Córka Wysłannika cz.3


Tinwe cieszyła się, gdy kilka dni później „Skylla” wreszcie przybiła do brzegu. Od momentu, jak Callan zbił ją pasem, prawie nie wychodziła z kajuty. Po części wstydziła się tego, że ojciec postąpił z nią tak na oczach całej załogi, a po części rozpaczała na wspomnienie bólu, jaki czuła podczas lania. Nie miała pojęcia, że kapitan początkowo chciał złoić jej skórę o wiele mocniej, ale pewnie nawet, gdyby o tym wiedziała, nie doceniłaby faktu, że okazał się nieco łagodniejszy. Była zła, że po wszystkim Callan nie przyszedł do niej, by z nią pomówić. Zamiast niego odwiedzali ją Crevan, Karenmir i Ilmarin, ale nie wspomnieli o kapitanie ani słowem, więc dziewczynka doszła do wniosku, że ojciec najzwyczajniej w świecie o niej zapomniał.
Odzyskała dobry humor dopiero wtedy, gdy „Skylla” zacumowała w porcie. Tinwe wyraźnie słyszała kroki marynarzy, tłumnie wychodzących na stały ląd. Jak zwykle pewnie chcieli wykorzystać okazję, by pójść do karczm i napić się rumu albo innego trunku. Dziewczynka zaczekała, aż na pokładzie zrobi się cicho i dopiero wtedy nieśmiało wyjrzała na zewnątrz. Statek był pusty... a przynajmniej ta jego część, którą Tinwe widziała ze swojej kajuty. Odetchnęła cicho i wyszła na zewnątrz.
- No nareszcie. Już myślałem, że stamtąd nie wyjdziesz.
Mała elfka gwałtownie rozejrzała się na boki. Callan stał obok zejścia z pokładu, od niechcenia podrzucając i łapiąc niewielki sztylet. Wyglądał na spokojnego, ale z drugiej strony zanim ją pobił, też nie sprawiał wrażenia aż tak wściekłego. Kto wie, czy zaraz znów nie postanowi jeszcze raz jej wymierzyć kary?
Tinwe bardzo ostrożnie do niego podeszła, gotowa uciec do kajuty, gdyby jednak postanowił zrobić użytek ze swojego pasa... albo co gorsza sztyletu.
- Cześć, tato – wymamrotała.
- Cześć – Callan przestał się bawić nożem i schował go do niewielkiej pochwy. Wyglądało na to, że tym razem obędzie się bez bicia. Mimo to sprawiał wrażenie bardzo poważnego. - Pójdziesz ze mną.
- Dobrze – odparła Tinwe. Zabrakło jej śmiałości, by zadawać jakiekolwiek pytania.
Callan wyszedł z nią na ląd, a potem wyszli z portu. Mała elfka złapała go za rękę i spotkało ją miłe zaskoczenie, jak zdała sobie sprawę, że kapitan nie próbuje jej odepchnąć. Gdy tak szli przez miasto, Tinwe przeszło przez myśl, że kiedyś już tutaj była, jeszcze za życia Ireth. Nie potrafiła sobie jednak przypomnieć, jak to miasteczko się nazywało. Zresztą to teraz nie było dla niej istotne. Liczyło się tylko to, że tata przestał się na nią gniewać. Teraz pewnie spędzą razem popołudnie, pochodzą trochę po kramach, kupując słodkie owoce i ciastka, a potem wrócą na okręt i będą się śmiać z całej przygody na morzu.
Zdziwiła się, gdy minęli rynek i zamiast zatrzymać się przy jakimś kramie ze słodyczami, poszli dalej... w stronę bram.
- Gdzie idziemy? - odważyła się zapytać, gdy wyszli już z centrum miasta.
- Już prawie jesteśmy na miejscu – odparł Callan, uśmiechając się lekko.
Przeszli jeszcze kilkanaście metrów, aż wreszcie Tinwe zauważyła, gdzie się zbliżają. Szli prosto do stajni. Stajenny właśnie wyprowadzał karego konia i siwego kucyka. Oba były już osiodłane i gotowe do jazdy. Mała elfka zwłaszcza na widok tego drugiego uśmiechnęła się szeroko i podbiegła, aby go pogłaskać. Na szczęście stajenny nie zwrócił na nią uwagi, zamiast tego zbliżył się do Callana, o czymś z nim przez chwilę rozmawiając. Tinwe to zbytnio nie obchodziło, bo była zbyt zajęta zwierzęciem. Chętnie dałaby mu kostkę cukru albo inny smakołyk...
- Umiesz jeździć konno? - zapytał Callan, gdy skończył już krótką rozmowę ze stajennym i wręczył mu sakiewkę.
- No pewnie, że umiem – mała elfka wyglądała na urażoną tym pytaniem. - Razem z mamą tylko tak podróżowałyśmy. Nieraz jechałyśmy galopem...
- To świetnie – stwierdził Callan, po czym wskoczył na grzbiet karego konia. - Wskakuj i jedziemy.
- Ale dokąd? - zapytała Tinwe, grzecznie wykonując polecenie. - Zabierzesz mnie na wycieczkę, tak?
Callan gestem wskazał jej, by jechała w stronę bramy i sam ruszył za nią.
- Nie – odparł. - Pojedziemy gdzieś, gdzie będziesz miała odpowiednią opiekę.
Zaskoczona Tinwe aż wstrzymała kucyka i obejrzała się na ojca. Co prawda stali teraz na głównej drodze i blokowali ruch, ale wcale to jej nie obchodziło. Ze zgrozą odkryła, że Callan wcale nie wyglądał, jakby żartował.
- Chcesz mnie zostawić? - wymamrotała.
- Jedź – syknął Callan tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Tinwe posłusznie wyjechała z miasta. Cały jej dobry humor prysł niczym bańka mydlana. Przecież rozumiała, że nabroiła... ale to przecież nie powód, by ją porzucać! Miała przecież zamiar się poprawić i już więcej nie wykręcać podobnych numerów!
- Tinwe... - z zamyślenia wyrwał ją głos Callana. Z niechęcią spojrzała w jego stronę. Akurat zdążył się z nią zrównać i teraz patrzył na nią łagodnie. - Możesz sobie teraz myśleć, co chcesz, ale nie zamierzam cię porzucać byle gdzie. Jedziemy w miejsce, gdzie będziesz miała dobrą opiekę. Jeśli będziesz słuchała Sharinel, to kto wie, może jak będziesz większa, wrócisz na „Skyllę”. Ale na dzień dzisiejszy nie nadajesz się do załogi.
- Naprawdę? - Tinwe trochę się rozchmurzyła. - Będę mogła wrócić?
- Jak dorośniesz... - Callan uśmiechnął się lekko.
Dziewczynka odpowiedziała uśmiechem. Nie potrafiła się długo gniewać... zwłaszcza, jak ojciec wyraźnie dał jej do zrozumienia, że chce dla niej dobrze.
- W porządku... w takim razie gdzie jedziemy? - zapytała.
- Do Mrocznej Puszczy – odparł Callan.
Tinwe zastanowiła się chwilę. Nigdy tam jeszcze nie była, a sama nazwa nie zachęcała do odwiedzenia tego miejsca. Gdyby nie to, że jechała z ojcem, to zaraz by zawróciła. Bo przecież Callan nie pozwoli, by stała jej się krzywda... prawda?

***

Jechali tak przez kilka dni, co parę godzin zatrzymując się, by zjeść posiłek, rozprostować nogi, albo po prostu przenocować. Tinwe była zaskoczona, że mimo iż jechali główną drogą, nie zaatakował ich żaden zbój. Ona miała zdolność, która pozwalała jej się ukryć, dzięki czemu do tej pory żaden rabuś nie zrobił jej krzywdy, ale nie raz już widziała, jak różne podejrzane typy atakują karawany kupieckie. Ona i Callan stanowili przecież łatwy cel, więc dlaczego nikt nie próbował ich zaatakować? Raz nawet podzieliła się z tym spostrzeżeniem z ojcem, ale Callan tylko parsknął śmiechem i odparł, że najwyraźniej okoliczni zbóje wiedzą, że z nim się nie zadziera, o ile się nie chce, by ten napad był ich ostatnim. Tinwe nie miała pojęcia, czemu niby ojciec miałby w pojedynkę wzbudzać w nich takie przerażenie, ale po krótkim zastanowieniu uznała, że woli nie wiedzieć.
Poza tym był też jeszcze jeden powód, dla którego nikt im nie przeszkadzał. Przez te dni prawie cały czas jechali przez pola i łąki, sporadycznie przejeżdżając drogą przez niewielkie lasy. Nauczyła się już, że rabusie wolą napadać na swoje ofiary w lasach, gdzie są znacznie mniej widoczni i zawsze mogą wykorzystać element zaskoczenia. Na takiej otwartej przestrzeni jak pole trudno by było ich nie zauważyć.
Ostatniego dnia krajobraz się zmienił. Wjechali w końcu do starego i gęstego lasu. Nad nimi słychać było śpiew ptaków i szum liści. Poza tym było całkowicie spokojnie.
- Czy to ta Mroczna Puszcza? - zapytała Tinwe, rozglądając się dookoła. Dookoła było tak zielono i przyjemnie...
- Tak, to tutaj – odparł Callan.
- No to wymyślili głupią nazwę – mruknęła Tinwe. - Przecież ta Mroczna Puszcza wcale nie jest mroczna!
Callan parsknął śmiechem.
- Mnie nie pytaj, skąd ta nazwa – powiedział. - Może kiedyś nazwa bardziej pasowała... nie wiem, nie znam historii tego miejsca.
- Szkoda – odparła Tinwe, po czym znów skupiła się na jeździe. Przymknęła oczy i uśmiechnęła się. Złość na ojca, że zostawi ją w takim miejscu, zamiast pozwolić jej podróżować na „Skylli”, całkowicie już jej minęła. Już sobie postanowiła sobie, że pozna całą Mroczną Puszczę tak dobrze, że jak Callan następnym razem przyjedzie ją odwiedzić, pokaże mu zakamarki, o których z pewnością nie miał pojęcia.
Jej przyjemne rozmyślania przerwał świst, który usłyszała tuż obok swojego ucha, a potem odgłos, jakby coś wbiło się w korę drzewa. Tinwe otworzyła oczy i obejrzała się za siebie. Ujrzała ciemny bełt z krótkimi, czarnymi lotkami wbity w pobliski dąb.
- Co... - zaczęła.
- Uważaj! - krzyknął Callan, zeskakując z wierzchowca i błyskawicznie wyjmując swój miecz i topór. Tinwe przez moment widziała, że broń ojca rozjarzyła się jasnoniebieską poświatą. A może jej się wydawało?
Kolejny bełt, tym razem przelatujący bardzo blisko jej szyi, przypomniał jej o niebezpieczeństwie. Dziewczynka zeskoczyła z kucyka i sięgnęła po swoje sztylety. Zaczęła rozglądać się dookoła w poszukiwaniu osoby, która w nią strzelała. Nie musiała długo szukać. Na drodze stał niewielki oddział wysokich, mocno zbudowanych stworzeń ubranych w ciężkie, trochę już pordzewiałe zbroje. Tinwe od razu zrozumiała, z kim mają do czynienia, bo Ireth nieraz jej opisywała te stwory. To orkowie. Callan biegł w ich stronę z nadnaturalną szybkością. Dopadł do pierwszego z nich i ciął toporem w szyję, odcinając stworowi głowę. Drugiemu wbił miecz w brzuch i natychmiast odskoczył przed trzecim orkiem, który już zamachnął się na niego.
Tinwe podbiegła do jednego z drzew przy drodze i ukryła się za nim. Konie również uciekły na tyle daleko, by strzały nie mogły ich dosięgnąć. Mała elfka jednak nie zamierzała się wycofywać. Lekko wychyliła się ze swojej kryjówki i policzyła orków. Było ich dziesięciu. Dwóch już nie żyło, a trzeciego Callan właśnie zabijał. Pozostało więc siedmiu. Dwóch z nich miało kusze i właśnie kończyło ładować na nie bełty. Jeden z kuszników rozglądał się, wyraźnie jej szukając, ale drugi z całą pewnością miał zamiar strzelić w Callana. O nie, na to Tinwe nie mogła pozwolić!
Skoncentrowała się na swojej mocy i wyciągnęła przed siebie rękę, upewniając się, że jest już niewidzialna. Dopiero wtedy wychyliła się i cisnęła sztyletem w orka mierzącego w jej ojca. Stwór zawył, gdy ostrze wbiło się w jego ramię i wypuścił kuszę. Zanim jednak to się stało, wystrzelił bełt. Pocisk musnął plecy Callana, rozrywając jego koszulę i lekko raniąc skórę, ale nie wyrządził mu większej krzywdy. Drugi z kuszników od razu zwrócił się w tą stronę, z której nadleciał sztylet i strzelił. Tinwe szybko padła na ziemię. Przeturlała się z powrotem za drzewo i sięgnęła po drugi nóż. Co prawda nie zabiła tamtego orka, ale była pewna, że teraz już na pewno nie będzie mógł do nikogo strzelać.
Wychyliła się, zerkając na małe pole bitwy. Callan mimo odniesionej rany zdołał powalić kolejnych trzech wrogów i walczył z ostatnim miecznikiem. Kusznik trafiony przez Tinwe powoli się wycofywał, bo zranione ramię uniemożliwiało mu dalsze strzelanie, zaś ten, który do tej pory szukał elfki ładował na kuszę kolejny bełt, tym razem już skierowany w stronę Callana. Najwyraźniej uznał, że zabił już elfkę... albo postanowił zająć się nią później, jak kapitan „Skylli” będzie leżał martwy.
To, co wydarzyło się zaraz później, wydawało się Tinwe bardzo podejrzane. Callan zamachnął się toporem, pozbawiając ostatniego miecznika głowy, a potem ruszył na mierzącego w niego kusznika. Ork jednak zdążył załadować bełt i wystrzelił go w elfa. Czarnowłosy syknął, gdy pocisk przebił jego brzuch, ale mimo to biegł dalej, jakby to była tylko drobna drzazga. Dotarł do napastnika, nim ten zdołał wyjąć sztylet i przebił go mieczem na wylot. Na koniec rozejrzał się w stronę uciekającego kusznika i rzucił w niego toporem. Trafił w udo. Ork osunął się na ziemię martwy.
Callan odetchnął głęboko i dopiero teraz sięgnął do bełta tkwiącego w jego ciele. Wyrwał go, co chwilę sycząc z bólu. Przez moment oglądał pocisk, a potem chyba przypomniał sobie o obecności córki, bo rozejrzał się dookoła. Wyrzucił bełt w krzaki.
- Tinwe? - zawołał. - Żyjesz?
Elfka dopiero teraz sobie przypomniała, że dalej nie zdjęła z siebie czaru niewidzialności. Skoncentrowała się i ruszyła w stronę Callana. Teraz już elf mógł ją widzieć. Na szczęście chyba nie zauważył, że jest zszokowana albo pomyślał, że ta banda orków ją przestraszyła.
- Nic ci nie jest – odetchnął z ulgą. - No, to możemy ruszać dalej. Tylko zabiorę topór.
- Jesteś ranny – powiedziała cicho Tinwe, spoglądając na jego zakrwawioną koszulę.
- To nic – Callan machnął ręką i uśmiechnął się radośnie. - Tylko draśnięcie. Niedługo się zagoi.
- Nie jestem głupia – odparła elfka, nagle zła na ojca. - Wiem, że po takim ciosie powinieneś leżeć i zwijać się z bólu. Mama tak miała, jak zbój ją trafił. Leczyła się miesiąc. To poważna rana, a ty stoisz sobie jak gdyby nigdy nic.
Callan przestał się beztrosko uśmiechać. Spojrzał na nią z powagą.
- I tamten ork – wskazała na trupa z toporem wbitym w udo, gdy zdała sobie sprawę, że elf nie zamierza jej odpowiedzieć. - Nie powinien tak od razu być martwy.
- Nie umarł od razu – powiedział Callan, jednak Tinwe wiedziała, że to kłamstwo.
- Nie? Dlaczego mi nie powiesz, że nasączyłeś broń jakąś specjalną trucizną? - zapytała elfka. - Taką, co to zabije od razu? Mogłeś się podzielić, to ten kusznik by ci nie zrobił krzywdy.
- Bo to nie jest trucizna – odparł wymijająco Callan. Nie patrzył jej w oczy. No tak, pewnie uznał ją za głupie dziecko, które może zbyć byle jakimi tłumaczeniami. Ale nie tym razem, bo małej elfce coś tutaj mocno nie pasowało, nie wiedziała jeszcze tylko, co.
- A co to jest? - zapytała, nie dając za wygraną. Ruszyła w stronę trupa. - Jak mi nie powiesz, to sama sobie zobaczę – dodała, sięgając po topór.
- Nie! - zawołał Callan. Tinwe zdziwiła się, słysząc dziwną nutę w jego głosie. Czy jej się dobrze zdawało, czy to naprawdę był strach? Albo niepokój?
Nie zdążyła się nad tym głębiej zastanowić, bo jej palce zacisnęły się na rękojeści topora. Niemal od razu wyczuła jakąś mroczną energię wewnątrz broni. Nie umiała tego dokładniej nazwać, wiedziała jednak, że topór w jej dłoniach pragnął więcej krwi, niż dostał tego dnia. Wciąż był nienasycony. Chciał dalej nieść śmierć, wysysać życie z ofiar, które będą na tyle nierozważne, by walczyć z jego właścicielem. Nie mogła się pomylić, z tego topora wyczuwała aurę jakiejś złej istoty.
Zaskoczona puściła broń i cofnęła się parę kroków. Bardzo chciała jak najdalej uciec, ale miała wrażenie, że jej nogi nagle stały się ciężkie jak ołów.
- Tinwe! - usłyszała tuż obok siebie zaniepokojony głos Callana. Teraz już nie miała wątpliwości, że się o nią martwił. Podszedł do niej i złapał za ramiona. Odetchnął z ulgą, gdy spojrzała na niego.
- O bogowie, ty żyjesz! - zawołał.
- Co? - zdziwiła się Tinwe. - Dlaczego miałabym nie żyć?
Callan zawahał się. Puścił ją i poszedł po topór. Gdy się schylił, by go podnieść, elfka zauważyła, że drobna rana na jego plecach zniknęła, jakby wcale nie został trafiony. Tinwe już myślała, że jej nie odpowie, ale nagle się odezwał.
- Tej broni nie powinien dotykać nikt poza mną – powiedział. - Jest tak zaklęta, że jeśli zrobi to ktokolwiek inny, to padnie trupem.
Znów uważnie jej się przyjrzał.
- Ale z jakiegoś powodu ty to przeżyłaś – dodał.
- Czyli to wszystko magia? - zapytała Tinwe. - To chyba czarna magia, prawda?
- Nie do końca – odparł wymijająco Callan. - Ale tak, to magia. Z jakiegoś powodu zaklęcie nie działa na ciebie. Nie znam się na czarach, ale może za jakiś czas wybiorę się spotkać z tym, kto dał mi tą broń. Może odpowie mi na pytanie. A teraz chodź – dodał, znów uśmiechając się lekko. - Jesteśmy już blisko, pod wieczór powinniśmy być u celu.
Tinwe odpowiedziała lekkim uśmiechem i dała mu poprowadzić się do koni. Stały tam, gdzie nie mogły dosięgnąć ich bełty, skubiąc trawę.
- Aha... i dobrze się spisałaś – odezwał się Callan, gdy dziewczynka wskoczyła na grzbiet swojego kucyka. - Widziałem, że trafiłaś jednego z orków. Nie wiem, gdzie stałaś, ale to był ładny rzut.
Tinwe rozpromieniła się. Już dawno nikt jej nie pochwalił, zwłaszcza za umiejętności w boju, więc naprawdę mocno się ucieszyła z jego słów.

***

Ściemniało się już, gdy wreszcie dojechali do miasteczka w Mrocznej Puszczy. Tinwe rozglądała się dookoła z zaciekawieniem, bo do tej pory nie miała okazji przebywać w miejscu, gdzie mieszkały wyłącznie elfy. Zwykle bywała albo w typowo ludzkich miastach, albo w metropoliach, gdzie żyło ze sobą kilka przedstawicieli różnych ras.
W mieście elfów dominowały drewniane domy. Na próżno też mogłaby tutaj szukać murów obronnych, bo po prostu ich nie wzniesiono. Mimo to mała elfka czuła na sobie czujne spojrzenia strażników, gdy wraz z Callanem zaczęli zbliżać się do pierwszych domostw. Nie widziała żadnego elfa, ale przeczucie podpowiadało jej, że obserwują okolicę z wysoka, gotowi zastrzelić każdego orka, który postanowi zakłócić spokój mieszkańcom.
Zdziwiła się, gdy Callan nagle pokierował ją w stronę jednej z niewielu chat zbudowanych z kamienia. Z tego, co pamiętała z nauk mamy, na takie mieszkania mógł sobie pozwolić ktoś bogaty, a jej ojciec nie wyglądał na kogoś, kto ma aż takie znajomości. Zresztą na nieśmiertelnego też nie wyglądał, a przecież obie rany zadane mu w walce już się zagoiły i tylko krew na ubraniu przypominała jej o tym, że Callan oberwał podczas starcia z orkami.
- Na pewno dobrze jedziemy? - zapytała niepewnie.
- Tak – odparł Callan. - Kobieta, do której jedziemy, wolała zamieszkać w czymś takim i nie ryzykować, że mieszkanie jej spłonie, jak się wścieknie.
- Czemu? - zdziwiła się Tinwe.
- Bo zna się na magii ognia – powiedział Callan. Zatrzymał konia przed mieszkaniem i zeskoczył na ziemię. Tinwe zrobiła to samo i dogoniła go, gdy już stanął przed drzwiami wejściowymi.
- No... to teraz się zacznie najtrudniejsza część – odparł elf i zapukał.
Z wnętrza mieszkania usłyszeli czyjeś zbliżające się kroki, a chwilę później drzwi uchyliły się. Tinwe zdążyła zauważyć jedynie zarys sylwetki nieznajomej, zanim tamta zatrzasnęła im drzwi przed nosem.
- Sharik, no co ty odwalasz? - westchnął Callan.
Sharik, pomyślała Tinwe. Co za dziwne imię dla elfki. Już prędzej można tak nazwać psa...
- Mówiłam ci, że masz tu więcej nie wracać – odpowiedziała ze złością kobieta. - Po tym, co narobiłeś, nie masz tu czego szukać!
- Sharik... - zaczął Callan.
- I nie nazywaj mnie tak! Ile razy mam ci powtarzać, że nazywam się Sharinel?!
- No dobrze już, dobrze... - westchnął Callan. - Wpuść mnie, to pogadamy. No wiem, że nabroiłem ostatnio, ale chciałem dobrze. Ten twój Deryl i tak się do niczego nie nadawał...
- Gdybym chciała, to sama bym z nim skończyła – syknęła Sharinel. Tinwe miała wrażenie, że ton jej głosu nieco złagodniał.
- No i te plotki, które rozniosłem o nas, to też było złe, masz rację – powiedział Callan. - Myślałem, że w końcu ulegniesz...
- Nie uległabym ci nawet, jeśli musiałabym wybierać między tobą a orkiem – usłyszał w odpowiedzi.
- Masz całkowitą rację, jestem paskudniejszy nawet od orków – odparł Callan. - Przepraszam za tamte głupie plotki i za to, że cię zostawiłem podczas bitwy. Byłem pewien, że sobie poradzisz...
Drzwi znów się otworzyły na oścież. Dopiero teraz Tinwe mogła przyjrzeć się Sharinel. Tamta elfka była niewiele niższa od Callana. Miała śniadą cerę, ciemne oczy i długie, kruczoczarne włosy, w tej chwili zaplecione w warkocz. W jej ostrych rysach twarzy Tinwe dostrzegła jakieś podobieństwo do jej ojca, ale było ono naprawdę niewielkie. W tej chwili patrzyła na Callana z nieukrywaną wściekłością.
Sharinel miała na sobie wygodne ubranie i płaszcz podróżny. Przy jej pasie wisiał miecz. Tinwe odgadła, że elfka była nie tylko czarownicą, ale też wojowniczką.
- Jesteś najbardziej bezczelnym mężczyzną, jakiego znam – prychnęła Sharinel. - Nie dość, że sprowadziłeś mi na głowę same kłopoty, to jeszcze odważyłeś się tu wrócić.
- Jak zawsze do usług – Callan wyszczerzył do niej zęby. - To co, możemy uznać, że mi wybaczyłaś i wpuścisz nas do środka?
Sharinel westchnęła ciężko i odsunęła się, żeby mogli wejść. Dopiero teraz zauważyła Tinwe.
- A kim jest ta mała? - zapytała.
- To Tinwe – odparł Callan, rozkładając się na krześle, jakby był u siebie w domu. - Moja córka.
Sharinel uniosła brwi.
- Córka? - powtórzyła, zatrzaskując za nimi drzwi i zajmując miejsce w drugim fotelu. - Chcesz mi powiedzieć, że przez ostatnie miesiące przestałeś być dupkiem i zacząłeś ponosić odpowiedzialność za swoje czyny?
- Gdzie tam – Callan machnął ręką. - Sama do mnie przyszła – dodał, a potem zaczął jej od początku opowiadać, jak Tinwe zaczepiła jego, Crevana i Ilmarina w karczmie.
Sharinel cierpliwie wysłuchała całej tej relacji i odezwała się dopiero, gdy skończył.
- I stwierdziłeś, że najlepiej będzie ją zostawić pod moją opieką – bardziej stwierdziła, niż zapytała. Parsknęła krótkim śmiechem. - Powinnam cię za to wywalić na zbity pysk. Masz szczęście, że mam dobry humor.
- Czyli się nią zajmiesz? - zapytał z nadzieją Callan.
- Nie – odparła spokojnie elfka. - Może nie zauważyłeś, ale właśnie szykowałam się do wyjazdu. Nie mam zamiaru brać jej ze sobą.
- Ty? Wyjeżdżasz? - zdziwił się Callan, mimo że jej wygodne ubrania wyraźnie na to wskazywały. Doskonale wiedział, że na co dzień Sharinel wolała nosić lekki pancerz albo chociaż dopasowane do niej ubrania, które nie przeszkadzałyby jej w walce. W końcu dzień bez ubitego orka był dla niej dniem straconym.
- Tak się składa, że nie tylko ty masz swoje sprawy do załatwienia – powiedziała Sharinel. Nagle spoważniała. - Pamiętasz, jak mówiłam ci o moim bracie, prawda?
- Wspominałaś, że jest psychopatą i próbował cię utopić, ale trochę mu nie wyszło – odparł Callan.
Sharinel pokręciła głową.
- To nie jest on – powiedziała cicho. - Czuję to. To znaczy to jest jego ciało... ale coś go opętało i steruje nim niczym lalką. Jakiś duch albo demon.
- I co chcesz z nim zrobić? - zapytał Callan. - Pewnie już jest stracony.
Sharinel posłała mu potępiające spojrzenie.
- Wszyscy mówią, że już po nim i jedyny sposób, by mu pomóc, to go zabić – powiedziała. - Ale ja w to nie wierzę. Musi być inny sposób. Może i trudniejszy, ale ja nie zamierzam iść na taką łatwiznę. Nie mam nikogo poza Duathem.
- Duath? - zapytał Callan. Zarówno Tinwe, jak i Sharinel zauważyły jakiś dziwny błysk w jego oczach.
- Tak. Tak się nazywa. A czemu pytasz? - zapytała ostrożnie Sharinel. - Znasz go?
- Ja... nie wiem... - odparł wymijająco Callan. - Być może... albo po prostu obiło mi się o uszy.
- Być może – odparła Sharinel. - Ponoć swojego czasu był utalentowanym nekromantą.
Callan odpowiedział uśmiechem. Tinwe jednak przeczuwała, że elf coś wie, ale na razie nie zamierza nikomu tego mówić.
- No cóż... - powiedziała Sharinel po przedłużającej się ciszy. - Pewnie nawet ty mnie zrozumiesz, że nie mogę odpuścić. To jest mój brat. Nie mam nikogo innego, bo Deryla zabiłeś. Zresztą masz rację w jednym: on zasługiwał na śmierć. To, co ja mu zrobiłam, było gorsze od śmierci.
Callan skinął głową. Nadal był dziwnie milczący, co nie spodobało się Tinwe.
- Mam dla ciebie małą propozycję – powiedziała Sharinel. - Jeśli mi pomożesz, zajmę się twoją córką. Chcę tylko uporządkować wszystkie swoje sprawy. Wyruszyć na wyprawę, znaleźć kogoś, kto być może zna inny sposób na uratowanie Duatha. Na jednej byłam... ale nie znalazłam odpowiedzi – dodała wymijająco.
- Chcesz, żebym ci towarzyszył? - zapytał Callan.
- Nie – na twarzy Sharinel pojawił się złośliwy uśmieszek. - Chcę, abyś tu został i zastąpił mnie jako żołnierza Mrocznej Puszczy. Jednocześnie jak wrócę, chcę, by w domu było czysto i schludnie... i chcę, byś w tym czasie zajął się swoją córką. Poza tym masz nie upijać się do nieprzytomności. Aha, i nie ma mowy, żebyś sprowadzał sobie jakieś kobiety do MOJEGO domu.
Tinwe miała ochotę parsknąć śmiechem, gdy zauważyła, jak Callan spojrzał na elfkę z oburzeniem.
- Chcesz ze mnie zrobić kurę domową?! - zawołał. - Odbiło ci?!
- To tylko parę tygodni – Sharinel wzruszyła ramionami. - Co to jest w porównaniu do setek lat, które później spędzisz na „Skylli”, nie martwiąc się o wychowanie Tinwe?
Callan westchnął. W sumie miała rację, to nie było wcale aż tak dużo czasu... zresztą mógł sobie odreagować walką z orkami, co bardzo mu pasowało. A co do nowych znajomości z kobietami... Sharinel wspomniała, że nie wolno mu sprowadzać potencjalnych kochanek do jej domu. Nic nie powiedziała o karczmach ani domach tamtych elfek. Wyglądało więc na to, że będzie musiał ograniczyć jedynie rum.
- No dobrze – westchnął. - Ale jak niby zamierzasz sprawdzić, czy spełniam wszystkie twoje warunki?
Ku jego niezadowoleniu, Sharinel nie przestawała się uśmiechać.
- Tinwe na pewno z chęcią mi opowie, co robiła przez ostatnie tygodnie – puściła oko do małej elfki. - A poza tym... jest jeszcze las. Drzewa sporo wiedzą – dodała z tajemniczym uśmiechem.
- Nauczyłaś się rozmawiać z drzewami pod moją nieobecność? - jęknął Callan, ale na to Sharinel nie odpowiedziała. Spojrzała na Tinwe, teraz skupiając się na niej.
- Zostanę tu do jutra – stwierdziła. - Chciałabym poznać moją przyszłą podopieczną – dodała, uśmiechając się łagodnie do Tinwe.
Mała elfka odpowiedziała uśmiechem. Może i ta cała Sharinel była złośliwa wobec jej ojca, ale miała wrażenie, że się polubią. Skoro ta elfka tak się martwiła o swojego brata, to nie mogła być złą osobą.
- Późno już – stwierdziła Sharinel. - Lepiej się połóżmy.
- Ja jeszcze muszę iść się przewietrzyć – Callan wstał. - Nie obraźcie się. Po prostu chciałbym się przejść i przemyśleć sobie parę spraw.
- Niesamowite, ty myślisz – zadrwiła Sharinel. Gestem wskazała mu drzwi. - Idź. Tylko uważaj, bo o tej porze łatwo o bliskie spotkanie z orkami.
- Jasne – prychnął Callan i wyszedł na zewnątrz. Tinwe miała wrażenie, że jego wyjście wyglądało prawie jak ucieczka. Wolała jednak nie poruszać tego tematu z Sharinel.
- Gdzie będę spać? - zapytała.
- W moim pokoju – odparła Sharinel. - Tam jest trochę cieplej... no i wracający Callan na pewno cię nie obudzi. O ile dobrze go znam, to poszedł się upić, póki jeszcze może.
Tinwe parsknęła krótkim śmiechem. Pozwoliła elfce zaprowadzić do sąsiedniego pokoiku, znacznie mniejszego od tego, w którym rozmawiali we trójkę. W ciemności Tinwe dostrzegła tylko łóżko, zajmujące większość miejsca w pomieszczeniu i szafę na ubrania. Sharinel szybko zgarnęła z łoża wypchaną po brzegi torbę.
- A mogę panią o coś zapytać? - zapytała cicho Tinwe, zdejmując buty.
- Pytaj.
- Kim był Deryl?
Wydawało jej się, że Sharinel skrzywiła się lekko.
- Był mężczyzną, którego kiedyś kochałam – odparła. - Ale on mnie sprzedał w niewolę. Później znów go spotkałam po latach, jak już byłam wolna... To długa historia, Tinwe. Opowiem ci ją innym razem, jak będziemy miały więcej czasu i jak będziesz troszkę starsza.
- Dobrze – westchnęła elfka. I tak czuła się senna. Miała wrażenie, że nie wytrzymałaby do końca opowieści, a wolała znać ją w całości.

Położyła się do łóżka, zaś Sharinel przykryła ją kołdrą i wyszła, po cichu zamykając za sobą drzwi. Tinwe przez chwilę leżała, nasłuchując. Słyszała, jak Sharinel krząta się po mieszkaniu, najpewniej gromadząc w jednym miejscu przedmioty, które zamierzała zabrać ze sobą na wyprawę. Ciekawe, czy ją też zastanowiło, czemu Callan zaczął tak dziwnie się zachowywać, gdy wspomniała o Duathcie? Czyżby i w tamto opętanie był zamieszany? Tinwe miała nadzieję, że nie. Zanim jednak zdążyła się nad tym dokładniej zastanowić, zasnęła.

***

I oto w końcu powróciłam z kolejną notką. Nie jest może najlepsza, ale miałam ubaw podczas jej pisania. Zresztą miała być nieco dłuższa, ale stwierdziłam, że już lepiej podzielić opowiadanie na więcej części, niż jeszcze bardziej wydłużać notkę. Teraz mam tylko nadzieję, że wena dopisze mi na tyle, byście nie musieli czekać na kolejną część następne trzy (o matko, jak to szybko zleciało...) miesiące.
Poza tym jest jeszcze jedna sprawa. Po dłuższym namyśle zdecydowałam się reaktywować mojego bloga z recenzjami. W tej chwili czekam na porządny szablon na tego bloga i wtedy dopiero zamieszczę tam pierwszą notkę. Oczywiście nie będą tam same recenzje... mam jeszcze kilka innych planów, ale więcej szczegółów zamieszczę na blogu. Jego adres poznacie, jak umieszczę notkę, podam wtedy link do bloga w ogłoszeniach - na prawo od notki. Zachęcam, żebyście w przyszłości na niego zajrzeli. :)
No cóż... póki co to tyle z ogłoszeń. Zapraszam was do skomentowania moich wypocin. xD

Parę słów wyjaśnienia

Witam wszystkich, którzy tu jeszcze zaglądają.
Zdałam sobie właśnie sprawę, że minęły już prawie trzy miesiące, odkąd dodałam ostatnią notkę, dlatego postanowiłam się przypomnieć. Żyję i nie martwcie się, nowy rozdział się pojawi, jak tylko znajdę chwilę, by go napisać. Tak się składa, że w ostatnich miesiącach albo nie miałam czasu, albo nastroju. Najpierw w dość krótkim odstępie czasu zmarły dwie osoby, które znałam. Później musiałam pozałatwiać wszystkie swoje sprawy, bo z końcem czerwca czekała mnie przeprowadzka do innego miasta. W lipcu też się trochę w moim życiu pozmieniało, bo oto jestem zaręczona. :D Chyba każdy na moim miejscu nie miałby głowy do opowiadania.
Myślę jednak, że na razie już nie będzie więcej żadnych gruntownych zmian w moim życiu, więc niedługo wena przestanie się chować po kątach i dokończę notkę na tego bloga. Zresztą... mam też jeszcze parę pomysłów. Ostatnimi czasy zaczęłam się zastanawiać, czy nie reaktywować starego bloga z recenzjami. Znowu mam teraz czas na czytanie tego, co lubię, więc mogłabym w miarę regularnie dodawać kolejne recenzje książek... a może, jakby mnie coś tchnęło, nawet i filmów albo gier (z tym ostatnim to na pewno będzie gorzej, bo mój laptop nie nadaje się do grania... a już na pewno nie w gry wymagające dużo miejsca na dysku i mające dobrą grafikę). Musiałabym najpierw tamtego bloga odświeżyć graficznie, ale nie wiem, czy chcielibyście to w ogóle czytać. Napiszcie w komentarzach, co o tym sądzicie.
Na koniec tej notki chciałabym jeszcze raz ślicznie podziękować Lydii z Land of Grafic za wykonanie szablonu na tego bloga. Jest przecudowny i idealnie pasuje do Tinwe. :D

Córka Wysłannika cz.2

Tinwe nigdy jeszcze nie była na przesłuchaniu, ale miała przeczucie, że wygląda ono dokładnie tak jak teraz. Tak się czuła.
Po posiłku zjedzonym w karczmie Callan zdecydował, że lepiej będzie porozmawiać na pokładzie „Skylli”. Całą czwórką poszli na statek i zamknęli się w kajucie kapitana. Teraz dziewczynka siedziała na koi trzeszczącej za każdym razem, gdy odważyła się poruszyć i obserwowała mężczyzn. Callan chodził tam i z powrotem po pomieszczeniu, patrząc na nią niczym drapieżnik na ofiarę. Crevan oparł się o zamknięte drzwi kajuty i założył ręce na piersi, przyglądając jej się z obojętnością. Ilmarin z kolei zajął miejsce przy zawalonym papierami biurku. Jako jedyny uśmiechał się lekko, jakby chciał jej dodać otuchy. Tinwe mimowolnie odpowiadała mu uśmiechem za każdym razem, gdy zerkała w stronę blondyna. Pomyślała sobie, że nawet jeśli tu nie zostanie, to będzie chociaż jego dobrze wspominać.
- Więc mówisz, że od kilku lat błąkałaś się od miasta do miasta i mnie szukałaś? - chciał upewnić się Callan, gdy skończyła opowieść o tym, co robiła przez ostatnie kilka lat.
- Tak – odparła Tinwe. - Od momentu, jak mama umarła. Miałam wtedy dziewięć lat.
- Co się stało z Ireth? - zapytał Crevan. - Jak umarła?
Tinwe głośno odetchnęła.
- Zabił ją białowłosy elf – odparła. - Najpierw... najpierw nas porwał, jak wyjechałyśmy z miasta... a potem zamknął... i robił jej krzywdę... a ona tak bardzo krzyczała... - głos jej się załamał.
- Nie martw się, to się stało dawno, a ty jesteś tutaj z nami, całkowicie bezpieczna – głos Ilmarina zabrzmiał kojąco.
- Tata nie powiedział, czy zostanę – szepnęła Tinwe i zerknęła na Callana, jednak on odwrócił wzrok, wciąż trzymając ją w niepewności.
- Jak udało ci się uciec? - zapytał Crevan. - Mówiłaś, że was zamknął.
- Jak zajął się raz mamą, to pobił ją tak, że myślał, że zemdlała – powiedziała cicho Tinwe. - Ale wcale tak nie było. Bo jak on na chwilę poszedł, to mama wstała i otworzyła drzwi od mojego pokoju i kazała mi uciekać.
- Więc skąd wiesz, że umarła? - zapytał Callan. - Może dalej jest u niego w niewoli...
- Nie uciekłam od razu – szepnęła Tinwe. - Schowałam się, bo usłyszałam, że wraca. A on zobaczył, że drzwi mojego pokoju są otwarte. Bardzo się wściekł na mamę. Zaczął ją bić... a potem wziął nóż i... - drżącymi rękoma dotknęła swojej szyi.
Callan zatrzymał się mniej więcej na środku kajuty. Po raz pierwszy Tinwe zauważyła, że patrzy na nią ze współczuciem. Mimo że wspominanie momentu śmierci Ireth wywoływało u niej to samo przerażenie i rozpacz, co przed laty, to jednak ucieszyło ją, że ojciec okazał jakieś inne uczucia niż gniew i zaskoczenie.
- A co potem? - zapytał Crevan, nie wychodząc ze swojej roli przesłuchującego. - Nie szukał cię?
- Szukał – odparła elfka. - Ale myślał, że już zdążyłam pobiec do lasu i wyszedł. Jak zostawił mamę samą, to przy niej chwilę posiedziałam... nie mogłam tak uciec bez pożegnania...
- Mógł w tym czasie wrócić, a wtedy byś nie uciekła – zwrócił jej uwagę Callan.
- A czego ty się spodziewasz po dziecku? Że zachowa się racjonalnie? - prychnął Crevan. - I tak można powiedzieć, że miała szczęście.
Callan wzruszył ramionami. Do tej pory jedynym dzieckiem, jakie miał możliwość obserwować przez okres dłuższy niż kilka godzin, był Ilmarin. A on zawsze był spokojnym chłopcem.
- I co z nią zrobisz, Callanie? - zapytał Crevan. - Jest całkiem sama. Ja rozumiem, że normalnie odesłałbyś ją z powrotem do matki, ale sam widzisz... to już niemożliwe.
- Ta... - westchnął kapitan i spojrzał na dziewczynkę. Tinwe akurat patrzyła na niego błagalnie. Widać było po niej, że bardzo chce zostać razem z nimi.
Sam nie wiedział, co zrobić. Z jednej strony miał ochotę jak najszybciej pozbyć się dziecka, z drugiej to jednak była jego córka. Nie miał co do tego wątpliwości. Miała tyle lat, że rzeczywiście jego krótki romans z Ireth mógł zaowocować wydaniem na świat tej roztrzepanej, małej elfki. Nie mógł jej tak po prostu zostawić, należało zachować choć trochę przyzwoitości. Westchnął i zrezygnowany spojrzał na Tinwe.
- No dobrze, możesz zostać... - powiedział.
- HURRA!!! - wykrzyknęła uradowana elfka, wstała i rzuciła mu się na szyję. Uścisnęła go z siłą, jakiej nie spodziewałby się po takiej drobnej dziewczynce jak ona. Zszokowany kapitan spojrzał na swoich towarzyszy.
Po minie Crevana widać było, że elf uznał jego decyzję za słuszną. Skinął głową i uśmiechnął się lekko. Ilmarin z kolei zrobił taki gest, jakby dawał Callanowi do zrozumienia, że teraz powinien odwzajemnić uścisk córki. Tak też zrobił, choć nie używał siły, żeby nie zrobić Tinwe krzywdy.
- Jak dobrze, że będziemy już na zawsze razem – teraz, gdy elfka już wiedziała, że zostanie z ojcem, uspokoiła się i nabrała odwagi na tyle, że wyglądało na to, że rozgada się na dobre. - Będziemy płynąć przez morza i zabijać niebezpieczne potwory, prawda? I przeżywać przygody? I nauczysz mnie walczyć mieczem? Bo sztyletem już trochę umiem, sama się nauczyłam. W ogóle umiem dużo rzeczy i mogę ci pokazać!
- Spokojnie, nie tak szybko – Callan puścił ją i odsunął, dając znak, by usiadła na koi. Tinwe posłusznie zajęła miejsce. - Najpierw musisz się przyzwyczaić do statku. Kto wie, czy nie dostaniesz choroby morskiej...
- Nie dostanę – odparła Tinwe, ale tak bez przekonania.
- Jak wypłyniemy, będziesz musiała poobserwować marynarzy i w miarę możliwości pomagać im – mówił dalej kapitan, jakby wcale mu nie przerwała. - Tylko nie przesadzaj. No i postaraj się w czasie rejsu nie wypaść za burtę – dodał, spoglądając znacząco na Ilmarina, który lekko się zaczerwienił.
- Raz mi się zdarzyło – powiedział z urażoną miną. - I tylko dlatego, że poczęstowałeś mnie rumem...
- A gdzie będę spała? - zapytała Tinwe, rozglądając się dookoła. - Mogę z tobą?
- Nie! - zawołał od razu Callan. Jeszcze tego by brakowało, by nastolatka siedziała w jego kajucie! A co, jakby zechciał sprowadzić do siebie jakąś kobietę? Przecież nie zamierzał rezygnować z rozrywek tylko dlatego, że ma teraz córkę na utrzymaniu.
- To gdzie? - nie ustępowała Tinwe.
Callan zamyślił się. Tak naprawdę nic mu nie przychodziło do głowy. Crevan i Karenmir jako oficerowie mieli osobne kajuty, ale reszta załogi spała w kubryku. Teoretycznie powinien wysłać dziewczynkę, by spała razem z pozostałymi członkami załogi. Z drugiej strony pamiętał jeszcze, jak niezręcznie czuła się Karenmir, gdy musiała przebierać się przy wszystkich. Wiedziała, że przyciąga spojrzenia mężczyzn i wcale jej się to nie podobało.
- Karen udostępni ci swoją kajutę – powiedział po chwili namysłu Callan. - Jak Crevan z nią porozmawia...
- No tak... trzeba znowu zwalać wszystko na mnie – westchnął Crevan. Odwrócił się przodem do drzwi. - To ja idę z nią pomówić. Do tej pory zajmij się swoją uroczą córeczką. Nie pozabijajcie się i w ogóle...
Po tych słowach wyszedł. Ilmarin po minie Callana zrozumiał, że lepiej, by również nie nadużywał gościnności kapitana i poszedł za żółtookim.
- A kto to jest Karen? - zapytała Tinwe, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi. - Czy to twoja żona? Czy jest ładna? A jak myślisz, polubi mnie?
- Daj mi dojść do słowa! - wściekł się Callan, na co onieśmielona elfka zamilkła i spojrzała na niego wyczekująco, najwyraźniej chcąc poznać odpowiedzi na swoje pytania. - Karenmir to drugi oficer „Skylli”. Nie jest moją żoną i nigdy nią nie była, ale jest narzeczoną Crevana. Czy jest ładna... to kwestia gustu. Mi się nie podoba, ale Crevan kocha ją nad życie i uważa za chodzące bóstwo.
- Naprawdę? - zainteresowała się Tinwe. - Ten pan wygląda strasznie. Jakby nie mógł nikogo pokochać.
- Tak. To jest cham i prostak, jak my wszyscy – Callan wzruszył ramionami. - Ale przy bliższym spotkaniu nie jest taki zły. Jeszcze się przekonasz.
Tinwe pokiwała głową. Dłońmi potarła powieki i ziewnęła. Teraz, gdy emocje opadły, poczuła się senna.
- Tato... a opowiesz mi jakąś waszą przygodę? - zapytała.
- Nie mam pojęcia, jaką... - zaczął elf. Przez chwilę siedział, próbując wybrać jedną z wielu przygód, jakie już przeżył. Nie było to łatwe, ale większość już na wstępie odrzucił jako zupełnie nieodpowiednie dla kogoś w wieku Tinwe. Wreszcie uznał, że może opowiedzieć jej coś z początków swojej kariery jako kapitan „Skylli”.
- A więc słuchaj... - zaczął, ale w tym momencie zdał sobie sprawę, że nie ma już kto go słuchać. Tinwe zwinęła się w kłębek na jego koi i spała w najlepsze.
- Świetnie – burknął do siebie elf. Po chwili namysłu jeszcze tylko zdjął buty z nóg dziewczynki. Udało mu się to bez problemu, bo obuwie było odrobinkę za duże. Stanął obok niej, nie wiedząc, co teraz ma zrobić. Też by się gdzieś położył, ale gdzie? Podłoga nie była najwygodniejsza, a nie miał najmniejszego zamiaru spać z resztą załogi.
W końcu niepewnie położył się na koi obok córki. Dziewczynka przez sen objęła jego ramię i przytuliła się, uśmiechając się lekko. Chyba musiało jej się śnić coś miłego. Callan zaś zesztywniał. Co miał zrobić? Odepchnąć ją? Leżeć tak dalej i czekać, aż go puści? Nie wiedział, ile to może potrwać. Przeczucie mu jednak mówiło, że próby oderwania od siebie Tinwe mogą się skończyć kolejną awanturą, a tego mu na razie wystarczyło. Za dużo emocji jak na jeden dzień.
Powoli więc się rozluźnił i zamknął oczy, próbując zasnąć. Po krótkiej chwili udało mu się na moment zapomnieć o obecności dziewczynki. To pomogło mu na tyle, że wreszcie zapadł w sen.

***

Gdy Tinwe się obudziła, była całkiem sama w kajucie Callana. Ziewnęła i przeciągnęła się. Zabawne, że po raz pierwszy od dawna nie prześladowały jej koszmary. Czuła się całkowicie wypoczęta. Bardzo ją to cieszyło, więc usiadła na koi i sięgnęła po swoje buty. Gdy je zakładała, próbowała sobie przypomnieć, kiedy właściwie je zdjęła. Szybko jednak doszła do wniosku, że nie ma co zajmować się takimi drobiazgami.
Wstała i podeszła do drzwi kajuty. Już miała je otworzyć, gdy nagle usłyszała po drugiej strony głosy. Zatrzymała się więc na chwilę, przysłuchując się rozmowie.
- Kajuta już jest przygotowana – usłyszała kobiecy głos. Domyśliła się, że to musiała być ta cała Karenmir, o której wczoraj tyle słyszała. - Ale skoro mówisz, że ona kompletnie nic przy sobie nie miała, to trzeba kupić jej chociaż jakieś ubrania na zmianę.
- To będzie konieczne – mruknął Callan. - Wygląda, jakby wyrwała się z cyrku. No i trzeba ją doprowadzić do porządku. Myślę, że już dawno się nie myła... nie wspominając już o jej włosach.
- Jakoś jak reszta załogi cuchnie, to ci to nie przeszkadza – zaśmiał się Ilmarin.
- Faceci to sobie mogą – Callan machnął ręką. - Skoro to jest moje dziecko, to trzeba ją doprowadzić do porządku, żebym nie musiał się za nią wstydzić.
Zabierze mnie na zakupy, pomyślała Tinwe i rozpromieniła się. Już tak dawno nie miała okazji przejść się po mieście i jak uczciwy elf kupić sobie to, co jej się będzie podobało... Właściwie to od śmierci mamy zmuszona była kraść. Nie lubiła tego robić, ale tylko dzięki temu udało jej się przetrwać.
Wyszła z kajuty i powitała wszystkich skinieniem głowy.
- Witaj, Tinwe – Ilmarin uśmiechnął się do niej czarująco. - Pozwól, że ci przedstawię. To jest Karenmir, narzeczona Crevana – dodał, wskazując na szczupłą, czerwonowłosą elfkę. Kobieta przyglądała jej się krytycznie, wyraźnie oceniając jej wygląd i ubranie.
- Dzień dobry – Tinwe nie przejęła się tym i skłoniła się przed piratką.
- Cześć, mała – mruknęła Karenmir. - Oj, widzę, że twój tatuś ten jeden raz ma rację i trzeba się porządnie za ciebie wziąć. Idźcie już powoli do karczmy – dodała i szybko wybiegła ze statku. Widzieli, że kierowała się do tej samej gospody, w której dzień wcześniej Tinwe pokazała się Callanowi.
- Co ta pani miała na myśli? - zapytała Tinwe.
- Że pilnie potrzebujesz kąpieli – odparł spokojnie Callan. - I żeby ktoś zajął się tą miotłą na twojej głowie.
Tinwe dotknęła swoich włosów. Wydawały jej się całkiem normalne, jak to włosy. A to, że sterczały we wszystkie strony, to już nie jej wina.
- Nie mam żadnej miotły – powiedziała, nie rozumiejąc, co ojciec miał na myśli.
Ilmarin parsknął śmiechem, a Callan jakimś cudem zdołał zachować powagę.
- Pewnie Karen ci wszystko wyjaśni, jak się tobą zajmie – stwierdził. - Chodźmy.
Tinwe posłusznie dała się poprowadzić do karczmy. Tam kapitan zamówił posiłek dla siebie i córki. Nie spiesząc się, zjedli kilka kanapek i wypili dzban rozcieńczonego soku. Dopiero, gdy już się najedli, ruszyli w stronę schodów, gdzie na pierwszym piętrze już czekała na nich Karenmir.
Weszli do jednego z niewielkich pokoi. W środku nie było żadnych mebli, jeśli nie liczyć niewielkiej szafki oraz zajmującej większość pomieszczenia balii, w tej chwili wypełnionej gorącą wodą.
- Dobrze, że wreszcie jesteście – stwierdziła Karenmir. - Callan, poczekaj za drzwiami. A ty, Tinwe, rozbieraj się i wskakuj do wody.
- Ale tak przy pani? - zdziwiła się nastolatka. Obejrzała się za siebie, szukając pomocy u ojca, ale Callan posłusznie wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi.
- Myślisz, że nigdy nie widziałam gołej dziewczyny? - westchnęła Karenmir, ale odwróciła się do Tinwe plecami, by dziewczynka nie musiała się wstydzić.
Mała elfka szybko zrzuciła z siebie przyduże ubranie i wskoczyła do balii. Woda była przyjemnie ciepła i pachniała jakimiś olejkami. Zadowolona Tinwe zanurzyła się aż po szyję. Nie pamiętała, kiedy ostatnio miała okazję wykąpać się tak jak teraz... chyba jeszcze przed śmiercią Ireth.
Usłyszała za sobą kroki Karenmir. Elfka zbliżyła się do niej i podała jej kostkę mydła i gąbkę.
- Masz się porządnie wyszorować – powiedziała. - Im szybciej, tym lepiej.
I nici z wylegiwania, pomyślała z żalem Tinwe, ale zabrała się za wykonywanie polecenia. Szybko zapomniała o obecności czerwonowłosej i podczas kąpieli zaczęła nawet nucić wesołą piosenkę, jaką kiedyś usłyszała od ulicznego grajka. Nawet nie miała pojęcia, że jej zachowanie może bawić Karenmir, siedzącą w pewnej odległości od niej. Elfka z trudem zachowała powagę. W końcu jednak chyba stwierdziła, że Tinwe już wystarczająco długo się tapla w wodzie, bo w końcu podeszła do niej z grzebieniem w jednej ręce i nożyczkami w drugiej...
Callan stojący na korytarzu nagle usłyszał rozpaczliwy krzyk córki. Zdziwiony obejrzał się za siebie. Szczerze wątpił, by Karenmir chciała jej zrobić prawdziwą krzywdę, ale na wszelki wypadek należało się zainteresować...
- Co się tam dzieje? - zawołał.
- Właśnie zajęłam się włosami Tinwe – odpowiedziała mu czerwonowłosa.
- Nie! Zostaw! Ja nie chcę! Nie ścinaj! - wykrzyknęła Tinwe.
Callan parsknął krótkim śmiechem. Naprawdę nie rozumiał, czemu większość kobiet, nawet takich małych, tak wielką wagę przywiązywało do długości swoich włosów. Już dawno jednak doszedł do wniosku, że sposobu myślenia kobiet nie jest w stanie w ogóle zrozumieć, choćby się nie wiadomo jak starał. Nie rozmyślał więc nad tym, czemu Tinwe tak przeżywa zmianę fryzury, tylko bardziej z braku lepszego zajęcia przysłuchiwał się jękom córki i uspokajającym słowom Karenmir. Co jakiś czas słyszał też szczęk nożyc. Co chwilę od podsłuchiwania odrywała go któraś z dziewek, które wchodziły na piętro, by zrobić porządek z pokojami na noc. Z trudem powstrzymywał się, by do którejś nie zagadać. W końcu wszystkie były niczego sobie... nic by nie zaszkodziło, gdyby namówił którąś na wspólną noc...
W końcu drzwi łazienki otworzyły i na zewnątrz wyszły Karenmir i Tinwe. Dziewczynka miała teraz trochę krótsze włosy. Sięgały ledwie za kark, ale przynajmniej nie sterczały we wszystkie możliwe strony. Mała elfka wyglądała jednak na bardzo z tego faktu niezadowoloną, bo ciągle jeszcze pochlipywała.
- Zobacz, co mi ta zła pani zrobiła! - poskarżyła się.
Callan spojrzał na nią krytycznie.
- Teraz wyglądasz lepiej – powiedział. - Poza tym nie martw się, bardzo szybko odrosną.
- Naprawdę? - ucieszyła się Tinwe. Przez słowa ojca od razu zapomniała, że miała być obrażona na Karenmir. - To co teraz zrobimy?
- Teraz, moja droga, kupimy ci jakieś ubrania – powiedziała czerwonowłosa.
- A będę mogła sobie sama wybrać? - zapytała Tinwe.
- No nie wiem... - mruknęła Karenmir.
- Teraz się tak ubrałam, bo tylko takie ubrania pasowały – powiedziała szybko elfka. - Tym razem na pewno wybiorę coś lepszego.
- A niech ci będzie – Callan machnął ręką.
Tinwe z radosnym okrzykiem zbiegła po schodach w dół karczmy. Gdy Callan i Karenmir powoli zeszli za nią, wybiegła na zewnątrz.
- Coś mi się wydaje, że będzie z nią więcej kłopotów, niż z Ilmarinem – mruknęła Karenmir. - On nie był taki żywy... a ona pewnie wszędzie będzie chciała zajrzeć, wszystkiego spróbować...
- Damy sobie radę – Callan wzruszył ramionami. Widział przecież, że Tinwe nie jest całkiem malutka i miał szczerą nadzieję, że na statku znajdzie sobie jakieś pożyteczne zajęcie. Byle tylko nie uczepiła się go jak rzep psiego ogona...
Zakupy na szczęście nie trwały tak długo, jak się spodziewał, ale Callan i tak nie był z nich zadowolony. Gdziekolwiek by nie podeszli, Tinwe i tak w pierwszej kolejności wybierała różowe sukienki albo zestawy ubrań. Karenmir, widząc minę Callana, próbowała zaproponować elfce jakieś inne ubrania, ale dziewczynka była uparta. Niestety, słowo się rzekło i kapitan „Skylli” mimo wszystko musiał zapłacić za to, czego zażyczyła sobie jego córka.
Gdy w końcu wrócili na statek, Tinwe była bardzo zadowolona z zakupów i wraz z Karenmir poszła do wyznaczonej dla niej kajuty, aby to wszystko rozpakować. Callan z ulgą usiadł przy relingu. Tak zastał go Crevan wracający z portu. Stanął obok niego i spojrzał na elfa z rozbawieniem.
- Widzę, że odgrywanie roli dobrego tatusia cię wykańcza? - zapytał z drwiną.
Kapitan posłał mu pełne złości spojrzenie.
- A idź do diabła – prychnął.
Crevan parsknął śmiechem i oparł się o reling.
- Powiedz mi, jak ty zamierzasz się nią zająć, skoro już po jednym dniu wymiękasz? - zapytał.
- Dam sobie radę – odparł niechętnie Callan. - Zresztą czemu mi teraz robisz wymówki? Wczoraj wydawałeś się być zadowolony z mojej decyzji.
- Dalej jestem – odparł Crevan. Uśmiechnął się lekko. - Jednak nie jesteś aż takim draniem jak to wszyscy mówią. Ale trochę cię już znam...
- Jeśli sobie nie poradzę, to coś wymyślę – Callan wzruszył ramionami. - Jak zwykle.
- Taaa... wciśniesz jakiejś swojej byłej? - zapytał Crevan. - O ile nie wyrzuci cię za drzwi, gdy cię zobaczy?
- Mówiłem ci już, że jeszcze nie wiem – zirytował się kapitan. - Wymyślę coś, jeśli przestanę sobie radzić.
- Pożyjemy, zobaczymy - żółtooki parsknął śmiechem i ruszył do swojej kajuty, zostawiając Callana samego.
Elf nie siedział długo w samotności. W końcu sam jakoś podniósł się i poszedł spać. Ten dzień był naprawdę męczący... a miał wrażenie, że od jutra będzie gorzej...

***

Następnego dnia Callan miał niewiele czasu dla córki. Musiał wraz z Ilmarinem i Crevanem dopilnować, by w ładowni znalazło się wystarczająco dużo zapasów, by mogli wyruszyć w następny rejs. Wiedział jednak, że dziewczynka jest w dobrych rękach, bo zostawił ją z Karenmir. Przekonał się o tym, gdy tylko popołudniu wrócił na „Skyllę” i ujrzał je siedzące przy relingu. Czerwonowłosa mówiła coś przyciszonym głosem, a Tinwe słuchała jej z uwagą, łatwo więc było się domyśleć, że Karen właśnie opowiada małej jakąś zasłyszaną w karczmie historyjkę.
Zadowolony z faktu, że Tinwe nie sprawia kłopotów, jeszcze tego samego dnia zarządził, by wyruszyli w rejs. Wszyscy marynarze przyjęli tę decyzję z entuzjazmem i od razu zabrali się do pracy.
Callan stał na mostku kapitańskim, obserwując, jak coraz bardziej oddalają się od lądu. Ze swojego stanowiska obserwował, jak podekscytowana całą sytuacją Tinwe podbiega do dziobu statku, by mieć lepszy widok. Przyjemnie tak było patrzeć na dziecko i widzieć, że jest równie szczęśliwe jak on w tej chwili. Niczego nie lubił równie mocno jak wypływania w rejsy... no, jeśli nie liczyć rumu i kobiet. Tych dwóch zainteresowań Tinwe nie mogła z nim dzielić, ale może przynajmniej polubi podróżowanie „Skyllą” równie mocno jak on.
Gdy byli już na tyle daleko od lądu, że budynki w Silfie wydawały się malutkie niczym domki z kart, Tinwe znudziło się bierne obserwowanie. Zauważyła Callana i bez ostrzeżenia wbiegła na mostek kapitański.
- Co robisz? - zapytała.
- Steruję – odparł Callan. - Jestem zajęty, więc znajdź sobie lepsze zajęcie. Albo pomów z Karenmir. Na pewno coś ci znajdzie.
- A nie mogę z tobą posterować? - nie ustępowała Tinwe.
- Nie. Jesteś za mała – powiedział kapitan. - Mówiłem ci już, idź do Karen.
- No dobra... - elfka wyglądała na naburmuszoną, ale posłusznie sobie poszła.
Callan z zadowoloną miną skupił się na swoim zajęciu. Przynajmniej na razie miał małolatę z głowy. Liczył, że do końca rejsu będzie tak samo grzeczna jak teraz. Jeszcze nie wiedział, jak bardzo się mylił...

***

Przez pierwsze trzy dni rejsu Tinwe zachowywała się jak wzorowe dziecko. Chodziła albo przy Karenmir, albo przy Ilmarinie i uważnie słuchała wszystkiego, co jej opowiadali. W końcu jednak skończyły im się tematy do rozmów i dziewczynce zaczęło się nudzić w ich towarzystwie. Początkowo próbowała szukać sobie jakiegoś pożytecznego zajęcia, ale wszyscy marynarze odganiali ją, zwykle tłumacząc, że jest za mała. Tinwe nie miała o tym pojęcia, ale tak naprawdę nie chcieli dawać jej żadnych ciężkich zadań, bo nie mieli pojęcia, jak na to zareaguje Callan. Dlatego też trzeciego dnia, gdy po obejściu całego statku wciąż nie znalazło się dla niej zajęcie, siedziała przy relingu. Przybrała taką pozycję, że jej nogi wystawały za burtę, a rękoma mogła trzymać się barierki. Z zamyśloną miną obserwowała morze. Tego dnia było wyjątkowo spokojne i jasne. W wodzie odbijały się promienie słońca, ale na szczęście nie raziło jej to w oczy. Przyzwyczaiła się już prawie do tego, że nie przebywa na stałym lądzie. Nawet delikatne kołysanie jej nie przeszkadzało, prawie go nie czuła, nie licząc momentów, gdy chciała pójść spać. Wtedy akurat pomagało jej to w zaśnięciu i sprawiało, że nie miała koszmarów. Chociaż... ciekawe, co bardziej odganiało koszmary. Fakt, że na morzu jest względnie bezpieczna czy to, że wreszcie ma ojca, który ją obroni?
Nie zastanawiała się zbyt długo nad tym pytaniem. Miała przecież inne sprawy do przemyślenia. Na przykład, co robić? Nie wiedziała, ile potrwa rejs, ale była już w ładowni i po ilości zapasów wydawało jej się, że całe wieki miną, nim wreszcie „Skylla” dobije do brzegu, a ona, Tinwe, będzie mogła wreszcie się wybiegać i wyszaleć. Skoro nie mogła pomóc marynarzom, to chociażby Karenmir powinna znaleźć jej jakąś zabawę. Mama zawsze tak robiła, gdy zamierzała na kilka godzin zostawić ją samą sobie. Wtedy Tinwe zwykle nawet nie zauważała, że Ireth nie ma przy niej... i nie przychodziły jej do głowy żadne głupie pomysły...
Mała elfka rozglądała się po okręcie ze znudzeniem. Nagle jej wzrok padł na stos kul armatnich, gotowych do tego, by włożyć je do działa. Uśmiechnęła się lekko. Przecież nikt ich teraz nie używał, bo nie było w co strzelać. Co jej szkodziło trochę się nimi pobawić?
Zerwała się ze swojego siedzenia i pobiegła do ładowni. Wiedziała już, jak się zabawi, bo dawniej, jak jeszcze mama żyła, widziała w którejś karczmie podobną zabawę. Nie pamiętała, czy pijani goście też wtedy używali kul armatnich, ale to akurat nie miało większego znaczenia. Ważne, że wreszcie będzie miała jakąś rozrywkę i przestanie się tak przeraźliwie nudzić!
W stojakach w ładowni leżały butelki z rumem. Było ich mnóstwo, bo marynarze oszczędzali na ukochanym alkoholu, obawiając się, że nie starczy im trunku do końca rejsu. Tinwe na razie ominęła pełne butelki i zaczęła rozglądać się po półkach w poszukiwaniu pustych. Rozczarowała się, gdy po dłuższym czasie znalazła jedynie trzy puste butelki. Pomyślała sobie, że pewnie więcej by ich znalazła w kajucie Callana, ale tam nie wolno jej było wchodzić. Ojciec kategorycznie jej tego zabronił, a ona nie chciała go denerwować. I tak był bardzo dobry, przyjmując ją do siebie na „Skyllę”.
Zgarnęła więc te trzy puste butelki, po krótkim namyśle wzięła jeszcze dwie pełne rumu i po cichu wyszła z ładowni. Stanęła przy relingu, w tym samym miejscu, gdzie przedtem siedziała i ułożyła je w piramidkę. Z zadowoleniem odsunęła się, oceniając efekty swojej pracy. Wreszcie uznała, że piramidka wygląda dokładnie tak, jak wtedy w karczmie i podeszła do stosu kul. Chwyciła tą leżącą na szczycie i podniosła.
Prawie ugięła się pod ciężarem kuli. Prędko wypuściła ją i zdążyła odskoczyć, nim przygniotła jej stopę. Kula potoczyła się w stronę relingu i wypadła za burtę. Tinwe usłyszała cichy plusk, gdy wpadła do wody. Odetchnęła lekko. To tylko jeden pocisk... nikt nie zwróci uwagi, że go brakuje. Na pewno nawet Callan nie pamiętał, ile dokładnie kul miał na statku. Uspokojona tą myślą elfka złapała za następny pocisk. Tym razem była już bardziej przygotowana na jego ciężar, więc nie wypuściła go od razu. Cicho stękając z wysiłku, przeszła parę kroków, tak by stać dokładnie na wprost piramidy z butelek. Wkładając w to wszystkie swoje siły, wypuściła kulę tak, by poturlała się w kierunku celu.
Większość pracujących marynarzy, w tym także Karenmir i Crevan, przyrządzający eliksiry w kajucie pierwszego oficera, usłyszeli brzęk tłuczonego szkła, a chwilę potem plusk. Czerwonowłosa obejrzała się w stronę drzwi.
- Tinwe? - zawołała głośno. - Co tam się stało?
- Niiic! - odparła równie głośno Tinwe. - Grzecznie się bawię.
- Ach, to dobrze – mruknęła Karenmir i wróciła do swojego zajęcia.
Tinwe odetchnęła z ulgą, gdy zdała sobie sprawę, że elfka nie idzie zobaczyć, co się stało. Wszystkie butelki się stłukły. Wszystkie, co do jednej! W miejscu tych, w których był rum, elfka wyraźnie widziała mokre ślady po trunku. Do tego tam, gdzie stała piramidka, pełno było teraz potłuczonego szkła, bo nie wszystko grzecznie wypadło za burtę. Co gorsze, wypadła kula. No, ale co ona poradzi, że barierka jest tak wysoko i pociski bez problemu mogą wypaść? Równie dobrze mogło się to stać przez nieuważnego marynarza. Najwyżej jak tata będzie miał pretensje, to poskarży się, że widziała kogoś innego grzebiącego przy kulach. Callan za bardzo lubił swoich ludzi, by ich karać za takie głupoty. A ona tymczasem mogła dalej się bawić. Rozsądek mówił jej, że powinna natychmiast przerwać, ale z drugiej strony i tak nikt się nie zainteresował, to czemu miała sobie odmawiać rozrywki?
Następne godziny zeszły jej na bieganiu do ładowni i z powrotem, stawianiu butelek w piramidę i zrzucaniu ich kulami. Bardzo szybko podkład w okolicy relingu stał się lepki od alkoholu, ale Tinwe się tym nie przejmowała, zbyt uradowana swoim zajęciem. Zresztą i tak nikt nie zauważył, co wyprawia, bo była bardzo uważna i gdy któryś z marynarzy przechodził w pobliżu, zaraz stawała tak, by zasłonić pobojowisko, jakie pozostało po stłuczonych butelkach. Wszystkim spieszącym się do swoich zajęć dorosłym wystarczyło krótkie spojrzenie na Tinwe, by przekonać się, że dziewczynka po prostu grzecznie sobie stoi i nikomu nie kręci się pod nogami. W końcu jednak zapasy rumu się skończyły i elfka ze smutkiem zdała sobie sprawę, że więcej już nie pogra w kręgle.
Zaczęła się więc rozglądać w poszukiwaniu następnych zajęć. Co prawda pomysłów jej nie brakowało, ale za to zdawała sobie sprawę, że nie ma czym ich wykonać. Pomalowałaby żagle, bo są takie zwyczajne, białe... niestety, nigdzie na statku na pewno nie było kolorowych farbek. Tak samo na samym pokładzie nie narysuje żadnych obrazków, bo nie ma czym malować. Mogła tylko sobie pobiegać od rufy do dziobu i z powrotem, ale pewnie marynarze by ją powstrzymali, marudząc, że im przeszkadza. Co więc mogła zrobić?
Spojrzała w górę, na bocianie gniazdo. W sumie jeszcze tam nie była. To był jedyny zakamarek „Skylli”, na jaki jeszcze nie zajrzała. I to wcale nie dlatego, że tata zabronił, po prostu nie przyszło jej to do głowy. Wspinaczka na pewno trochę jej zajmie, bo przecież tam było tak wysoko, a ona jest taka mała... Ale z drugiej strony i tak nie miała nic lepszego do roboty. Podbiegła do drabinki i zaczęła się wspinać.
Była już mniej więcej w połowie drogi na szczyt, gdy ze swojej kajuty wyszedł Callan. Nie rozglądając się, ruszył w stronę ładowni, przeciągając się. Plecy go trochę bolały od ślęczenia nad mapami, ale przynajmniej wyznaczył już kurs. Teraz w nagrodę mógł napić się rumu. Jedyne, czego brakowało mu do pełni szczęścia, to jeszcze jakaś ładna kobieta na pokładzie.
Gdy tylko stanął przed stojakami na butelki z rumem, zdał sobie sprawę, że coś jest mocno nie tak. Wszystkie półki były puste. Nie było ani jednej butelki. Ale jak to?! Przecież kupił tyle rumu, ile się tylko dało! Był tego całkowicie pewien. O ulubionym trunku nigdy w życiu by nie zapomniał!
Dla pewności dotknął pustej półki, choć wiedział, że nie wyczuje pod palcami chłodnego i gładkiego szkła. Musiał jednak mieć pewność, że nie jest ani pijany, ani nie śni mu się koszmar. Niestety, to wszystko działo się na jawie. Rum zniknął akurat teraz, gdy miał olbrzymią ochotę się napić. Kto, do cholery, był na tyle głupi, by dobrać się do JEGO zapasów?!
Wściekły wybiegł z powrotem na pokład, zwołując całą resztę załogi. Wszyscy przybiegli bez ociągania się. Znali już dobrze swojego kapitana i wiedzieli, że lepiej nie dawać mu dodatkowych powodów do złości, gdy jest w takim podłym nastroju. Ustawili się w równym szeregu, patrząc na siebie pytająco. Wyglądało jednak na to, że nikt nie znał powodu złości Callana.
- Zwołałem was wszystkich, bo ktoś był na tyle bezczelny, by bez pytania grzebać w moich zapasach – powiedział Callan z pozornym spokojem. - Omawialiśmy tą sprawę już tyle razy...
Zauważył, że stojąca blisko niego Karenmir nagle blednie i wymienia spojrzenia z Crevanem. O tak, oni na pewno coś wiedzieli!
- Karen! - warknął Callan takim tonem, że czerwonowłosa natychmiast się wyprostowała. - Mów, co wiesz.
- Słyszałam Tinwe – wymamrotała elfka. - Bawiła się... tutaj na pokładzie... ale było spokojnie, więc nie wychodziłam sprawdzić...
Elf westchnął i policzył w myślach do dziesięciu, choć tak naprawdę miał ochotę spuścić łomot wszystkim po kolei, z tą małą smarkulą na czele. Rozejrzał się w poszukiwaniu córki, ale nie zauważył jej w szeregu.
- Gdzie jest Tinwe? - zapytał. - Nie rozglądać się jak ostatni debile, tylko rozejść się i jej poszukać!
Załoga rozbiegła się na wszystkie możliwe strony, byle tylko zejść z oczu Callana. Dopiero teraz elf zauważył mokre deski pokładu przy relingu i trochę potłuczonego szkła. Ten widok w zupełności mu wystarczył, by zrozumieć, co się stało z jego rumem. Przyrzekł sobie w myślach, że tak stłucze Tinwe, że dziewczynka przez tydzień nie usiądzie. Odechce jej się głupich zabaw na długi czas.
- Taaaatoooo! - usłyszał nagle wesoły głos córki. Dochodził z góry, z bocianiego gniazda.
Callan spojrzał w stronę źródła dźwięku. Tinwe wisiała, trzymając się drabinki. Była naprawdę wysoko i elf nie miał wątpliwości, że jeśli dziewczynka teraz spadnie, to się dla niej bardzo źle skończy. Może i był na nią wściekły, ale przecież nie chciał, by zginęła taką głupią śmiercią.
- Tinwe, złaź stamtąd w tej chwili! - wrzasnął.
- Ale zobacz, jak jestem wysoko! - odkrzyknęła Tinwe, machając do niego. - I wiszę na jednej ręce!
Elf wyobraził sobie ciało dziewczynki roztrzaskane na pokładzie i jego ludzi próbujących uprzątnąć cały ten bałagan. Zrobiło mu się słabo.
- Złaź! Natychmiast! - wykrzyknął.
Tinwe odkrzyknęła coś w odpowiedzi, ale tego kapitan już nie dosłyszał. Odetchnął z ulgą, gdy zauważył, że dziewczynka powoli zaczęła schodzić na dół. Mimo to nie ruszał się z miejsca, wciąż obserwując. Wolał być blisko, gdyby dziewczynka spadła, żeby móc ją złapać. Zresztą jak tylko znajdzie się przy nim, będzie musiał poważnie z nią pomówić. Już on jej pokaże! Nie dość, że rozbiła mu butelki z całym zapasem rumu, to jeszcze narobiła mu niemałego stracha.
Niestety, dziewczynka była już całkiem niedaleko pokładu, gdy nagle okrętem zatrzęsła jakaś większa fala. Zaskoczona Tinwe nie utrzymała się i puściła drabinkę. Z krzykiem wpadła prosto do morza.
- O cholera – syknął elf. Niewiele myśląc zdjął buty i wyskoczył za burtę, aby ją ratować. Od razu zaczął płynąć w stronę Tinwe.
Szybko zdążył znaleźć się przy córce. Z ulgą stwierdził, że dziewczynce nic nie jest. Jakoś utrzymywała się na powierzchni, choć jednocześnie patrzyła na niego zszokowana, jakby nie docierało do niej, co właściwie się stało.
- Umiesz pływać? - zapytał Callan.
Dziewczynka skinęła głową. Świetnie, przynajmniej nie musiał się martwić, jak ją doholuje do statku.
- To wracamy na „Skyllę” - powiedział.
Tinwe nie dała sobie tego powtarzać. Zaczęła powoli płynąć w stronę okrętu. Elf mimowolnie pomyślał, że dziewczynka rusza się jak mucha w smole, ale nie próbował jej poganiać. I tak jak już się znajdą na „Skylli” spuści jej lanie za to jak narozrabiała, więc niech się cieszy, póki może.
Gdy zbliżyli się do statku, Callan zauważył, że większość marynarzy już zauważyła ich za burtą. Obserwowali ich, nic nie mówiąc. Gdy znaleźli się blisko okrętu, Crevan rzucił im drabinkę, by mogli wspiąć się na pokład. Callan przepuścił Tinwe pierwszą, a sam ruszył zaraz za nią. Teraz, gdy już wiedział, że nie grozi jej niebezpieczeństwo, z całą siłą wrócił gniew, jaki odczuwał przez zniszczenie mu całego zapasu rumu. Niech sobie Crevan i Karenmir potem mówią, co chcą, on nie ma zamiaru odpuścić smarkuli!
Gdy tylko oboje już stali na pokładzie, Callan nagle podszedł do Tinwe, złapał ją za ucho i pociągnął w stronę mostku kapitańskiego. Mała elfka szła za nim, jęcząc z bólu i co chwilę pytając, co Callan najlepszego wyprawia. Przed samym mostkiem kapitan puścił ją i rozpiął pas przy spodniach. Tinwe patrzyła na niego osłupiała.
- Tato? - zapytała.
- Czy ty wiesz, co najlepszego narobiłaś? - warknął Callan. Mówił spokojnie, choć widać było, że jest wściekły. Tinwe o wiele bardziej wolałaby, żeby teraz na nią nawrzeszczał. Byle tylko przestał na nią tak patrzeć, jakby mu pół załogi wytruła...
- Przepraszam – wyszeptała, a w jej oczach pojawiły się łzy. - Naprawdę, tatku, to było tak z nudów...
- Z nudów? - prychnął Callan i parsknął śmiechem, który pozbawiony był wesołości. - Dziewczyno, czy ty zdajesz sobie sprawę, coś ty narobiła?!
- Rozbiłam rum – powiedziała niewinnie Tinwe. - A te kule armatnie wypadły mi przez przypadek. Po prostu wytoczyły się...
Callan drgnął i rozejrzał się dookoła. Do tej pory był tak zajęty myślami o ulubionym trunku, że nie zauważył nawet braku kul. Teraz, gdy córka do wszystkiego się przyznała, a on sam zaczął się rozglądać, zdał sobie sprawę, że brakuje jednego całego stosu pocisków. Ten widok sprawił, że Callan nie wytrzymał. Zamachnął się pasem i z całej siły uderzył nim Tinwe. Dziewczynka krzyknęła i odwróciła się, by uciec. Zanim jednak zdążyła to zrobić, jeden ze stojących w pobliżu marynarzy złapał ją za ramiona i przytrzymał, by nie mogła się wyrwać. Kapitan tymczasem nie zamierzał tak szybko dać spokoju. Podszedł bliżej dziewczynki i jeszcze raz zdzielił ją pasem w plecy... a potem jeszcze raz... i jeszcze...
Tinwe krzyczała z bólu i upokorzenia i usiłowała się wyrwać, ale marynarz nie przejął się w ogóle jej wysiłkami. Sprawiał wrażenie, jakby jej krzyki nie robiły na nim żadnego wrażenia. Nawet nie nią nie patrzył, tylko wciąż obserwował Callana.
Wreszcie, po kilku minutach, które wydawały się Tinwe godzinami, kapitan przestał ją bić i dał trzymającemu ją mężczyźnie znak. Marynarz puścił elfkę, na co ona szybko pobiegła w stronę swojej kajuty. Weszła do środka i z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Z wnętrza pomieszczenia i tak było słychać jej szloch.
Callan spokojnie zapiął pas i spojrzał na resztę załogi.
- A wy na co się gapicie?! - wrzasnął. - Wracać do roboty!
Marynarze nie dali sobie tego powtarzać i natychmiast rzucili się do przerwanych zajęć. Jedynie Crevan został przy relingu, przyglądając się Callanowi z nieodgadnioną miną.
- No co? - westchnął Callan. - To nie mogło jej ujść na sucho...
Crevan pokiwał głową.
- Musimy porozmawiać – powiedział. - Ale nie tutaj.
- Oho, brzmi groźnie – odparł Callan. - No dobra, chodźmy do mnie. Ale wybacz, że nie poczęstuję cię rumem podczas tej poważnej rozmowy. Tak się składa, że jakaś smarkula rozbiła mi wszystkie butelki.
Crevan uśmiechnął się lekko i oboje weszli do kajuty kapitańskiej. Gdy tylko znaleźli się w środku, Callan usiadł na koi. Wyglądał na zmęczonego.
- Mam dosyć – stwierdził.
- A nie mówiłem? - westchnął Crevan. Oparł się o drzwi kajuty, tak samo jak parę dni temu, gdy rozmawiali z Tinwe. - I co teraz zrobisz? Widzisz, że ona się zupełnie nie nadaje na morskie wyprawy. Zresztą bogowie tylko wiedzą, czy któregoś razu nie natkniemy się na Killburna.
- Taa... jak na razie wystarczy jej spotkanie dwóch psycholi – mruknął Callan i zamyślił się.
- Nie oddasz jej chyba do żadnego przytułku? - zapytał Crevan po dłuższej chwili.
Callan pokręcił głową.
- Myślę, że by za nami polazła – stwierdził. Nagle uśmiechnął się lekko. - Wiem!
Crevan posłał mu pytające spojrzenie.
- Wiem, co z nią zrobię – ucieszył się Callan. - Zabiorę ją do Mrocznej Puszczy!
- Co? - zdziwił się Crevan. - Callanie, całkiem ci odbiło?! Przecież tam trwa wojna! Jako normalny ojciec powinieneś posłać ją tam, gdzie jest bezpiecznie! Rozumiesz, czy mam ci przeliterować?!
- Uspokój się – Callan machnął ręką. - Dobrze wiesz, że tak naprawdę nigdzie nie jest bezpiecznie. Jeśli Tinwe jest przeznaczona śmierć, to zginie nawet, jeśli bym ją wysłał gdzieś, gdzie miałaby same luksusy. A w Mrocznej Puszczy jest ktoś, kto się nią zaopiekuje. Chyba.
Elf zawahał się.
- No dobrze... nie wiem, czy się zaopiekuje, ale jak ładnie poproszę, to może... - westchnął.
- Masz na myśli tamtą elfkę, u której pomieszkiwałeś? - zapytał ostrożnie Crevan.
- Tak – odparł Callan. - Coś nas łączy, więc wiesz... jest szansa, że się zgodzi.
- Czy jest jakaś kobieta, z którą nic cię nie łączy? - zapytał Crevan. Chyba jednak nie oczekiwał na odpowiedź na pytanie. - Dobrze, zawsze to jakiś pomysł. Lepszy taki niż żaden.
Callan uśmiechnął się lekko.
- Cieszę się, że mnie popierasz – powiedział, po czym wstał i podszedł do biurka. - Muszę wyznaczyć kurs. Im szybciej dopłyniemy, tym lepiej.

Crevan wzruszył ramionami. Wiedział, że Callan uznał już rozmowę za zakończoną, więc nie było sensu mu uświadamiać, że nie uważa tego pomysłu za najlepszy. Po cichu liczył, że tamta elfka z Mrocznej Puszczy nawet jeśli przyjmie Tinwe pod swój dach, to da Callanowi do zrozumienia, że powinien wreszcie stać się trochę bardziej odpowiedzialny. Zresztą sama Tinwe w czasie drogi też mogła dać się Callanowi we znaki...


***

I wreszcie udało mi się napisać ten rozdział. Wiem, że wyszedł długaśny, ale z drugiej strony na notkę czekaliście cały miesiąc. Kiedy będzie następna? Tego za bardzo nie wiem, ale jeśli wena będzie równie kapryśna jak teraz, to pewnie poczekacie kolejny miesiąc. Mam nadzieję, że Wam się spodoba ^^
Może się zdarzyć, że do notki wkradł się jakiś błąd, ale jest to mało prawdopodobne, bo kilka razy ją przeczytałam, zanim w końcu stwierdziłam, że da się to opublikować.
No dobrze, nie będę dłużej przynudzać. Zapraszam do komentowania. Miło jest wiedzieć, że ktoś to czyta ^^

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic