarz ma chyba zapasową parę kluczy…
- Zrobił ci coś? - zapytał Callan.
- Nie jestem pewna, czy to on, bo spałam… - westchnęła Ireth. - Ale nad ranem okazało się, że moja sakiewka zniknęła. Krótko mówiąc: jestem spłukana.
Kapitan poklepał ją po ramieniu.
- Jeśli chcesz, to możesz nocować na naszym statku - powiedział. - I tak większość marynarzy idzie wieczorami się zabawić…
Ireth odetchnęła z ulgą.
- Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć - mruknęła, przytulając się do niego.
Zaskoczony Callan odwzajemnił uścisk. Wiedział, że kobiety miewają do niego słabość, ale rzadko która pozwalała sobie na takie rzeczy już podczas drugiego spotkania. No, chyba że pracowały w domu uciech…
- Chodźmy już na „Skyllę” - powiedział Callan, wyrywając się z jej objęć.
Dziewczyna wstała i spojrzała na niego wyczekująco, zaś kapitan zaprowadził ją na pokład swojego statku.
W miarę, gdy zbliżali się do „Skylli”, Callan coraz uważniej obserwował reakcję Ireth na widok statku. Gdy wreszcie wskazał jej sporej wielkości okręt zbudowany z ciemnego drewna, dostrzegł w jej oczach podziw. Wyglądało na to, że szczególnie spodobała jej się drewniana rzeźba przy dziobie „Skylli”. Nie przedstawiała ona syreny, jak w większości innych statków, tylko dwugłowego potwora. Jeden łeb wyglądał jak u typowego węża morskiego – miał uwydatnione łuski, a z otwartego pyska widać było ostre kły i wystający rozdwojony język. Drugi przypominał czaszkę potwora. Największe wrażenie sprawiały tutaj puste oczodoły stwora. Callan uśmiechnął się lekko na widok miny Ireth. Wyglądało na to, że „Skylla” przypadła jej do gustu.
Na zewnątrz nikogo nie było. Wszyscy albo wyszli do miasta, aby skorzystać na tym, że są na lądzie, albo siedziała w swoich kajutach. Jedynie Ilmarin ciągle był w tym samym miejscu, czyli pod głównym masztem.
Chłopiec uśmiechnął się, najwyraźniej rozpoznając brązowowłosą. Ireth pomachała mu i rozejrzała się dookoła.
- Pusto tutaj - zauważyła.
- Korzystają, póki mogą, że są na lądzie - powiedział Callan.
Elfka podeszła do relingu, oparła się o niego i zapatrzyła w morze.
- Nie tęsknią? - zapytała nagle.
- Za czym? - zdziwił się Callan.
- Gdzieś tam są wasze rodziny, prawda? - spytała, zataczając ręką nad wodami morza.
Kapitan pokręcił głową.
- Jesteśmy dość… specyficzną załogą - stwierdził. - Sami kawalerowie. Tylko jeden ma narzeczoną, ale ona wypływa razem z nami.
Ireth uśmiechnęła się lekko, choć Callan nie miał pojęcia, co ją tak ucieszyło. Przecież nie powiedział nic zabawnego… ani tym bardziej wesołego.
- Może opowiesz coś o sobie? - zapytał, aby przerwać przedłużającą się ciszę.
- A co mogę powiedzieć? - Ireth wzruszyła ramionami. - Nic ciekawego. Nie pamiętam swoich rodziców ani rodzeństwa. Po prostu któregoś dnia obudziłam się w jakimś porcie nie pamiętając nic poza swoim imieniem. I tak krążę po świecie, szukając zajęć i licząc, że spotkam kogoś, kto mnie pamięta…
Elf pokiwał głową.
- Ciekawe, jak to się stało - powiedział.
- Pewnie oberwałam czymś w głowę - dziewczyna wzruszyła ramionami i znów wpatrzyła się w morze.
Callan przyjrzał się jej podejrzliwie. Spotkał już kilka osób, które straciły pamięć, niektóre z nich nawet zasilały jego załogę. Wiedział też doskonale, że każdy z nich dążył do tego, aby dowiedzieć się, jaka była ich przeszłość. Z kolei ta dziewczyna wydawała się być zupełnie obojętna, czy czegoś się dowie czy nie…
- Może ty też coś o sobie opowiesz? - zapytała go Ireth.
- Ja? - zdziwił się Callan.
- Nie widzę tu innych elfów - stwierdziła dziewczyna.
- Nie mam za bardzo czego opowiadać - odparł Callan, chcąc uniknąć tematu.
- Jesteś kapitanem statku - zauważyła Ireth. - Na pewno ty i twoja załoga macie za sobą mnóstwo przygód…
- Nic, czym można by było się chwalić - przerwał jej elf i czym prędzej uciekł do swojej kajuty.
Usiadł na koi, próbując się uspokoić. Nie miał pojęcia, czemu wszelkie próby wyciągnięcia od niego wiadomości tak bardzo go denerwowały. Było co prawda wiele rzeczy, których nie chciał ujawniać, ale choć jednej osobie mógłby zaufać.
Coś mu jednak nie pasowało w zachowaniu Ireth. Znów potrzebna będzie pomoc Crevana…

Wysłannik Śmierci cz.1


Kap, kap, kap.
Callan niechętnie sięgnął po leżącą obok niego butelkę rumu. Bardzo chciał spać, ale przecież nie mógł pozwolić, by trunek się zmarnował. Elf zaczął pić, jednak dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że butelka jest pusta. Cisnął nią o ścianę, a gdy usłyszał odgłos tłuczonego szkła, ułożył się wygodnie w koi i dalej próbował zasnąć.
Kap, kap, kap.
- Nosz kur… - warknął, siadając na posłaniu.
W tym momencie zauważył, że to nie przez alkohol słyszy kapanie. Wszystko spowodowane było dziurą w suficie… i tym, że na zewnątrz musiało padać.
Rozzłoszczony kapitan podniósł się i chwiejnym krokiem podszedł do okna. Załoga już dawno pracowała. Wszyscy wiedzieli, że są zaledwie kilka godzin drogi od portu w Earforcie. Tam dopiero będzie można dokonać naprawy statku i odpocząć po wyczerpującej podróży.
W tym momencie Callan usłyszał pukanie do drzwi.
- Wejść - rozkazał.
Do środka wkroczył wysoki, czarnowłosy elf. Miał haczykowaty nos, wąskie usta i umięśnione ramiona jak każdy z żeglarzy na statku. Najbardziej jednak wyróżniały go duże, żółte oczy z pionowymi źrenicami. Kapitan wiedział jednak, że to efekt klątwy, jaka ciąży nad tym elfem.
- Witaj, Crevanie - powitał go Callan. - Po twojej minie domyślam się, że nie jest dobrze…
- Ano nie jest - zgodził się elf siadając na jego koi. - Wiatr wieje w zupełnie inną stronę, niż byśmy chcieli. Kalen twierdzi, że jeśli pogoda się nie poprawi, to będziemy na lądzie dopiero wieczorem.
Kapitan pokiwał głową.
- Ważne, że dzisiaj - stwierdził.
- No i dzieciak dostał choroby morskiej - dodał Crevan. - Mówiłem, żebyśmy go nie zabierali, ale jak zwykle wolałeś postąpić po swojemu.
- Dzieciak? - powtórzył Callan. Szybko sobie jednak przypomniał o nastoletnim chłopcu, którego postanowił przygarnąć, jak tylko zdał sobie sprawę, że poza nim w zaatakowanym przez załogę mieście nie ma żywej duszy. Młody wyraźnie się ich bał i uparcie nie odpowiadał na żadne pytania, mimo że na statek trafił już dwa tygodnie temu.
- Tak, dzieciak - westchnął Crevan. - Co zamierzasz z nim zrobić? Zostawisz go w Earforcie?
- Jeśli tego będzie chciał, to czemu nie? - Callan wzruszył ramionami. - Najważniejsze, żebyśmy dopłynęli. Marzy mi się rum, kobiety i spokój.
- Jak nam wszystkim - Crevan uśmiechnął się lekko. - No, może tylko mnie wystarczą jedynie rum i spokój.
Callan odpowiedział uśmiechem. Jego towarzysz był jedynym członkiem załogi, który podróżował ze swoją narzeczoną. Wszystko przez to, że Karenmir – tak jak cała reszta – była przeklęta.
Elf nieprzypadkowo dobierał swoją załogę. Każdy z członków musiał być obciążony jakąś klątwą, a jak się okazało podczas jego podróży, nieszczęśników takich jak Callan było całkiem dużo. Jedni podobnie jak on przeklęci zostali przez bogów, inni przez artefakt, a jeszcze inni przez magów. Jednak dzięki swojemu kapitanowi mogli żyć prawie jak normalni piraci. Jedyną różnicą było to, że co jakiś czas ciążące na nich zaklęcia zmuszały ich do robienia rzeczy, o jakich nie śniło się zwyczajnym bandziorom. Palenie miast, zabijanie wszystkich mieszkańców na różne okropne sposoby, przemiany w dzikie bestie, walki z magami pilnującymi porządku… wszystko to zaczynało być dla nich czymś normalnym.
Callan jak przez mgłę pamiętał czasy, gdy sam dopiero zaczynał robić to, co nakazywała mu jego klątwa. Zabijanie niewinnych ludzi przychodziło mu wtedy z wielkim trudem. Śnił mu się każdy nieboszczyk, wypominający to, że śmiał się zawahać. Jednak z czasem elf coraz bardziej obojętniał. Ludzie błagający o litość przestali robić na nim wrażenie, bez względu na to, w jakim wieku i stanie byli. Wobec jego pana, Śmierci, wszyscy byli równi.
Z tych ponurych rozmyślań wyrwał go Crevan, który przez cały czas obserwował go ze zniecierpliwieniem.
- Powiedz Kalenowi, że powinien się pospieszyć - powiedział Callan. - Im szybciej znajdziemy się na lądzie, tym lepiej dla całej załogi „Skylli”.
- Tak jest - Crevan wyszedł na zewnątrz.

Zgodnie z przewidywaniami pod wieczór dopłynęli do portu. Earfort był niewielkim miasteczkiem, odciętym od reszty kontynentu przez góry. Latem co prawda przybywały tamtędy nieliczne karawany kupieckie, ale zimą górskie szlaki były nieprzejezdne. Przez to mieszkańcy portu nauczyli się żyć z zysków, jakie przynosił im handel z załogami piratów oraz łowiectwo. W pobliżu portów znajdowało się mnóstwo karczm, w większości oferujących niezbyt dobre, ale za to tanie jedzenie i alkohol. Zaraz za gospodami stały chaty rybaków, z wnętrza których wiecznie dało się wyczuć zapach smażonych ryb. Inni mieszkańcy mieli swoje chaty tuż przy wąwozie prowadzącym na górski szlak. Ci najczęściej pomagali właścicielom karczm, by jakoś się utrzymać. Kobiety z tamtych okolic często za odpowiednią opłatą oddawały się przybyłym do portu marynarzom, z czego ci drudzy chętnie korzystali. Wśród nich nie brakło także ludzi z załogi „Skylli”.
Po zacumowaniu do brzegu wszyscy z radością wyszli na ląd i skierowali się do karczm. Callan czekał, aż załoga opuści statek, obserwując wszystkich jej członków. Widział, jak do Crevana podbiega czerwono włosa dziewczyna i rzuca mu się na szyję. Elf objął ją ramieniem, pocałował w czoło i razem ruszyli w głąb lądu.
Callan przez moment zastanawiał się, czy za nimi nie pobiec, jednak po chwili namysłu stwierdził, że pewnie będzie im tylko przeszkadzał swoją obecnością. Wyskoczył więc ze statku na pomost i samotnie ruszył do najbliższej karczmy o jakże uroczej nazwie „Pod zdechłym szczurem”.
W środku znajdowało się tylko kilku stałych klientów, którzy już od jakiegoś czasu spali na niezbyt czystych stolikach. Cała ta gospoda nie należała do zadbanych. Podłoga była zachlapana rozmaitymi trunkami, a pod jedną ze ścian piętrzył się stos zniszczonych krzeseł i stołów. Zapewne dlatego na środku sali było mnóstwo miejsca…
Callan wyminął głośno chrapiących pijaczków i stanął przy grubym karczmarzu.
- Czego sobie pan życzy? - zapytał gospodarz, jak na razie zajęty czyszczeniem kufli. Nie wychodziło mu to zbyt dobrze, bo naczynia mimo długotrwałego wycierania ciągle były brudne.
- Rumu - powiedział Callan.
Karczmarz sięgnął po jeden z niedoczyszczonych kufli i nalał do niego trunek zamówiony przez elfa. Kapitan bez marudzenia wziął rum i ruszył do jednego z wolnych stołów.
W tym momencie do środka weszła kolejna osoba. Sądząc po jej wzroście oraz kształcie sylwetki, musiała to być kobieta. Callan nie mógł jednak stwierdzić, jak dokładnie wyglądała, bo jej twarz zakrywał kaptur. Widział, jak nieznajoma podchodzi do gospodarza i coś do niego mówi. W tym momencie stracił nią zainteresowanie i znów wpatrzył się w trunek.
Żałował teraz, że nie poszedł z nikim z załogi. Co prawda każdy proponował mu wspólne wyjście, jednak w ciągu dnia Callan marzył o tym, by posiedzieć trochę w samotności i zastanowić się nad paroma sprawami. Musiał zdecydować, dokąd teraz popłyną.
I dowiedzieć się, gdzie przebywa osoba, na której bardzo chętnie dokonałby zemsty.
- Przepraszam… - w tym momencie rozmyślania przerwał mu kobiecy głosik.
Callan spojrzał w twarz brązowowłosej elfce z zielonymi oczami. Dziewczyna miała łagodne rysy twarzy, przez co ktoś nieuważny mógłby stwierdzić, że jest jeszcze dzieckiem. To sprawiło, że nieznajoma kogoś mu przypominała…
- Słucham? - zapytał.
- Mogłabym się przysiąść? - zapytała elfka. - Wszystkie inne stoliki są zajęte.
Callan rozejrzał się dookoła. Rzeczywiście, we wszystkich innych miejscach siedzieli już mocno podpici mężczyźni. Przez myśl przeszło mu, że pewnie nieznajoma boi się, że zbudzi któregoś z pijanych marynarzy, a on jako jedyny jeszcze wyglądał na trzeźwego.
- Jasne - elf odsunął się, aby mogła usiąść.
Dziewczyna postawiła na stole szklankę wody, w czasie gdy Callan próbował przypomnieć sobie, kogo ona mu przypomina. Widział przecież już tyle kobiet…
- Również jesteś podróżnym? - zagadnęła go nieznajoma.
- Można tak powiedzieć - elf uśmiechnął się uwodzicielsko. W myślach skarcił się za swoje zachowanie, bo wiedział już, czym to wszystko się skończy. - Jestem kapitanem statku, który dziś tu przypłynął. Ty też nie wyglądasz tutejszą
- Zgadza się - potwierdziła dziewczyna. – Przybyłam tu od strony gór kilka dni temu i szukam jakiegoś zajęcia.
- Taaa - elf pokiwał głową. - Jestem Callan, a ty?
- Ireth - elfka podała mu rękę, którą kapitan uścisnął. - Skoro masz statek, to mogłabym prosić cię o małą przysługę?
- Zamieniam się w słuch.
- Chciałabym dostać się na wyspę Mortis - powiedziała Ireth. - Niestety, inni kapitanowie żądają zbyt dużej zapłaty. Nie mam jak tam dopłynąć.
- Mogę cię zabrać za darmo - powiedział Callan nim zdążył ugryźć się w język. - O ile oczywiście poczekasz…
- Na co? - zdziwiła się dziewczyna.
- „Skylla” wymaga naprawy - oznajmił Callan. - Myślę, że to może zająć jakiś tydzień. A poza tym moi podwładni pewnie chcą się nacieszyć lądem.
- Rozumiem - przerwała mu Ireth. - I mogę zaczekać. Mało kto byłby na tyle wyrozumiały, by pozwolić mi płynąć za darmo…
Callan uśmiechnął się lekko, ciesząc się, że elfka nie może czytać mu w myślach. Gdyby miała taką zdolność, to pewnie już leżałby pod stołem ze złamanym nosem…
- Gdzie mógłbym cię odnaleźć? - zapytał. – W razie, gdyby miało się to wszystko przedłużyć…
- Będę nocować w tej ruderze - powiedziała Ireth, spoglądając z obrzydzeniem na pijaczków. - We wszystkich innych karczmach nie ma miejsc.
Elf z trudem powstrzymał się, by nie zaproponować jej swojej kajuty.
- Miło by było, jakbyś częściej tu zaglądał - dodała brązowowłosa. - Przynajmniej nie będzie mi się nudziło.
- Na pewno będę wpadał - obiecał jej Callan i wypił rum do końca.
- To dobrze - elfka wyszczerzyła do niego zęby. W końcu wstała. - Czas zamówić pokój.  Aż się boję, co za syf zastanę na górze…
- Może nie będzie tak źle - Callan uśmiechnął się lekko.
Ireth odpowiedziała uśmiechem i podeszła do karczmarza. Elf obserwował ją, dopóki nie poszła do jednego z pokoi znajdujących się na pierwszym piętrze. Gdy zniknęła mu z oczu, westchnął ciężko i zamyślił się. Ciągle nie miał pojęcia, kogo elfka mu przypominała…

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic