Wysłannik Śmierci cz.1


Kap, kap, kap.
Callan niechętnie sięgnął po leżącą obok niego butelkę rumu. Bardzo chciał spać, ale przecież nie mógł pozwolić, by trunek się zmarnował. Elf zaczął pić, jednak dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że butelka jest pusta. Cisnął nią o ścianę, a gdy usłyszał odgłos tłuczonego szkła, ułożył się wygodnie w koi i dalej próbował zasnąć.
Kap, kap, kap.
- Nosz kur… - warknął, siadając na posłaniu.
W tym momencie zauważył, że to nie przez alkohol słyszy kapanie. Wszystko spowodowane było dziurą w suficie… i tym, że na zewnątrz musiało padać.
Rozzłoszczony kapitan podniósł się i chwiejnym krokiem podszedł do okna. Załoga już dawno pracowała. Wszyscy wiedzieli, że są zaledwie kilka godzin drogi od portu w Earforcie. Tam dopiero będzie można dokonać naprawy statku i odpocząć po wyczerpującej podróży.
W tym momencie Callan usłyszał pukanie do drzwi.
- Wejść - rozkazał.
Do środka wkroczył wysoki, czarnowłosy elf. Miał haczykowaty nos, wąskie usta i umięśnione ramiona jak każdy z żeglarzy na statku. Najbardziej jednak wyróżniały go duże, żółte oczy z pionowymi źrenicami. Kapitan wiedział jednak, że to efekt klątwy, jaka ciąży nad tym elfem.
- Witaj, Crevanie - powitał go Callan. - Po twojej minie domyślam się, że nie jest dobrze…
- Ano nie jest - zgodził się elf siadając na jego koi. - Wiatr wieje w zupełnie inną stronę, niż byśmy chcieli. Kalen twierdzi, że jeśli pogoda się nie poprawi, to będziemy na lądzie dopiero wieczorem.
Kapitan pokiwał głową.
- Ważne, że dzisiaj - stwierdził.
- No i dzieciak dostał choroby morskiej - dodał Crevan. - Mówiłem, żebyśmy go nie zabierali, ale jak zwykle wolałeś postąpić po swojemu.
- Dzieciak? - powtórzył Callan. Szybko sobie jednak przypomniał o nastoletnim chłopcu, którego postanowił przygarnąć, jak tylko zdał sobie sprawę, że poza nim w zaatakowanym przez załogę mieście nie ma żywej duszy. Młody wyraźnie się ich bał i uparcie nie odpowiadał na żadne pytania, mimo że na statek trafił już dwa tygodnie temu.
- Tak, dzieciak - westchnął Crevan. - Co zamierzasz z nim zrobić? Zostawisz go w Earforcie?
- Jeśli tego będzie chciał, to czemu nie? - Callan wzruszył ramionami. - Najważniejsze, żebyśmy dopłynęli. Marzy mi się rum, kobiety i spokój.
- Jak nam wszystkim - Crevan uśmiechnął się lekko. - No, może tylko mnie wystarczą jedynie rum i spokój.
Callan odpowiedział uśmiechem. Jego towarzysz był jedynym członkiem załogi, który podróżował ze swoją narzeczoną. Wszystko przez to, że Karenmir – tak jak cała reszta – była przeklęta.
Elf nieprzypadkowo dobierał swoją załogę. Każdy z członków musiał być obciążony jakąś klątwą, a jak się okazało podczas jego podróży, nieszczęśników takich jak Callan było całkiem dużo. Jedni podobnie jak on przeklęci zostali przez bogów, inni przez artefakt, a jeszcze inni przez magów. Jednak dzięki swojemu kapitanowi mogli żyć prawie jak normalni piraci. Jedyną różnicą było to, że co jakiś czas ciążące na nich zaklęcia zmuszały ich do robienia rzeczy, o jakich nie śniło się zwyczajnym bandziorom. Palenie miast, zabijanie wszystkich mieszkańców na różne okropne sposoby, przemiany w dzikie bestie, walki z magami pilnującymi porządku… wszystko to zaczynało być dla nich czymś normalnym.
Callan jak przez mgłę pamiętał czasy, gdy sam dopiero zaczynał robić to, co nakazywała mu jego klątwa. Zabijanie niewinnych ludzi przychodziło mu wtedy z wielkim trudem. Śnił mu się każdy nieboszczyk, wypominający to, że śmiał się zawahać. Jednak z czasem elf coraz bardziej obojętniał. Ludzie błagający o litość przestali robić na nim wrażenie, bez względu na to, w jakim wieku i stanie byli. Wobec jego pana, Śmierci, wszyscy byli równi.
Z tych ponurych rozmyślań wyrwał go Crevan, który przez cały czas obserwował go ze zniecierpliwieniem.
- Powiedz Kalenowi, że powinien się pospieszyć - powiedział Callan. - Im szybciej znajdziemy się na lądzie, tym lepiej dla całej załogi „Skylli”.
- Tak jest - Crevan wyszedł na zewnątrz.

Zgodnie z przewidywaniami pod wieczór dopłynęli do portu. Earfort był niewielkim miasteczkiem, odciętym od reszty kontynentu przez góry. Latem co prawda przybywały tamtędy nieliczne karawany kupieckie, ale zimą górskie szlaki były nieprzejezdne. Przez to mieszkańcy portu nauczyli się żyć z zysków, jakie przynosił im handel z załogami piratów oraz łowiectwo. W pobliżu portów znajdowało się mnóstwo karczm, w większości oferujących niezbyt dobre, ale za to tanie jedzenie i alkohol. Zaraz za gospodami stały chaty rybaków, z wnętrza których wiecznie dało się wyczuć zapach smażonych ryb. Inni mieszkańcy mieli swoje chaty tuż przy wąwozie prowadzącym na górski szlak. Ci najczęściej pomagali właścicielom karczm, by jakoś się utrzymać. Kobiety z tamtych okolic często za odpowiednią opłatą oddawały się przybyłym do portu marynarzom, z czego ci drudzy chętnie korzystali. Wśród nich nie brakło także ludzi z załogi „Skylli”.
Po zacumowaniu do brzegu wszyscy z radością wyszli na ląd i skierowali się do karczm. Callan czekał, aż załoga opuści statek, obserwując wszystkich jej członków. Widział, jak do Crevana podbiega czerwono włosa dziewczyna i rzuca mu się na szyję. Elf objął ją ramieniem, pocałował w czoło i razem ruszyli w głąb lądu.
Callan przez moment zastanawiał się, czy za nimi nie pobiec, jednak po chwili namysłu stwierdził, że pewnie będzie im tylko przeszkadzał swoją obecnością. Wyskoczył więc ze statku na pomost i samotnie ruszył do najbliższej karczmy o jakże uroczej nazwie „Pod zdechłym szczurem”.
W środku znajdowało się tylko kilku stałych klientów, którzy już od jakiegoś czasu spali na niezbyt czystych stolikach. Cała ta gospoda nie należała do zadbanych. Podłoga była zachlapana rozmaitymi trunkami, a pod jedną ze ścian piętrzył się stos zniszczonych krzeseł i stołów. Zapewne dlatego na środku sali było mnóstwo miejsca…
Callan wyminął głośno chrapiących pijaczków i stanął przy grubym karczmarzu.
- Czego sobie pan życzy? - zapytał gospodarz, jak na razie zajęty czyszczeniem kufli. Nie wychodziło mu to zbyt dobrze, bo naczynia mimo długotrwałego wycierania ciągle były brudne.
- Rumu - powiedział Callan.
Karczmarz sięgnął po jeden z niedoczyszczonych kufli i nalał do niego trunek zamówiony przez elfa. Kapitan bez marudzenia wziął rum i ruszył do jednego z wolnych stołów.
W tym momencie do środka weszła kolejna osoba. Sądząc po jej wzroście oraz kształcie sylwetki, musiała to być kobieta. Callan nie mógł jednak stwierdzić, jak dokładnie wyglądała, bo jej twarz zakrywał kaptur. Widział, jak nieznajoma podchodzi do gospodarza i coś do niego mówi. W tym momencie stracił nią zainteresowanie i znów wpatrzył się w trunek.
Żałował teraz, że nie poszedł z nikim z załogi. Co prawda każdy proponował mu wspólne wyjście, jednak w ciągu dnia Callan marzył o tym, by posiedzieć trochę w samotności i zastanowić się nad paroma sprawami. Musiał zdecydować, dokąd teraz popłyną.
I dowiedzieć się, gdzie przebywa osoba, na której bardzo chętnie dokonałby zemsty.
- Przepraszam… - w tym momencie rozmyślania przerwał mu kobiecy głosik.
Callan spojrzał w twarz brązowowłosej elfce z zielonymi oczami. Dziewczyna miała łagodne rysy twarzy, przez co ktoś nieuważny mógłby stwierdzić, że jest jeszcze dzieckiem. To sprawiło, że nieznajoma kogoś mu przypominała…
- Słucham? - zapytał.
- Mogłabym się przysiąść? - zapytała elfka. - Wszystkie inne stoliki są zajęte.
Callan rozejrzał się dookoła. Rzeczywiście, we wszystkich innych miejscach siedzieli już mocno podpici mężczyźni. Przez myśl przeszło mu, że pewnie nieznajoma boi się, że zbudzi któregoś z pijanych marynarzy, a on jako jedyny jeszcze wyglądał na trzeźwego.
- Jasne - elf odsunął się, aby mogła usiąść.
Dziewczyna postawiła na stole szklankę wody, w czasie gdy Callan próbował przypomnieć sobie, kogo ona mu przypomina. Widział przecież już tyle kobiet…
- Również jesteś podróżnym? - zagadnęła go nieznajoma.
- Można tak powiedzieć - elf uśmiechnął się uwodzicielsko. W myślach skarcił się za swoje zachowanie, bo wiedział już, czym to wszystko się skończy. - Jestem kapitanem statku, który dziś tu przypłynął. Ty też nie wyglądasz tutejszą
- Zgadza się - potwierdziła dziewczyna. – Przybyłam tu od strony gór kilka dni temu i szukam jakiegoś zajęcia.
- Taaa - elf pokiwał głową. - Jestem Callan, a ty?
- Ireth - elfka podała mu rękę, którą kapitan uścisnął. - Skoro masz statek, to mogłabym prosić cię o małą przysługę?
- Zamieniam się w słuch.
- Chciałabym dostać się na wyspę Mortis - powiedziała Ireth. - Niestety, inni kapitanowie żądają zbyt dużej zapłaty. Nie mam jak tam dopłynąć.
- Mogę cię zabrać za darmo - powiedział Callan nim zdążył ugryźć się w język. - O ile oczywiście poczekasz…
- Na co? - zdziwiła się dziewczyna.
- „Skylla” wymaga naprawy - oznajmił Callan. - Myślę, że to może zająć jakiś tydzień. A poza tym moi podwładni pewnie chcą się nacieszyć lądem.
- Rozumiem - przerwała mu Ireth. - I mogę zaczekać. Mało kto byłby na tyle wyrozumiały, by pozwolić mi płynąć za darmo…
Callan uśmiechnął się lekko, ciesząc się, że elfka nie może czytać mu w myślach. Gdyby miała taką zdolność, to pewnie już leżałby pod stołem ze złamanym nosem…
- Gdzie mógłbym cię odnaleźć? - zapytał. – W razie, gdyby miało się to wszystko przedłużyć…
- Będę nocować w tej ruderze - powiedziała Ireth, spoglądając z obrzydzeniem na pijaczków. - We wszystkich innych karczmach nie ma miejsc.
Elf z trudem powstrzymał się, by nie zaproponować jej swojej kajuty.
- Miło by było, jakbyś częściej tu zaglądał - dodała brązowowłosa. - Przynajmniej nie będzie mi się nudziło.
- Na pewno będę wpadał - obiecał jej Callan i wypił rum do końca.
- To dobrze - elfka wyszczerzyła do niego zęby. W końcu wstała. - Czas zamówić pokój.  Aż się boję, co za syf zastanę na górze…
- Może nie będzie tak źle - Callan uśmiechnął się lekko.
Ireth odpowiedziała uśmiechem i podeszła do karczmarza. Elf obserwował ją, dopóki nie poszła do jednego z pokoi znajdujących się na pierwszym piętrze. Gdy zniknęła mu z oczu, westchnął ciężko i zamyślił się. Ciągle nie miał pojęcia, kogo elfka mu przypominała…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic