Kap,
kap, kap.
Callan
niechętnie sięgnął po leżącą obok niego butelkę rumu. Bardzo chciał spać, ale
przecież nie mógł pozwolić, by trunek się zmarnował. Elf zaczął pić, jednak
dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że butelka jest pusta. Cisnął nią
o ścianę, a gdy usłyszał odgłos tłuczonego szkła, ułożył się wygodnie w koi i
dalej próbował zasnąć.
Kap,
kap, kap.
- Nosz
kur… - warknął, siadając na posłaniu.
W
tym momencie zauważył, że to nie przez alkohol słyszy kapanie. Wszystko
spowodowane było dziurą w suficie… i tym, że na zewnątrz musiało padać.
Rozzłoszczony
kapitan podniósł się i chwiejnym krokiem podszedł do okna. Załoga już dawno
pracowała. Wszyscy wiedzieli, że są zaledwie kilka godzin drogi od portu w
Earforcie. Tam dopiero będzie można dokonać naprawy statku i odpocząć po
wyczerpującej podróży.
W
tym momencie Callan usłyszał pukanie do drzwi.
- Wejść
- rozkazał.
Do
środka wkroczył wysoki, czarnowłosy elf. Miał haczykowaty nos, wąskie usta i
umięśnione ramiona jak każdy z żeglarzy na statku. Najbardziej jednak
wyróżniały go duże, żółte oczy z pionowymi źrenicami. Kapitan wiedział jednak,
że to efekt klątwy, jaka ciąży nad tym elfem.
- Witaj,
Crevanie - powitał go Callan. - Po twojej minie domyślam się, że nie jest
dobrze…
- Ano
nie jest - zgodził się elf siadając na jego koi. - Wiatr wieje w zupełnie inną
stronę, niż byśmy chcieli. Kalen twierdzi, że jeśli pogoda się nie poprawi, to
będziemy na lądzie dopiero wieczorem.
Kapitan
pokiwał głową.
- Ważne,
że dzisiaj - stwierdził.
- No
i dzieciak dostał choroby morskiej - dodał Crevan. - Mówiłem, żebyśmy go nie
zabierali, ale jak zwykle wolałeś postąpić po swojemu.
- Dzieciak?
- powtórzył Callan. Szybko sobie jednak przypomniał o nastoletnim chłopcu,
którego postanowił przygarnąć, jak tylko zdał sobie sprawę, że poza nim w
zaatakowanym przez załogę mieście nie ma żywej duszy. Młody wyraźnie się ich
bał i uparcie nie odpowiadał na żadne pytania, mimo że na statek trafił już dwa
tygodnie temu.
- Tak,
dzieciak - westchnął Crevan. - Co zamierzasz z nim zrobić? Zostawisz go w
Earforcie?
- Jeśli
tego będzie chciał, to czemu nie? - Callan wzruszył ramionami. - Najważniejsze,
żebyśmy dopłynęli. Marzy mi się rum, kobiety i spokój.
- Jak
nam wszystkim - Crevan uśmiechnął się lekko. - No, może tylko mnie wystarczą
jedynie rum i spokój.
Callan
odpowiedział uśmiechem. Jego towarzysz był jedynym członkiem załogi, który
podróżował ze swoją narzeczoną. Wszystko przez to, że Karenmir – tak jak cała
reszta – była przeklęta.
Elf
nieprzypadkowo dobierał swoją załogę. Każdy z członków musiał być obciążony
jakąś klątwą, a jak się okazało podczas jego podróży, nieszczęśników takich jak
Callan było całkiem dużo. Jedni podobnie jak on przeklęci zostali przez bogów,
inni przez artefakt, a jeszcze inni przez magów. Jednak dzięki swojemu
kapitanowi mogli żyć prawie jak normalni piraci. Jedyną różnicą było to, że co
jakiś czas ciążące na nich zaklęcia zmuszały ich do robienia rzeczy, o jakich
nie śniło się zwyczajnym bandziorom. Palenie miast, zabijanie wszystkich
mieszkańców na różne okropne sposoby, przemiany w dzikie bestie, walki z magami
pilnującymi porządku… wszystko to zaczynało być dla nich czymś normalnym.
Callan
jak przez mgłę pamiętał czasy, gdy sam dopiero zaczynał robić to, co nakazywała
mu jego klątwa. Zabijanie niewinnych ludzi przychodziło mu wtedy z wielkim
trudem. Śnił mu się każdy nieboszczyk, wypominający to, że śmiał się zawahać.
Jednak z czasem elf coraz bardziej obojętniał. Ludzie błagający o litość
przestali robić na nim wrażenie, bez względu na to, w jakim wieku i stanie
byli. Wobec jego pana, Śmierci, wszyscy byli równi.
Z
tych ponurych rozmyślań wyrwał go Crevan, który przez cały czas obserwował go
ze zniecierpliwieniem.
- Powiedz
Kalenowi, że powinien się pospieszyć - powiedział Callan. - Im szybciej
znajdziemy się na lądzie, tym lepiej dla całej załogi „Skylli”.
- Tak
jest - Crevan wyszedł na zewnątrz.
Zgodnie
z przewidywaniami pod wieczór dopłynęli do portu. Earfort był niewielkim
miasteczkiem, odciętym od reszty kontynentu przez góry. Latem co prawda
przybywały tamtędy nieliczne karawany kupieckie, ale zimą górskie szlaki były
nieprzejezdne. Przez to mieszkańcy portu nauczyli się żyć z zysków, jakie
przynosił im handel z załogami piratów oraz łowiectwo. W pobliżu portów
znajdowało się mnóstwo karczm, w większości oferujących niezbyt dobre, ale za
to tanie jedzenie i alkohol. Zaraz za gospodami stały chaty rybaków, z wnętrza
których wiecznie dało się wyczuć zapach smażonych ryb. Inni mieszkańcy mieli
swoje chaty tuż przy wąwozie prowadzącym na górski szlak. Ci najczęściej
pomagali właścicielom karczm, by jakoś się utrzymać. Kobiety z tamtych okolic
często za odpowiednią opłatą oddawały się przybyłym do portu marynarzom, z
czego ci drudzy chętnie korzystali. Wśród nich nie brakło także ludzi z załogi
„Skylli”.
Po
zacumowaniu do brzegu wszyscy z radością wyszli na ląd i skierowali się do
karczm. Callan czekał, aż załoga opuści statek, obserwując wszystkich jej
członków. Widział, jak do Crevana podbiega czerwono włosa dziewczyna i rzuca mu
się na szyję. Elf objął ją ramieniem, pocałował w czoło i razem ruszyli w głąb
lądu.
Callan
przez moment zastanawiał się, czy za nimi nie pobiec, jednak po chwili namysłu
stwierdził, że pewnie będzie im tylko przeszkadzał swoją obecnością. Wyskoczył
więc ze statku na pomost i samotnie ruszył do najbliższej karczmy o jakże uroczej
nazwie „Pod zdechłym szczurem”.
W
środku znajdowało się tylko kilku stałych klientów, którzy już od jakiegoś
czasu spali na niezbyt czystych stolikach. Cała ta gospoda nie należała do
zadbanych. Podłoga była zachlapana rozmaitymi trunkami, a pod jedną ze ścian
piętrzył się stos zniszczonych krzeseł i stołów. Zapewne dlatego na środku sali
było mnóstwo miejsca…
Callan
wyminął głośno chrapiących pijaczków i stanął przy grubym karczmarzu.
- Czego
sobie pan życzy? - zapytał gospodarz, jak na razie zajęty czyszczeniem kufli.
Nie wychodziło mu to zbyt dobrze, bo naczynia mimo długotrwałego wycierania
ciągle były brudne.
- Rumu
- powiedział Callan.
Karczmarz
sięgnął po jeden z niedoczyszczonych kufli i nalał do niego trunek zamówiony
przez elfa. Kapitan bez marudzenia wziął rum i ruszył do jednego z wolnych
stołów.
W
tym momencie do środka weszła kolejna osoba. Sądząc po jej wzroście oraz
kształcie sylwetki, musiała to być kobieta. Callan nie mógł jednak stwierdzić,
jak dokładnie wyglądała, bo jej twarz zakrywał kaptur. Widział, jak nieznajoma podchodzi
do gospodarza i coś do niego mówi. W tym momencie stracił nią zainteresowanie i
znów wpatrzył się w trunek.
Żałował
teraz, że nie poszedł z nikim z załogi. Co prawda każdy proponował mu wspólne
wyjście, jednak w ciągu dnia Callan marzył o tym, by posiedzieć trochę w
samotności i zastanowić się nad paroma sprawami. Musiał zdecydować, dokąd teraz
popłyną.
I
dowiedzieć się, gdzie przebywa osoba, na której bardzo chętnie dokonałby
zemsty.
- Przepraszam…
- w tym momencie rozmyślania przerwał mu kobiecy głosik.
Callan
spojrzał w twarz brązowowłosej elfce z zielonymi oczami. Dziewczyna miała
łagodne rysy twarzy, przez co ktoś nieuważny mógłby stwierdzić, że jest jeszcze
dzieckiem. To sprawiło, że nieznajoma kogoś mu przypominała…
- Słucham?
- zapytał.
- Mogłabym
się przysiąść? - zapytała elfka. - Wszystkie inne stoliki są zajęte.
Callan
rozejrzał się dookoła. Rzeczywiście, we wszystkich innych miejscach siedzieli
już mocno podpici mężczyźni. Przez myśl przeszło mu, że pewnie nieznajoma boi
się, że zbudzi któregoś z pijanych marynarzy, a on jako jedyny jeszcze wyglądał
na trzeźwego.
- Jasne
- elf odsunął się, aby mogła usiąść.
Dziewczyna
postawiła na stole szklankę wody, w czasie gdy Callan próbował przypomnieć
sobie, kogo ona mu przypomina. Widział przecież już tyle kobiet…
- Również
jesteś podróżnym? - zagadnęła go nieznajoma.
- Można
tak powiedzieć - elf uśmiechnął się uwodzicielsko. W myślach skarcił się za
swoje zachowanie, bo wiedział już, czym to wszystko się skończy. - Jestem
kapitanem statku, który dziś tu przypłynął. Ty też nie wyglądasz tutejszą
-
Zgadza się - potwierdziła dziewczyna. – Przybyłam tu od strony gór kilka dni
temu i szukam jakiegoś zajęcia.
- Taaa
- elf pokiwał głową. - Jestem Callan, a ty?
- Ireth
- elfka podała mu rękę, którą kapitan uścisnął. - Skoro masz statek, to
mogłabym prosić cię o małą przysługę?
- Zamieniam
się w słuch.
- Chciałabym
dostać się na wyspę Mortis - powiedziała Ireth. - Niestety, inni kapitanowie żądają
zbyt dużej zapłaty. Nie mam jak tam dopłynąć.
- Mogę
cię zabrać za darmo - powiedział Callan nim zdążył ugryźć się w język. - O ile
oczywiście poczekasz…
- Na
co? - zdziwiła się dziewczyna.
- „Skylla”
wymaga naprawy - oznajmił Callan. - Myślę, że to może zająć jakiś tydzień. A
poza tym moi podwładni pewnie chcą się nacieszyć lądem.
- Rozumiem
- przerwała mu Ireth. - I mogę zaczekać. Mało kto byłby na tyle wyrozumiały, by
pozwolić mi płynąć za darmo…
Callan
uśmiechnął się lekko, ciesząc się, że elfka nie może czytać mu w myślach. Gdyby
miała taką zdolność, to pewnie już leżałby pod stołem ze złamanym nosem…
- Gdzie
mógłbym cię odnaleźć? - zapytał. – W razie, gdyby miało się to wszystko
przedłużyć…
- Będę
nocować w tej ruderze - powiedziała Ireth, spoglądając z obrzydzeniem na
pijaczków. - We wszystkich innych karczmach nie ma miejsc.
Elf
z trudem powstrzymał się, by nie zaproponować jej swojej kajuty.
- Miło
by było, jakbyś częściej tu zaglądał - dodała brązowowłosa. - Przynajmniej nie
będzie mi się nudziło.
- Na
pewno będę wpadał - obiecał jej Callan i wypił rum do końca.
- To
dobrze - elfka wyszczerzyła do niego zęby. W końcu wstała. - Czas zamówić
pokój. Aż się boję, co za syf zastanę na
górze…
- Może
nie będzie tak źle - Callan uśmiechnął się lekko.
Ireth
odpowiedziała uśmiechem i podeszła do karczmarza. Elf obserwował ją, dopóki nie
poszła do jednego z pokoi znajdujących się na pierwszym piętrze. Gdy zniknęła
mu z oczu, westchnął ciężko i zamyślił się. Ciągle nie miał pojęcia, kogo elfka
mu przypominała…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz