Co dalej? Czyli lista pomysłów :D

Witam wszystkich. :)
Tak jak obiecałam tydzień temu, zamieszczę tutaj listę opowiadań, które chodzą mi po głowie. Od razu zaznaczam, że tych pomysłów jest więcej, ale na razie mam jeszcze słabo zarysowaną fabułę dla niektórych z nich. Te propozycje, które umieszczam na poniższej liście, są już wymyślone od A do Z (choć nie zmienia to faktu, że podczas pisania może się zdarzyć, że nagle postanowię zmienić swoje plany co do niektórych wątków). Wszystkie przedstawione propozycje dzieją się w tym samym uniwersum, w którym żyją bohaterowie z "Wysłannika Śmierci".

1. "Córka Wysłannika" - jest to historia o trzynastoletniej Tinwe. Dziewczynka od śmierci swojej matki jakoś radzi sobie sama, wędrując od miasta do miasta i kradnąc jedzenie. Od kilku lat szuka też swojego ojca. Wie od matki, że jej ojcem jest Callan, kapitan "Skylli". W końcu go odnajduje i dołącza do jego załogi, wywracając życie wszystkich do góry nogami. Nie ma pojęcia, że jednocześnie naraża ojca na olbrzymie niebezpieczeństwo.

To pierwsze opowiadanie można nazwać kontynuacją "Wysłannika Śmierci". Jeśli więc interesują Was dalsze losy Callana i spółki, to piszcie. :) Od siebie dodam, że mam już niewielki kawałek tej historii napisany, więc przy tym wyborze notka może pojawić się całkiem szybko.

2. "Rozdzieleni przez los" - ta historia opowiada o bliźniakach - Dartanie i Kayrenie, którzy choć wyglądają identycznie, zupełnie różnią się charakterami. Niedługo po dziesiątych urodzinach chłopców, na ich rodzinne miasteczko napada pirat Killburn, który porywa Dartana i zabija matkę chłopców. Niedługo po tym wydarzeniu obaj bracia odkrywają w sobie moce - Kayren ma władzę nad ogniem, a Dartan panuje nad wodą. Oboje nie mają pojęcia, że ten drugi żyje i jakoś próbują sobie radzić sami. Mają też jeden cel - zemścić się na Killburnie.

3. "Smocza łowczyni" - Jane od najmłodszych lat wychowywana jest przez swoich rodziców na łowczynię nagród. Jej rodzice po przeprowadzeniu na niej ostatecznej próby, są z niej dumni i postanawiają pozwolić jej samej wyruszyć na przygody. Dziewczyna wyrusza w samotną podróż, ale szybko docierają do niej wieści, że rodzice podjęli się zadania, które tak naprawdę jest pułapką. Czym prędzej wyrusza im na ratunek. Ta misja sprawi, że Jane niczego już nie będzie pewna. Czy zdoła uratować swoją rodzinę? I kim tak naprawdę jest?

4. "I tak przypadkiem zostałem nekromantą..." - Crux nie ma w życiu łatwo. Mieszka w Legardzie, gdzie kobiety mają decydujący głos we wszystkich sprawach. Długo zajmuje mu przekonanie matki, by móc zapisać się do Akademii Magii. Podczas nauki poznaje Irwannę, elfkę szczególnie uzdolnioną magicznie, której uczucia i to, jak się zachowa ciężko jest mu przewidzieć. Crux mimo to stara się zdobyć najpierw jej zaufanie, a potem miłość. Z czasem zaczyna pod jej wpływem podejmować coraz to bardziej absurdalne decyzje...

5. "Podwójny talent" - Samuel de Vevre pochodzi z rodziny kupieckiej. Ma w przyszłości przejąć interesy po swoim ojcu. To jednak zupełnie go nie interesuje. Godzinami przesiaduje u siebie w pokoju i gra na mandolinie. Niestety, nikt poza jego młodszą siostrą, Samanthą, nie dostrzega jego talentu. Sam jednak czuje, że jego sytuacja może ulec gwałtownej zmianie, gdy pewnego dnia ze zdumieniem odkrywa, że jego odbicie w lustrze do niego przemawia...

Na razie to tyle, jeśli chodzi o pomysły. Mam nadzieję, że coś z tego się spodobało. Piszcie w komentarzach, co Waszym zdaniem wydaje się najciekawsze, a na pewno wezmę to pod uwagę, gdy będę wybierać następne opowiadanie. Jeśli nie będzie żadnego odzewu, to sama po prostu zdecyduję.
Najprawdopodobniej wybiorę "Córkę Wysłannika", ale to jeszcze nic pewnego. :)

EDIT z dnia 23.02.: minął już tydzień od wystawienia tej notki. Ponieważ odzew nie był zbyt duży, a te dwa komentarze są bardzo różne, zdecydowałam, że jednak jako następne opowiadanie opublikuję "Córkę Wysłannika". Ale nie martwcie się, na pozostałe opowiadania również przyjdzie czas. Po prostu napiszę je później. :)

EDIT 2 z dnia 3.03.: Pewnie niektórzy z Was zastanawiają się, czemu nie ma jeszcze następnego opowiadania. Nie martwcie się, pojawi się już niedługo. Czekam tylko na nowy szablon, który będzie bardziej pasował do głównej bohaterki opowiadania. Razem z szablonem od Rowindale pojawi się nowa notka :)

Wysłannik Śmierci cz.7 (ostatnia)

Przez resztę popołudnia Ireth szykowała się na wieczorną ucztę. Czesała się i przymierzała swoje suknie, w czasie gdy Ilmarin ze znudzoną miną siedział na jej łóżku i wszystkiemu się przyglądał. Chłopiec dostał od jednego z członków Anganimu dziecięcą wersję munduru organizacji. Już dawno zdążył się przebrać, ale widać było, że zrobił to bardziej dlatego, by dorośli dali mu spokój, a nie dlatego, że strój mu się spodobał. Mimo propozycji mężczyzn nigdzie nie chciał z nimi iść, wolał zostać przy elfce, którą już zdążył lepiej poznać i przyzwyczaił się do jej towarzystwa.

- Wyglądasz w tym ładnie – odezwał się, gdy Ireth założyła krótką, jasnoniebieską sukienkę z koronkami w okolicach dekoltu. - Na pewno możesz tak iść.

- Naprawdę myślisz, że tak będę najlepiej wyglądać? - zaciekawiła się Ireth.

Chłopiec wzruszył ramionami.

- We wszystkim wyglądasz tak samo ładnie – stwierdził. - Ale liczyłem, że jak coś powiem, to może wreszcie przestaniesz się ciągle ubierać i rozbierać...

Ireth parsknęła śmiechem. Mężczyźni... wszyscy się niecierpliwią, gdy kobiety się przebierają. Nawet, jak są w takim wieku jak Ilmarin.

- No dobrze – powiedziała, gdy już się uspokoiła. - Pójdę w tej sukience.

- Super – ucieszył się Ilmarin. - To może teraz się ze mną pobawisz?

Ireth nie miała żadnych innych zajęć, więc się zgodziła. Do wieczora siedzieli w pokoju Ireth, grając w łapki, kalambury i zagadki. Gdy wreszcie zaczęło się ściemniać, oboje zeszli do sali głównej.

Na stołach służba postawiła już półmiski ze smakowicie pachnącymi pieczeniami. Nie brakowało też marynowanych grzybów i sałatek, których nazw Ireth w większości nie znała. Przy niektórych stolikach siedzieli już członkowie Anganimu, dyskutując między sobą o tym, jak wiodło im się podczas ostatnich misji. W tym czasie do stołów dosiadali się kolejni ludzie. Wyglądało na to, że na uczcie będą uczestniczyć wszyscy łowcy czarnej magii.

- Kiedy pójdziemy do Crevana? - szepnął do elfki Ilmarin.

- Wszystko w swoim czasie – odparła tym samym tonem Ireth. - Ale pewnie późnym wieczorem.

Chłopiec pokiwał głową. Najwyraźniej nie mógł się doczekać. Ireth z kolei coraz bardziej się denerwowała, choć starała się, by niczego nie było po niej widać. Mimo to ciągle przychodziły jej do głowy ponure myśli. A co, jeśli ktoś z Anganimu użyje podobnego zaklęcia, co Crevan i jej sekret wyjdzie na jaw? A co, jeśli Crevan nie wytrzyma i na przykład zabije strażnika rozdającego jedzenie? Przecież nieobecność mężczyzny może zostać zauważona. A co, jeśli Ilmarin się wygada? Przecież wszystko mogło się zdarzyć...

Na moment zamknęła oczy i policzyła w myślach do dziesięciu. Poczuła się odrobinę lepiej. Co prawda dalej się denerwowała, ale wiedziała, że nie ma sensu wymyślać, co może się nie udać. Co będzie to będzie. Byle tylko przetrwać.


***


Crevan wciąż tulił do siebie Karenmir, gdy drzwi od celi otworzyły się i do środka wszedł strażnik.

- Kolacja! - zawołał, rzucając im miskę z czerstwym chlebem. - Lepiej się porządnie najedzcie, bo to wasz ostatni posiłek.

Crevan posłał mu pełne nienawiści spojrzenie, ale się nie odezwał.

- Co, mięczaku? - strażnik kopnął go w łydkę. - Języka w gębie zapomniałeś?

Elf głośno odetchnął, usiłując się uspokoić. Nie daj się wyprowadzić z równowagi, powtórzył sobie w myślach.

- Nie – odparł. - Po prostu nie zamierzam się kłócić z takim półgłówkiem. Jeśli szukasz zaczepki, to lepiej poszukaj sobie kogoś na twoim poziomie.

Mężczyzna w odpowiedzi jeszcze raz go kopnął, tym razem mocniej.

- Poczekaj no, śmieciu – syknął. - Będę przeprowadzał twoją egzekucję.

- Już się nie mogę doczekać – odparł z ironią Crevan. - Skończyłeś już?

Strażnik przez chwilę się namyślał, ale w końcu chyba doszedł do wniosku, że tego więźnia nie zdoła sprowokować do bójki. Wyszedł z celi i zamknął za sobą drzwi. Oboje z Karenmir słyszeli, jak idzie do celi obok.

- Już myślałam, że go zabijesz – mruknęła czerwonowłosa.

- Niewiele brakowało – odparł cicho Crevan. - Ale teraz to nic by nie dało. 

Elfka pokiwała głową. Ostrożnie wstali i podeszli do drzwi, nasłuchując. Strażnik obszedł wszystkie cele. Niektórych więźniów zaczepiał, innych zostawiał w spokoju. Widać było jednak, że zaczyna się spieszyć na ucztę. Wreszcie wyszedł z lochów, zostawiając ich samych. Gdy tylko zniknął na schodach prowadzących w górę, Crevan sięgnął po klucz.

- Zaczekaj – Karenmir złapała go za nadgarstek. - Jeszcze może wrócić.

- Racja – odparł Crevan. Znów zaczęli nasłuchiwać. 

Gdy przez dłuższy czas nie usłyszeli nic prócz wielu głosów z sali nad nimi, elf w końcu wziął klucz i rozpiął kajdany krępujące jego i Karen. Oboje natychmiast poczuli znajomy przypływ sił. Znów mogli używać swoich mocy.

- Jak ja za tym tęskniłam... - westchnęła Karenmir.

Crevan uśmiechnął się lekko i otworzył drzwi celi. Ostrożne wyszli na korytarz. Okazał się pusty, tak jak zresztą się spodziewali. Wyglądało na to, że cały Anganim zamierzał świętować schwytanie załogi „Skylli”. Na pewno nie sądzili, że któryś z jeńców się wydostanie... ani że mają w swoich szeregach zdrajcę.

Podeszli do celi obok. Crevan od razu rozpoznał osobę siedzącą w środku.

- Billy – zawołał cicho.

Mężczyzna powoli wstał.

- To wy – szepnął. - Skąd wzięliście klucze?

- Powiedzmy, że to po części dzięki tobie – odparł Crevan i otworzył celę. Bill wyszedł na korytarz.

- Szybko, musisz nam pomóc wydostać resztę – powiedziała Karenmir. - Najlepiej, żeby za bardzo nie hałasowali.

- Jasne – elf poszedł za nią. Tymczasem Crevan skierował się do celi na samym końcu korytarza. Domyślał się, że to tam może być przetrzymywany Callan. Otworzył celę i zajrzał do środka.

To pomieszczenie było mniejsze od pozostałych, do tego było zupełnie nieoświetlone. Elf musiał chwilę poczekać, by jego oczy mogły przyzwyczaić się do ciemności. I choć Crevan już zdążył się przyzwyczaić do smrodu w swojej celi, to jednak tutaj fetor był znacznie gorszy do wytrzymania. Wyglądało na to, że tym miejscu przetrzymywano więźniów, których chciano jak najbardziej upokorzyć, nim w końcu zaprowadzono ich na egzekucję. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegł Callana. Elfa zakuto w kajdany, które jeszcze podwieszono tak, że zmuszony był stać w jednym miejscu. Niedawno musiał być bity, bo na plecach Callana goiły się świeże rany. Kapitan „Skylli” bezwładnie wisiał i tylko krępujące go łańcuchy utrzymywały go w pozycji stojącej.

- Callan? - zapytał cicho Crevan.

Elf podniósł głowę i otworzył oczy.

- Siema, stary – powiedział, uśmiechając się słabo. - Śnisz mi się czy wreszcie mnie zabili?

- Nie, naprawdę cię stąd zabieram, debilu – odparł Crevan. Podszedł do przyjaciela i zaczął rozpinać jego kajdany. - Znowu ratuję ci dupę. Nie wiem, kiedy w końcu ty zaczniesz spłacać swój dług.

Callan osunął się na ziemię i przez chwilę dochodził do siebie. Teraz, gdy nie miał na sobie łańcucha, jego rany goiły się w błyskawicznym tempie. Razem z zadrapaniami i śladami po biciu zniknęło także osłabienie. Parsknął śmiechem.

- Jestem pewien, że spłacę dług, jak tylko stąd wypłyniemy – stwierdził. Wreszcie wstał i przeciągnął się, jakby przed chwilą wcale nie był ciężko poraniony. - Ty mi lepiej powiedz, jak się wydostałeś z celi?

- Ireth mi pomogła – odparł spokojnie Crevan.

- Ireth? - powtórzył ze zdziwieniem Callan. - Na co ta suka liczy?

- Zapewne na to, że odwdzięczymy się i zabierzemy ją ze sobą – zauważył elf.

- Niech zapomni. Jeszcze całkiem nie oszalałem – prychnął Callan.

- Ale ona ma powód, by uciec z nami – powiedział cicho Crevan. Miał ochotę wspomnieć, że szczerze wątpi w to, czy Callan nie oszalał, ale doszedł do wniosku, że takie komentarze na razie może sobie odpuścić. - Nie jestem po jej stronie, ale akurat teraz jestem skłonny jej pomóc. Ten jeden, jedyny raz.

Callan przyjrzał mu się z zainteresowaniem.

- A niby czemu mielibyśmy jej pomagać? - zapytał. - Nie lepiej byłoby nabić ją na pal albo wymyślić inny sposób na pozbycie się jej raz na zawsze?

Crevan zawahał się. Co prawda w zamian za wolność był gotów pomóc Ireth wyjść z całej tej afery z życiem, ale nie zamierzał mówić Callanowi o ciąży. To sprawa między nim a Ireth i powinni to sami załatwić.

- Myślę, że będzie lepiej, gdy sama ci powie – mruknął.

W tym momencie do celi zajrzała Karenmir. Zaklęła i zakryła ręką nos.

- Jak możecie siedzieć w tym smrodzie? - prychnęła.

- To samo mógłbym powiedzieć o zapachu w kajucie Crevana – odparł Callan, ale oboje wyszli z celi, by nie drażnić czerwonowłosej.

Gdy tylko to zrobili, Karenmir natychmiast zatrzasnęła drzwi.

- Billy znalazł ich zbrojownię – powiedziała. - Jest niedaleko, ale musielibyśmy przejść przez salę, gdzie właśnie jedzą. Ale poza tym udało się znaleźć kilka mieczy tutaj, przy stanowisku strażnika.

- A moja broń? - zapytał Callan.

- Bill jej nie zauważył, ale pewnie Ireth będzie wiedziała, gdzie szukać – odparła z niechęcią czerwonowłosa.

- Znowu ta Ireth – prychnął Callan, nagle tracąc dobry humor. - Wygląda na to, że przez was nie będę mógł suki ubić.

- No nie – Crevan uśmiechnął się lekko. - Przynajmniej na razie.

- No dobra – westchnął Callan. - To dawajcie mi tu jakikolwiek miecz. Idziemy robić rozróbę.


***


Ireth siedziała na uczcie jak na szpilkach. Obserwowała, jak inni objadają się i piją hektolitry alkoholu. Sama jadła niewiele, bo ze stresu miała ściśnięty żołądek. Ze względu na swój stan unikała też alkoholu jak ognia. Na szczęście reszta towarzystwa bawiła się tak dobrze, że nawet tego nie zauważyła. Oczywiście nie można było tego powiedzieć o Ilmarinie. Chłopiec wyraźnie się nudził. Dopiero, gdy na stołach pojawiły się desery, wyraźnie się ożywił i zaczął jeść.

Ireth odetchnęła z ulgą, gdy u części członków Anganimu alkohol zaczął dawać się we znaki. Niektórzy zasnęli z głową na stole, inni zaczynali kłócić się na tematy zupełnie niezwiązane z ujęciem załogi „Skylli”. Spodziewała się, że lada moment któryś z mężczyzn zacznie bić się z osobą obok niego, a wtedy uwaga wszystkich skupi się na awanturnikach. Nikt nawet nie zauważy jej zniknięcia.

- Już czas – szepnęła Ireth do Ilmarina.

- Świetnie – ucieszył się chłopiec. - To idziemy?

Ireth skinęła głową. Już miała wstać, gdy nagle drzwi do lochów same otworzyły się z hukiem. W progu stanął Callan, na którego ciele nie było już widać żadnych ran. Wyglądał na całego i zdrowego, jakby przez ostatnie dni wcale nie był przetrzymywany w zamknięciu, bity i torturowany. Za nim stało kilka osób z jego załogi. Co prawda nie byli w równie dobrym stanie jak ich przywódca i do tego tylko niewielka część z nich była uzbrojona, ale mimo to uśmiechali się nieprzyjemnie, gotowi do walki.

Callan uśmiechnął się, gdy spojrzenia wszystkich skupiły się na nim.

- Strasznie niegościnne z was typki – powiedział spokojnie. - Zapraszacie nas do siebie, ale ucztę powitalną robicie tylko dla siebie.

Kilka osób z załogi parsknęło śmiechem. Ireth miała ochotę walić głową o ścianę. Co on najlepszego wyprawia!

- Panie i panowie, sądzę, że już czas, by pokazać im, jak wygląda prawdziwa zabawa – zawołał Callan. Przestał się uśmiechać. - Do ataku!

Jego ludzie nie dali sobie tego powtarzać. Z bojowym okrzykiem rzucili się na ucztujących. Kapitan „Skylli” nie pozostawał w tyle. Sam również ruszył do walki.

Ireth dopiero teraz miała okazję zobaczyć Wysłannika Śmierci w akcji. Rozumiała już, dlaczego tak ważne było wyłączenie go z bitwy. Poruszał się z nadludzką szybkością, bez problemu omijając wszelkie zaklęcia czy ciosy, jakie próbowali mu zadać ludzie z Anganimu. Do tego zresztą większość ucztujących była już mocno pijana, więc tym bardziej nie mieli szans z Callanem. Nawet, jeśli któremuś udało się jakimś cudem trafić kapitana „Skylli”, to i tak rany na jego ciele goiły się z zawrotną szybkością. Elf siał na sali prawdziwe spustoszenie i wywoływał panikę u tych, którzy byli nowymi członkami Anganimu i jeszcze nie mieli do czynienia z Wysłannikiem. 

Nie tylko Callan siał prawdziwy pogrom na sali. Pozostali marynarze ze „Skylli” również byli bardzo niebezpieczni. Mając przy sobie swojego przywódcę, czuli się pewniej. Rzucali się na każdego, kto próbował ratować się ucieczką i dobijali go, nim zdążył zacząć błagać o litość. Ci, którzy lepiej radzili sobie w bezpośredniej walce, zabierali też trupom broń, by móc skuteczniej walczyć. Ci, co nie mieli broni też wcale nie byli mniej niebezpieczni. Chociażby Karenmir, panująca nad wodą, wcale jej nie potrzebowała. Wystarczyło, że się skoncentrowała, by cała woda w organizmach jej ofiar wylewała się z ich ciał. Czerwonowłosa pozostawiała więc po sobie wysuszone trupy.

Wreszcie Callan stanął przy Ireth. Elfka uniosła ręce na znak, że się poddaje. W końcu nie chciała z nim walczyć.

- Callanie, ja... - zaczęła, ale czarnowłosy bezceremonialnie złapał ją za ramię i zmusił, by wstała. Patrzył na nią z taką niechęcią, że mimowolnie opuściła głowę.

- Pójdziesz ze mną i pokażesz mi, gdzie jest moja broń – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Jasne – szepnęła Ireth. Nawet, gdyby chciała, nie mogłaby się sprzeciwić. Elf wyglądał, jakby miał ochotę ją zabić.

Callan popchnął ją w stronę wyjścia. Kilku ludzi z Anganimu rzuciło się w jego stronę, chcąc pomóc towarzyszce, ale elf w błyskawicznym tempie najpierw uniknął ich ciosów, a potem dwóch z nich skrócił o głowę. Do pozostałych już dobiegał Crevan.

Wyszli na korytarz. Ireth przeczuwała, że jakiekolwiek sztuczki nie miałyby teraz sensu. Szła więc prosto tam, gdzie wiedziała, że znajdą broń elfa – do przechowalni, w której trzymano wszystkie rzeczy osobiste odebrane więźniom.

- Chciałabym cię przeprosić... - odważyła się odezwać.

- Nie odzywaj się – odwarknął elf i dźgnął ją w plecy, dając do zrozumienia, że nie zamierza z nią rozmawiać. Ireth posłusznie zamilkła.

W końcu dotarli na miejsce. Callan jako pierwszy wszedł do przechowalni. Teraz, gdy znajdował się tak blisko swojej broni, wyczuwał jej znajomą energię. Wiedział, że broń też zaczęła reagować na jego obecność. Wystarczyło, że wszedł do przechowalni, dostrzegł słaby poblask ze skrzyni, w jakiej została ukryta. Podszedł do niej i otworzył wieko. Wnętrze pomieszczenia oświetliła jasnoniebieska poświata. Z początku oślepiła Callana, ale elf szybko się przyzwyczaił do światła. Uśmiechnął się, gdy tylko zobaczył swój miecz i topór. Na nich obu świeciły się wyryte magicznie runy.

Callan chwycił broń za rękojeść. Wyczuł kolejny przypływ energii. Aż poprawił mu się od tego humor. Spojrzał na Ireth z trochę mniejszą niechęcią.

- Możemy się stąd zabierać – zdecydował.

Gdy wyszli na dziedziniec, okazało się, że załoga „Skylli” już tam była. Zajmowali się dobijaniem służby i strażników. Nie wszyscy zabijali swoich niedoszłych oprawców szybko i bezboleśnie. Niektórzy zaciągali uciekające kobiety w boczne komnaty, skąd Ireth słyszała wrzaski ofiar. Mogła tylko się domyślać, co się z nimi działo. Kilku marynarzy zaciągnęło strażników na dopiero co zbudowany szafot i tam ich powiesiło. Jeszcze innych ludzi z Anganimu przywiązano do pali, które następnie podpalono. Wszędzie słychać było wrzaski umierających i cierpiących.

- Callanie – Crevan podbiegł do kapitana. Na jego ubraniu widać było ślady krwi. - Kazałem przeszukać wszystkie komnaty, ale Angus gdzieś zniknął.

- Pewnie uciekł – mruknął Callan. - Pieprzyć dziada. Podpalcie to miejsce. Niech nie zostanie kamień na kamieniu.

Crevan skinął głową i pobiegł przekazać rozkaz reszcie załogi. Chwilę później Ireth usłyszała okrzyki radości. Załoga z całą pewnością ucieszyła się z rozkazu. Wszyscy rozbiegli się, znosząc pod mury i do sal drewno oraz beczki z prochem. Gdy wszystko było gotowe, wyszli poza teren warowni, a jeden z marynarzy podpalił wszystko zaklęciem. Z przyjemnością patrzyli jak wszystko się pali. Jeszcze niedawno siedzieli w celach, czekając na swoich oprawców, a teraz sami okazali się być katami. Cieszyli się, że udało im się ujść z życiem.

- Tak zakończył działalność Anganim – zaśmiała się Karenmir.

- A ona? - jeden z marynarzy wskazał na Ireth. Elfka mimowolnie zadrżała.

- To już sprawa Callana – powiedział Crevan. - Niech sam ją osądzi.

Wzrok wszystkich skupił się na kapitanie „Skylii”. Elf zaś znów spojrzał na swoją niedawną kochankę. Miał ochotę ją zabić. Skoro im pomogła, to mógł przecież zrobić to szybko i bezboleśnie. Czuł jednak na sobie spojrzenie Crevana. Wręcz wydawało mu się, że wie, co jego przyjaciel teraz myśli.

Nie możesz pozwolić mi złamać obietnicy. Mieliśmy ją zabrać.

- Najpierw popłyniemy do najbliższego portu – powiedział w końcu Callan. - Potem zdecydujemy, co dalej.

Jego załoga nie wyglądała na zadowoloną, ale nikt nie skomentował tej decyzji. Jedynie Crevan uśmiechnął się lekko i skinął głową.

- Idziemy na statek – rozkazał Callan. Nie miał już ochoty przebywać na tej wyspie. Zemścili się, więc mogli ruszać dalej.

- A co z pozostałymi okrętami? - zapytał jeden z marynarzy. - Trzeba mieć pewność, że jeśli nawet zostały jakieś niedobitki, to nie będą nas ścigać.

- Podpalić – zdecydował Callan po chwili namysłu.

Wszyscy ruszyli w stronę portu. Wbiegli na pokład „Skylli”, szykując się do odpłynięcia. Dopiero, gdy oddalili na bezpieczną odległość, jeden z magów podpalił pozostałe statki.

Ireth patrzyła na oddalający się ląd. Teraz, gdy ludzie z Anganimu nie żyli, miała mieszane uczucia. Wiedziała, co mogło ją czekać z ich strony. Ale co mogła zrobić jej załoga Callana? Przecież widziała ich w walce. Są bezwzględni. Jeśli będą chcieli, będą mogli godzinami torturować ją, nim wreszcie pozbawią ją życia. Teraz, jak zdradziła Anganim, nikt już jej nie pomoże.

Nagle poczuła, jak ktoś łapie ją za ramię. Ze strachem obejrzała się za siebie i z ulgą stwierdzła, że to tylko Crevan. Elf patrzył na nią obojętnie.

- Powinnaś pójść z nim porozmawiać – powiedział. - Callan powinien wiedzieć o dziecku.

- Chciałam mu powiedzieć – szepnęła Ireth. - Ale jest na mnie wściekły. W ogóle nie chce rozmawiać.

- Dziwisz mu się? - westchnął Crevan. - Zdobyłaś jego zaufanie. Znając go pewnie wziął cię za kolejną wielką miłość... a ty tak po prostu wydałaś go jakimś typom spod ciemnej gwiazdy.

- Oni nie byli typami spod ciemnej gwiazdy – prychnęła Ireth. - Walczyli z czarną magią.

- To czemu nie siedzieli w Legardzie? - zaciekawił się Crevan. - Tam się roi od złych czarownic i nekromantów. Może się bali, że tamci ich stamtąd wykurzą? Łatwiej było zapolować na grupkę przeklętych?

- Daj mi spokój! - krzyknęła nagle rozzłoszczona Ireth i poszła do jednej z pustych kajut. Chciała posiedzieć w samotności. Przez chwilę nasłuchiwała. Na szczęście Crevan chyba nie miał zamiaru przychodzić i dalej z nią rozmawiać.

Położyła się na koi i przymknęła oczy. Zaczęła płakać. Mimo uratowania jej od pewnej śmierci czuła się zagubiona i samotna. Bo jak miała powiedzieć Callanowi o dziecku? Jak on zareaguje na tą wiadomość? No i reszta załogi. Nienawidzili jej. Widziała to, gdy szła z nimi na statek. Gdyby nie Callan, rozszarpaliby ją na strzępy. Naprawianie ich relacji na tyle, by znów mogła spokojnie wśród nich żyć zajęłoby mnóstwo czasu... a wcale nie była pewna, czy chcą dać jej drugą szansę.

Drzwi do kajuty otworzyły się i do środka weszła jakaś niska i drobna postać. Usiadła obok niej i pogładziła ją po głowie.

- Ilmarin – szepnęła Ireth.

- Co się stało? - zapytał chłopiec. - Czemu płaczesz? Coś cię boli?

Ireth pokręciła głową.

- Nabroiłam i teraz twoi przyjaciele mnie nie lubią – wyjaśniła najprościej jak potrafiła. - Źle mi z tym. Żałuję tego, co zrobiłam.

Ilmarin uśmiechnął się lekko.

- Nie przejmuj się – powiedział. - Ja cię lubię. Im pewnie też niedługo przejdzie.

Ireth zmusiła się do uśmiechu. Chciałabym, żeby tak było, pomyślała. Zamknęła oczy. Ciągle czuła jak Ilmarin ją gładzi po głowie. To działało na nią uspokajająco. Coraz bardziej odpływała... aż wreszcie zasnęła.


***


Następnych dni Ireth nie mogła zaliczyć do przyjemnych. Załoga „Skylli” albo jej unikała, albo traktowała jak powietrze. Czuła się wśród nich jak intruz. Jedynie Crevan i Ilmarin odpowiadali na jej powitania i dawali się wciągać w krótkie rozmowy, ale nawet to nie poprawiało jej humoru. Doceniała jednak, że chociaż oni tolerowali jej obecność na statku. 

Z Callanem w dalszym ciągu nie mogła porozmawiać. Co prawda elf dużo czasu spędzał na zewnątrz, wydając swoim ludziom rozkazy, więc okazji nie brakowało, ale nigdy nie udawało jej się zmusić go, by z nią pomówił. Elfka kilka razy próbowała go zagadnąć, żeby móc go wreszcie przeprosić i powiedzieć mu o ciąży, ale kapitan albo ją zbywał, albo udawał, że jej nie widzi. Gdy podchodziła wieczorami do jego kajuty, zamykał się na klucz i nie zważał na jej prośby, by wpuścić ją do środka.

Elfka odetchnęła z ulgą, gdy wreszcie na horyzoncie ujrzała ląd. Wreszcie miała okazję, by przejść się po rynku i kupić sobie kilka drobiazgów, które jakoś zrekompensują jej to, co przechodziła przez ostatnie dni. Gdy zacumowali w porcie, jako jedna z pierwszych wysiadła i poszła w stronę rynku. Wiedziała, że reszta załogi na pewno również nie przepuści takiej okazji, by wyładować się jakoś po ostatnich wydarzeniach, więc nie musiała się spieszyć z powrotem na „Skyllę”.

Już w trakcie tego spaceru czuła się, jakby zostawiała za sobą wszystkie swoje problemy. Co z tego, że ma Callanowi tyle do powiedzenia. Może rzeczywiście do tej pory to nie był najlepszy moment. Wszyscy poszaleją w karczmach, to może poprawią im się humory i może akurat wtedy Callan zechce wreszcie zamienić z nią parę słów. Przecież ona nie zamierza prosić go o wiele. Nawet nie myślała o tym, że ona i elf mogliby znów zacząć się spotykać. Nigdy nie zależało jej na Callanie, ale w końcu mieli mieć razem dziecko. Musieli cokolwiek w tej sprawie ustalić. A Ireth nawet nie chciała, by jej za bardzo pomagał w wychowaniu dziecka. Tym mogła zając się sama, byle tylko Callan wiedział, że wypadałoby od czasu do czasu je odwiedzić...

Podczas zakupów humor całkiem jej się poprawił. Nie kupiła sobie zbyt wiele, tylko nową sukienkę i kilka owoców, ale to wystarczyło, by wreszcie przestała myśleć o „Skylli” i jej kapitanie.

Gdy już zaczęło się ściemniać, Ireth stwierdziła, że to najwyższa pora, by wrócić na pokład. Nie chciała nocować w karczmie, bo spodziewała się, że tam właśnie przebywają ludzie z załogi Callana. Jednak gdy tylko stanęła w porcie, spotkało ją kolejne zaskoczenie. Z wrażenia upuściła swoje zakupy. „Skylla” już na nią nie czekała. Była w pewnej odległości od portu, zdecydowanie za daleko, by Ireth mogła wskoczyć do wody i szybko dopłynąć do celu. I coraz bardziej się oddalała.

W tym momencie do elfki dotarło, co postanowił zrobić z nią Callan.

Zostawi mnie tu, pomyślała. Pozbył się kłopotu.

Poczuła jednocześnie złość i przerażenie. Nie chciała zostać całkiem sama. Nie teraz, nie w takiej sytuacji...

- CALLAN! - wrzasnęła najgłośniej jak potrafiła. - ZAPŁACISZ MI ZA TO!

- Przestań się drzeć, durna babo – oburzył się jeden z pracowników portu. Ireth jednak nie zwróciła na niego uwagi. Patrzyła na oddalającą się „Skyllę”.

Wtedy jeszcze nie wiedziała, że to ostatni raz, jak widzi ten okręt.


***


Callan i Crevan stali przy relingu, patrząc na oddalający się ląd. Widzieli jeszcze port. Co prawda nie dostrzegli Ireth, ale zdołali dosłyszeć jej słowa. Żółtooki skrzywił się lekko.

- Naprawdę myślisz, że zostawianie jej tam to dobry pomysł? - zapytał z powątpiewaniem Crevan.

- A co? - mruknął niebieskooki. - Może masz lepsze rozwiązanie?

- Powinieneś był z nią pomówić – powiedział cicho Crevan. - Może wyjaśniłaby ci parę rzeczy...

- Gówno mnie obchodzi, co ma mi do powiedzenia – prychnął Callan. - Dla mnie jest teraz nikim, rozumiesz?

Crevan pokiwał głową. Przeszło mu przez myśl, by powiedzieć przyjacielowi o ciąży Ireth. Szybko jednak odrzucił od siebie tą myśl. Callan był taki nieodpowiedzialny. Może to lepiej, że o niczym nie wiedział. Poza tym to nie była jego sprawa. Nie zamierzał się wtrącać. Ireth mogła bardziej stanowczo dobijać się do kapitana, gdy jeszcze była na pokładzie „Skylli”. Skoro tego nie zrobiła, to już jej problem, że została sama z nienarodzonym dzieckiem.

- A co zrobimy z zapasami? - zapytał Crevan. - Wzięliśmy ich za mało, by móc płynąć dłużej niż kilka dni.

- Dwa dni stąd jest następne miasto portowe – odparł Callan. - Kupimy tam, co się da. A potem ruszamy na następną przygodę. Chyba to ci się podoba, co?

Crevan uśmiechnął się lekko. Tak, takie rejsy zawsze mu się podobały. Odkrywanie nowych wysp i skarbów... a nie użeranie się z kolejną „wielką miłością” Callana. Wręcz już się nie mógł doczekać...




KONIEC


*****

I wreszcie do tego doszło. Zakończyłam "Wysłannika Śmierci". Ostateczna wersja tego opowiadania ma 32 strony w Wordzie. Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że będzie trochę krótsze...
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że są tutaj niedokończone wątki. Pewnie część z was zastanawia się, gdzie zniknął Angus i co dalej z Ireth. Mogę powiedzieć tylko tyle, że te wątki nie zostały dokończone celowo. Odpowiedzi mogą się znaleźć w następnych opowiadaniach. :)
Jeśli polubiliście Callana i resztę drużyny, mogę was zapewnić, że to jeszcze nie koniec historii z nimi w roli głównej. Na pewno pojawi się jeszcze kilka opowiadań, w których albo będą odgrywać główną rolę, albo pojawią się tylko na chwilę.
Chcecie wiedzieć, co dalej? Za jakiś czas (pewnie na początku przyszłego tygodnia) umieszczę tutaj kolejną notkę z krótką listą propozycji następnych opowiadań. Będziecie mogli pomóc mi zdecydować, co zacząć pisać w następnej kolejności, bo jak dla mnie, to wszystkie pomysły są całkiem ciekawe.
To by chyba było na tyle, jeśli chodzi o ogłoszenia. :D Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że notka przypadła wam do gustu. :)

Wysłannik Śmierci cz. 6

Od dnia, w którym załoga „Skylli” została złapana, każdy nowy dzień wydawał się podobny do poprzedniego. Więźniowie dostawali niewielkie porcje jedzenia i codziennie musieli patrzeć, jak Angus bije do nieprzytomności albo Callana, albo Crevana. Częściej jednak to kapitan padał ofiarą przywódcy Anganimu, bo dzięki swojej klątwie zdecydowanie szybciej wracał do zdrowia.

Ireth w ogóle nie interesowała się losem załogi „Skylli”. Cały czas spędzała teraz z Ilmarinem. Odkąd pierwszego dnia przeszedł wszystkie testy na klątwy z wynikiem negatywnym, Angus rozkazał jej szkolić chłopca na przyszłego łowcę czarnej magii. Elfka spędzała długie godziny, opowiadając malcowi o historii Anganimu, ale Ilmarin wydawał się tym coraz bardziej znudzony. Ciągle pytał o załogę „Skylli”, bardzo chciał się z nimi zobaczyć, a lekcje Ireth w ogóle go nie interesowały.

Wszyscy członkowie Anganimu ucieszyli się, gdy po kilku tygodniach rejsu mężczyzna siedzący w bocianim gnieździe w końcu wypatrzył ląd, o czym szybko poinformował Angusa. Wiedział bowiem, że jest to cel ich podróży, czyli wyspa Mortis.

Była ona niewielka i praktycznie pozbawiona roślinności. Nie żyło tam żadne zwierzę, jeśli nie liczyć niewielu insektów. Anganim jednak zaopatrywał się we wszelkie potrzebne do życia przedmioty dzięki temu, że niedaleko od Mortis znajdowała się druga, zalesiona wyspa. Co prawda była bezludna, ale dla mieszkańców Mortis nie było żadnym problemem przeprawienie się na sąsiednią wyspę i upolowanie zwierzyny. Jedynymi mieszkańcami tej okolicy byli członkowie Anganimu. Wszyscy żyli w jednym budynku, którym był kamienny zamek wybudowany na najwyższym wzgórzu wyspy. Z daleka wydawał się on opuszczony i popadający w ruinę. Załoga Angusa wiedziała jednak, że są to tylko pozory, a twierdza została wybudowana w taki sposób po to, by uniknąć częstych ataków piratów na wyspę, więc z niecierpliwością czekali na moment, aż wreszcie staną na stałym lądzie i odpoczną.

Następnego dnia przybili do prowizorycznego portu na wyspie. Żołnierze od razu ruszyli do pomieszczenia z celami i rozkazali więźniom wyjść na ląd. Załoga „Skylli”, zmęczona głodówką oraz niewygodami, nie próbowała walczyć. Wszyscy szli bez sprzeciwów. Jedynie Crevan nie był w stanie iść o własnych siłach.

Ireth i Ilmarin wyszli na ląd jako ostatni. Chłopiec pobladł, widząc swoich niedawnych opiekunów. Co prawda zdawał sobie sprawę, że nie byli traktowani najlepiej, ale widok skatowanego Crevana i Callana mocno nim wstrząsnął. Ireth w przeciwieństwie do niego wydawała się być obojętna.

- Idź z małym pierwsza – powiedział Angus, gdy się do niego zbliżyli. - Więźniowie pewnie będą sprawiać kłopoty... a nie chcę, by dama była świadkiem... hm... doprowadzania ich do porządku.

- Tak jest – Ireth pokiwała głową i wraz z Ilmarinem ruszyła przed siebie, mijając załogę „Skylli”.

Gdy przechodziła obok Billa, marynarza zwykle przesiadującego w bocianim gnieździe, usłyszała, jak mężczyzna szepcze do niej:

- Gratuluję.

Zdziwiona obejrzała się na niego. Bill uśmiechał się, wpatrując się w jej brzuch, jakby chciał przewiercić ją wzrokiem.

- Mówiłeś coś do mnie? - warknęła, wciąż starając się sprawiać wrażenie wrogo nastawionej.

- Gratuluję – powtórzył Bill, wciąż się uśmiechając. - Obyś dała sobie radę sama.

Ireth zdziwiła się jeszcze bardziej. Powoli zaczynała nabierać podejrzeń, co marynarz mógł mieć na myśli, ale starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo ją to niepokoi.

- O czym ty mówisz? - zapytała.

- Nie chcesz, bym mówił przy nich – Bill zerknął na pozostałych członków Anganim. - Ale chyba wiesz już, co mam na myśli.

- Widać od rumu gadasz głupoty – prychnęła Ireth, po czym szybkim krokiem ruszyła do zamku. Ilmarin dreptał za nią, ze smutkiem oglądając się na załogę „Skylli”. Gdyby przyjrzał się swojej towarzyszce, ujrzałby strach malujący się na jej twarzy.

Elfka tymczasem z niepokojem rozmyślała nad słowami Billa. Nie wiedziała, skąd niby praktycznie nieznajomy jej marynarz miałby wiedzieć takie rzeczy. Wcześniej nie rozmawiała z nim, a Callan chyba raczej nie należał do osób, które chwalą się tym, z kim sypiają. No, chyba że klątwa dawała Billowi jakieś możliwości...

Tuż przy bramie do zamku gwałtownie złapała Ilmarina za ramię. Chłopiec wyraźnie się tego nie spodziewał, bo krzyknął cicho i spojrzał na nią z przerażeniem w oczach.

- Jaka jest klątwa tamtego marynarza? - spytała Ireth.

- Którego? - chłopiec zdziwił się tonem głosu elfki.

- Tego z bocianiego gniazda.

- Bill? On przez klątwę jest taki niski jak ja i nie czuje żadnych zapachów i smaków – powiedział Ilmarin, na co Ireth odetchnęła z ulgą. - Ale dzięki temu ma takie duuuuże oczy. I dużo widzi.

- Co widzi? - zaniepokoiła się Ireth.

- Dobrze widzi z daleka... i nawet może zobaczyć to, czego nikt z nas nie zobaczy – powiedział chłopiec. - Mówił mi, że dobrze widzi żyjątka w morzu. Te małe, co je rybki zjadają. A zwykli ludzie ich nie mogą widzieć.

- A słuch? - dopytywała się Ireth. - Słuch ma normalny?

- Tak... - chłopiec zamyślił się. - Tylko oczy ma lepsze. Bo jeszcze widzi przez ludzi i ściany.

- Że co?! - zdziwiła się Ireth. - Jak to przez ludzi?!

- Widzi, co mamy w środku – wyjaśnił chłopiec. - Serce, mózg i inne flaki...

- Wnętrzności – poprawiła go Ireth, która nagle pobladła.

- No tak, Billy też tak to nazywał – zgodził się Ilmarin. Z zaciekawieniem przyjrzał się towarzyszce. - A czemu pytasz?

- Z ciekawości – odparła wymijająco Ireth. 

Wraz z chłopcem weszła na dziedziniec zamku. Skinęła głową kilku członkom Anganimu, którzy akurat zajmowali się porządkami i zaczynali budować szafot dla załogi „Skylli”. Weszła głównym wejściem i nie tracąc czasu na obserwowanie głównej sali, zniknęła w bocznym korytarzu.

Ilmarin za to zatrzymał się, by przyjrzeć się nowemu miejscu. Główna sala zrobiła na nim kiepskie wrażenie. Kamienne ściany, nie ozdobione żadnymi gobelinami, oraz topornie wykonane stoły i ławy dawały do zrozumienia, że jest to zamek wartowniczy. Z całą pewnością nie zabierano tutaj nikogo poza więźniami, których po jakimś czasie i tak zabijano, oraz żołnierzami, mającymi chronić tą warownię.

Chłopiec szybko pobiegł za Ireth, wyraźnie zniechęcony do tego zamku. Dogonił elfkę na schodach prowadzących w górę. Razem wspięli się na szczyt i znaleźli się na korytarzu, na którym znajdowały się wejścia wejścia do pokoi mieszkalnych.

Ireth weszła do pierwszego pomieszczenia. Ono również przypominało im, że znajdują się w wartowni. Ściany oraz podłoga przyozdobione były zwierzęcymi skórami, a znajdujące się tam łóżko oraz szafka nocna zostały wykonane równie topornie, co meble w głównej sali. Najbardziej w oczy rzucał się kominek oraz leżąca obok niego sterta drewna. Wyglądało na to, że nocami musiało być tutaj zimno.

Ilmarin usiadł na łóżku, ze znudzeniem rozglądając się po wnętrzu pokoju.

- Długo tutaj będziemy? - zapytał.

- Nie wiem – powiedziała Ireth. - Wszystko zależy od tego, kiedy będzie egzekucja Callana.

Na te słowa chłopiec wyraźnie posmutniał.

- Proszę... - wyszeptał. - Powiedz tamtym ludziom, że nie zrobił nic złego.

- Na początku się go bałeś – zauważyła Ireth, niezadowolona z tego, że Ilmarin wciąż próbował bronić kapitana „Skylli”.

- Bo nie wiedziałem, czy to pirat – odparł malec. - Myślałem, że to służący Killburna.

Elfka westchnęła. Nie mogła się skupić na tej rozmowie, bo wciąż myślała o tym, co powiedział jej Bill. Wieści o jego klątwie tylko sprawiły, że zaczęła się bać. Z jednej strony wmawiała sobie, że przecież uważała, a tamten człowiek zwariował i chciał wywołać w niej tylko wyrzuty sumienia... ale z drugiej coś jej mówiło, że marynarz mógł mieć rację i krótki romans z Callanem mógł mieć dla niej przykre konsekwencje. 

W końcu podjęła decyzję. Musiała się dowiedzieć, czy Bill miał rację, zanim Callan zostanie stracony. Spojrzała na chłopca.

- Ilmarinie... mam prośbę – powiedziała cicho. - Kiedy załoga Callana będzie w lochach, pobiegnij na „Skyllę” i przynieś z kajuty Crevana parę eliksirów leczących. Potem zejdź do lochów. Będę tam czekać.

Chłopiec uśmiechnął się szeroko i podszedł do okna, aby wypatrywać więźniów. 

- Pomożesz im – stwierdził.

- Wątpię – mruknęła Ireth tak cicho, by malec jej nie usłyszał. Przede wszystkim musiała pomóc sobie.

Chłopiec wciąż się uśmiechał. Ireth zaś ze zdziwieniem stwierdziła, że cieszy ją to, że Ilmarin wreszcie wyglądał na zadowolonego z przebiegu wydarzeń.

W końcu malec ruszył do drzwi. Ireth wyszła razem z nim. Oboje zbiegli po schodach, starając się robić jak najmniej hałasu. Gdy byli w pobliżu głównej sali, przywarli do ściany, bo usłyszeli, jak więźniowie wchodzą do środka. Elfka wiedziała, że teraz idą w stronę schodów prowadzących w dół, do lochów. Słyszeli ich ciężkie kroki i przyciszone rozmowy, co jakiś czas przerywane trzaskiem bicza i okrzykiem nieszczęśnika, któremu się oberwało. Ten pochód trwał kilka minut. Na samym końcu oboje z Ilmarinem musieli się nieźle wsłuchać, aby dotarł do nich odgłos lekkich kroków. Gdy i one ucichły, oderwali się od ściany.

- Idź już – powiedziała cicho Ireth. - Będę przy ich celach.

Chłopiec bez słowa pobiegł do drzwi wejściowych i wyszedł na dziedziniec. Gdy jego kroki ucichły, Ireth skierowała się do lochów.

Zeszła na sam dół akurat w momencie, gdy członkowie Anganim zamknęli na klucz ostatnią celę. Elfka rozejrzała się dookoła. Zauważyła, że wśród więźniów brakuje jednej osoby.

- A gdzie jest Callan? - zapytała Angusa.

- Dla niego przygotowaliśmy osobny pokój – powiedział przywódca. - Niech trochę pobędzie w samotności przed egzekucją... przemyśli parę spraw...

Ireth pokiwała głową. Po chwili pochyliła się w jego stronę.

- Mam do ciebie prośbę... - zaczęła.

- Słucham cię – Angus uśmiechnął się lekko.

- Chciałam przesłuchać tamtych marynarzy – stwierdziła Ireth. - Być może wiedzą coś o tym, gdzie znajdują się inni tacy jak oni...

- Na pewno wiedzą – odparł Angus. - Ale wątpię, byś zmusiła ich do mówienia.

- Być może znajdę sposób – elfka uśmiechnęła się drapieżnie. - Ale... musiałabym rozmawiać z nimi bez świadków.

- Aaa... chyba wiem, co masz na myśli – Angus odpowiedział uśmiechem. - Dobrze więc. Zajmiemy się swoimi sprawami, a ty z nimi porozmawiaj. Ale pospiesz się. Wieczorem czeka nas obfita kolacja. Jest co świętować, prawda?

- Tak, tak – Ireth energicznie pokiwała głową. - A mogłabym dostać klucze do cel? Przydadzą się, gdy trzeba będzie siłą zmusić ich do mówienia...

Białowłosy wyciągnął pęk kluczy i wręczył je elfce.

- Powodzenia – powiedział, po czym zwrócił się do strażników. - Ruszajcie się! Trzeba wszystko przygotować na jutrzejszą egzekucję!

Członkowie Anganimu z Angusem na czele ruszyli do wyjścia. Gdy ich kroki ucichły, Ireth powoli zbliżyła się do cel. Przez moment szukała wzrokiem Crevana. Ujrzała go leżącego na zimnej i wilgotnej podłodze. Karenmir klęczała przy nim i ocierała pot z jego czoła. Wyglądała na zmartwioną.

- Czy on...? - Ireth zbliżyła się do celi.

- Tak, jest umierający – prychnęła Karenmir, patrząc na nią z odrazą. - I co? Zadowolona jesteś?

Ireth nie odpowiedziała, wciąż z niedowierzaniem wpatrując się w Crevana. Nie wiedziała, dlaczego, ale wcześniej spodziewała się ujrzeć go w dużo lepszym stanie.

- Po co w ogóle tu przyszłaś? - warknęła Karenmir. - Dobić nas? Nie wystarczy ci, że po drodze czworo z nas umarło? Pewnie nie, co? Bo przecież nie mogłaś się na to napatrzeć!

- To nie tak... - zaczęła Ireth.

- A co ty myślałaś?! - Karenmir podniosła głos. - Że co?! Że teraz tu przyjdziesz, a my wszystko ci zapomnimy?!

- Karen... - wymamrotał Crevan, przerywając w ten sposób krzyki narzeczonej. Czerwonowłosa pochyliła się nad nim, delikatnie ocierając mu czoło.

Ireth westchnęła i odwróciła wzrok. Choć cały czas powtarzała sobie, że wykonywała tylko rozkazy, to jednak zaczęły ją dopadać wyrzuty sumienia. W końcu załoga „Skylli” nie zrobiła jej nic złego... Z drugiej strony Angus przecież mówił jej o tym, co działo się z wioskami rybackimi, gdy wszyscy ci ludzie działali pod wpływem swoich klątw...

- Jestem... - jej rozmyślania przerwał cichy głosik Ilmarina.

Obejrzała się za siebie. Chłopiec stał tuż za nią. W rękach ściskał torbę, w której słychać było ciche pobrzękiwanie butelek. Karenmir obrzuciła malca nieprzyjaznym spojrzeniem.

- Świetnie... Crevan mówił, że mądry z ciebie dzieciak, a ty trzymasz z tą suką? - warknęła.

Ireth wzięła od niego torbę.

- Dziękuję ci, Ilmarinie – mruknęła. - A teraz wypatruj, czy nikt nie idzie.

- Raczej nie przyjdą – odparł Ilmarin. Po jego minie widać było, że zabolały go słowa czerwonowłosej. - Zajmują się robieniem jakiejś kolacji.

- I bardzo dobrze – Ireth uśmiechnęła się szeroko i podeszła do celi. Otworzyła ją i bezceremonialnie weszła do środka.

Ledwie zdążyła zamknąć za sobą drzwi, gdy poczuła mocne uderzenie w plecy. Osunęła się na ziemię, sycząc z bólu i obejrzała się. Okazało się, że to Karenmir doskoczyła do niej i uderzyła, gdy dziewczyna się tego nie spodziewała.

- Nie myśl, że dam ci się nam nim pastwić – syknęła czerwonowłosa.

- Chcę mu pomóc! - warknęła Ireth, powoli wstając. - Może i mi nie wierzysz... ale powinnaś poznać eliksiry, które wyjmę. Należą do Crevana.

Karenmir obrzuciła ją nieufnym spojrzeniem, po czym wyrwała jej torbę i zajrzała do środka. Rzeczywiście, od razu rozpoznała znajdujące się w niej eliksiry. Wszystkie były w identycznych buteleczkach i każdy miał przyklejoną karteczkę informującą, na jaką dolegliwość jest dany wywar. Starannie wykaligrafowane litery musiał napisać Crevan. Czerwonowłosa wielokrotnie już pomagała ukochanemu przy leczeniu różnych członków załogi, więc szybko odnalazła potrzebne jej teraz specyfiki. Ustawiła je obok elfa.

- Jesteś pewna, że trzeba ich użyć w takiej kolejności? - zapytała Ireth.

- Tak, jestem pewna – odwarknęła Karenmir. Po kolei otwierała buteleczki i wlewała po kilka kropel do ust Crevana. Gdy upewniła się, że elf przełknął specyfik, zakorkowała buteleczki i włożyła je z powrotem do torby.

- Świetnie, pomogłaś nam – stwierdziła. - A teraz spadaj. Daj nam umrzeć w spokoju.

- Najpierw chcę pomówić z Crevanem – odparła Ireth tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Trochę czasu minie, nim dojdzie do siebie – powiedziała Karenmir. - Poza tym któryś z twoich koleżków może zaraz tu przyjść. Nie boisz się?

- Nie przyjdą – mruknęła Ireth. - Są zajęci.

W tym momencie Crevan nagle odkaszlnął i przewrócił się na bok. Otworzył oczy.

- Crevan, skarbie... wszystko w porządku? - czerwonowłosa natychmiast straciła zainteresowanie ich gościem.

Elf zadrżał i obejrzał się w jej stronę.

- Tak – powiedział cicho, łapiąc ją za rękę. Obecność Karenmir działała na niego kojąco. Nawet przez chwilę nie myślał o sytuacji, w jakiej się znaleźli.

- Cieszę się, że eliksiry pomogły – głos Ireth gwałtownie sprowadził go z powrotem na ziemię. Rozejrzał się dookoła i w końcu ujrzał elfkę stojącą w pewnej odległości od nich. Spojrzał na nią z niechęcią.

- A ty tu czego? - zapytał.

- Chciałam... chciałam cię o coś poprosić – szepnęła Ireth, lekko się czerwieniąc. Teraz, gdy mogła pomówić z Crevanem, czuła się wyjątkowo głupio, że to akurat jego musiała prosić, by upewnił się, czy Bill się nie pomylił. Ale przecież nie mogła iść do uzdrowiciela z Anganimu...

Crevan spojrzał na nią z niedowierzaniem i parsknął ponurym śmiechem.

- Chcesz mnie o coś prosić? - prychnął. - Pomieszało ci się w głowie, czy co?

- Nie rozumiesz... - westchnęła Ireth. - Po prostu... kiedy wychodziłam z okrętu, natknęłam się na Billa... tego człowieka, który siedział w bocianim gnieździe i obserwował. I on... chyba coś u mnie zobaczył.

- CO zobaczył? - zapytał Crevan. Wyglądał na zainteresowanego, więc elfka uznała, że może wreszcie powiedzieć, po co przyszła.

- Nie jestem pewna... ale równie dobrze mógł kłamać – szepnęła Ireth. - Czy... czy mógłbyś sprawdzić, czy nie jestem w ciąży?

Zarówno Crevan, jak i Karenmir spojrzeli na nią z zaskoczeniem. Co prawda od początku nie wiedzieli, czego się spodziewać od tej zdrajczyni, ale z całą pewnością sprawa z jaką przyszła to ostatnie, co mogło im przyjść do głowy.

- Podejdź tu – powiedział w końcu Crevan, gdy w końcu trochę ochłonął. - Na tyle blisko, bym mógł cię dotknąć. I podaj mi klucz do kajdan. Muszę mieć możliwość użycia zaklęcia, by to sprawdzić.

Ireth niepewnie zrobiła krok w ich stronę. Rzuciła mu kluczyk od kajdan. Elf zręcznie go złapał i uwolnił ręce. Od razu poczuł przypływ mocy. Spojrzał wyczekująco na Ireth, która wciąż stała w miejscu, trochę zaskoczona tym, co właśnie narobiła i trochę przerażona tym, co teraz mógł jej zrobić marynarz.

- No nie bój się – zirytował się elf. - Przecież nie wybadam cię na odległość.

Elfka podeszła bliżej, a wtedy Crevan usiadł i dotknął jej brzucha. Wymamrotał jakieś zaklęcie i przez chwilę siedział tak nieruchomo, całkowicie skoncentrowany. Nagle gwałtownie cofnął rękę. Jego twarz wyrażała zaskoczenie.

- Cholera jasna – powiedział, kierując te słowa do Karenmir. - Billy ma rację. Ona nosi dziecko Callana.

Ireth poczuła, jak nogi się pod nią uginają. Osunęła się na kolana. Czuła się całkowicie oszołomiona tą wiadomością. Z jednej strony zawsze marzyła o tym, by kiedyś założyć rodzinę, ale z drugiej to był najmniej odpowiedni moment... do tego ojcem jej dziecka okazał się jeden z najgorszych mężczyzn, jacy chodzili po tej ziemi. Dziecko na pewno odziedziczy po nim jakieś zdolności... ale przecież nie mogła go zabić. To tylko dziecko...

- Chyba ją dobiłeś – powiedziała czerwonowłosa, obserwując Ireth.

- Po części jej się nie dziwię – stwierdził Crevan. - Jej kumple raczej nie będą tolerowali matki przyszłego Wysłannika.

Te słowa przypomniały Irin o jeszcze jednej rzeczy. Ani Angus, ani nikt z Anganimu nie mógł się dowiedzieć o ciąży! Jeśli tylko zaczęliby coś podejrzewać, natychmiast wylądowałaby w najlepszym wypadku na stryczku. Na pewno nie daliby jej nawet szansy, by mogła wychować dziecko i udowodnić im, że wcale nie jest takim potworem, jak jego ojciec. Od razu byłaby dla nich skreślona.

To sprawiło, że natychmiast podjęła decyzję.

- Błagam! - nagle chwyciła Crevana za ramiona i spojrzała mu w oczy. Widział, jak po policzkach spływają jej łzy. - Pomóż mi! Nie pozwól nam umrzeć.

- Uspokój się, wariatko – syknął Crevan. Z trudem się powstrzymał, by jej nie odepchnąć. - Niby jak mam ci pomóc?

- Obiecajcie mi, że mnie stąd zabierzecie, a przysięgam, że pomogę wam uciec jeszcze tej nocy – szepnęła Ireth. - Wypuszczę całą załogę. Callana też. Tylko mnie stąd zabierzecie...

Crevan i Karenmir wymienili spojrzenia. Co prawda dalej nie ufali Ireth, ale ta obietnica mogła być ich jedyną szansą na ocalenie. Do tej pory nie widzieli żadnej okazji, by uciec. A teraz nagle sama Ireth przyszła im z pomocą.

- Dobrze – powiedział powoli Crevan. - Jak pomożesz nam się stąd wydostać, to cię zabierzemy daleko stąd.

- Dziękuję – szepnęła Ireth. Wreszcie go puściła i wstała. Wyglądała na uspokojoną. - Uda nam się. Zobaczycie.

Po tych słowach podniosła torbę z eliksirami, otworzyła drzwi celi i wyszła na zewnątrz. Po chwili zastanowienia dała im jeden klucz.

- Trzymajcie – powiedziała. - Tylko ukryjcie go, żeby strażnik rozdający kolację niczego nie zauważył. I obiecajcie, że wyjdziecie z celi dopiero po północy. O tej porze powinni być pijani po uczcie.

- Obiecuję – westchnął Crevan.

- I jeszcze jedno – przypomniała sobie Ireth. - Crevan, załóż z powrotem te kajdany. Wzbudzisz podejrzenia, jeśli ktoś zobaczy cię bez nich.

Elf niechętnie wykonał polecenie. Aż skrzywił się, gdy po założeniu łańcucha jego moc znów osłabła. Co prawda wciąż czuł ją głęboko wewnątrz siebie, ale choćby się starał, nie byłby w stanie teraz jej użyć.

- Świetnie. To do zobaczenia – Ireth uśmiechnęła się, pomachała im i pobiegła w stronę schodów.

Gdy tylko zniknęła im z oczu, Karenmir parsknęła śmiechem.

- Ale z niej pieprzona egoistka – mruknęła. - Dopóki chodziło o nas i nasze życie, to z zimną krwią wydała nas i pewnie z niecierpliwością czekała na egzekucję. A jak okazało się, że ona też może umrzeć, to nagle ją oświeciło.

- Albo najzwyczajniej w świecie nie chce pozbywać się tego dziecka – stwierdził Crevan. - Sam już nie wiem. Najważniejsze, że mamy szansę stąd uciec.

Karenmir pokiwała głową i przytuliła się do niego. Elf uścisnął ją. W wolnej ręce zaciskał klucz, który zostawiła im Ireth. Już nie mógł się doczekać, aż wyjdzie z tej celi. Miał ochotę zrobić członkom Anganimu prawdziwą masakrę...


***

Rany, jak dawno mnie tu nie było! Wiem, że bardzo zaniedbałam swoich czytelników i przepraszam Was za to. Mam nadzieję, że został tu jeszcze ktoś na tyle wytrwały, by po dwóch (!) latach wreszcie móc przeczytać 6. część "Wysłannika Śmierci". Jedyne, co mogę obiecać na swoją obronę, to że 7. i ostatnia część "Wysłannika" ukaże się szybciej.
Co spowodowało, że musieliście tak długo czekać? Po części brak weny, po części brak czasu, po części inne czynniki, których opisywać tutaj nie będę. Zapewniam jednak, że z pisaniem jeszcze nie skończyłam i jak wreszcie dokończę "Wysłannika", będę publikować inne opowiadania. Pomysłów mi nie brakuje. ^^
Przy 6. części "Wysłannika" starałam się jak mogłam. Tekst przeszedł parę poprawek przed publikacją, ale jak to często bywa, może się zdarzyć, że jakiegoś błędu nie wypatrzyłam.
To chyba by było na tyle, jeśli chodzi o ogłoszenia. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że ta część Wam się podobała. :)

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic