Tinwe
nigdy jeszcze nie była na przesłuchaniu, ale miała przeczucie, że
wygląda ono dokładnie tak jak teraz. Tak się czuła.
Po
posiłku zjedzonym w karczmie Callan zdecydował, że lepiej będzie
porozmawiać na pokładzie „Skylli”. Całą czwórką poszli na
statek i zamknęli się w kajucie kapitana. Teraz dziewczynka
siedziała na koi trzeszczącej za każdym razem, gdy odważyła się
poruszyć i obserwowała mężczyzn. Callan chodził tam i z powrotem
po pomieszczeniu, patrząc na nią niczym drapieżnik na ofiarę.
Crevan oparł się o zamknięte drzwi kajuty i założył ręce na
piersi, przyglądając jej się z obojętnością. Ilmarin z kolei
zajął miejsce przy zawalonym papierami biurku. Jako jedyny
uśmiechał się lekko, jakby chciał jej dodać otuchy. Tinwe
mimowolnie odpowiadała mu uśmiechem za każdym razem, gdy zerkała
w stronę blondyna. Pomyślała sobie, że nawet jeśli tu nie
zostanie, to będzie chociaż jego dobrze wspominać.
-
Więc mówisz, że od kilku lat błąkałaś się od miasta do miasta
i mnie szukałaś? - chciał upewnić się Callan, gdy skończyła
opowieść o tym, co robiła przez ostatnie kilka lat.
-
Tak – odparła Tinwe. - Od momentu, jak mama umarła. Miałam wtedy
dziewięć lat.
-
Co się stało z Ireth? - zapytał Crevan. - Jak umarła?
Tinwe
głośno odetchnęła.
-
Zabił ją białowłosy elf – odparła. - Najpierw... najpierw nas
porwał, jak wyjechałyśmy z miasta... a potem zamknął... i robił
jej krzywdę... a ona tak bardzo krzyczała... - głos jej się
załamał.
-
Nie martw się, to się stało dawno, a ty jesteś tutaj z nami,
całkowicie bezpieczna – głos Ilmarina zabrzmiał kojąco.
-
Tata nie powiedział, czy zostanę – szepnęła Tinwe i zerknęła
na Callana, jednak on odwrócił wzrok, wciąż trzymając ją w
niepewności.
-
Jak udało ci się uciec? - zapytał Crevan. - Mówiłaś, że was
zamknął.
-
Jak zajął się raz mamą, to pobił ją tak, że myślał, że
zemdlała – powiedziała cicho Tinwe. - Ale wcale tak nie było. Bo
jak on na chwilę poszedł, to mama wstała i otworzyła drzwi od
mojego pokoju i kazała mi uciekać.
-
Więc skąd wiesz, że umarła? - zapytał Callan. - Może dalej jest
u niego w niewoli...
-
Nie uciekłam od razu – szepnęła Tinwe. - Schowałam się, bo
usłyszałam, że wraca. A on zobaczył, że drzwi mojego pokoju są
otwarte. Bardzo się wściekł na mamę. Zaczął ją bić... a potem
wziął nóż i... - drżącymi rękoma dotknęła swojej szyi.
Callan
zatrzymał się mniej więcej na środku kajuty. Po raz pierwszy
Tinwe zauważyła, że patrzy na nią ze współczuciem. Mimo że
wspominanie momentu śmierci Ireth wywoływało u niej to samo
przerażenie i rozpacz, co przed laty, to jednak ucieszyło ją, że
ojciec okazał jakieś inne uczucia niż gniew i zaskoczenie.
-
A co potem? - zapytał Crevan, nie wychodząc ze swojej roli
przesłuchującego. - Nie szukał cię?
-
Szukał – odparła elfka. - Ale myślał, że już zdążyłam
pobiec do lasu i wyszedł. Jak zostawił mamę samą, to przy niej
chwilę posiedziałam... nie mogłam tak uciec bez pożegnania...
-
Mógł w tym czasie wrócić, a wtedy byś nie uciekła – zwrócił
jej uwagę Callan.
-
A czego ty się spodziewasz po dziecku? Że zachowa się racjonalnie?
- prychnął Crevan. - I tak można powiedzieć, że miała
szczęście.
Callan
wzruszył ramionami. Do tej pory jedynym dzieckiem, jakie miał
możliwość obserwować przez okres dłuższy niż kilka godzin, był
Ilmarin. A on zawsze był spokojnym chłopcem.
-
I co z nią zrobisz, Callanie? - zapytał Crevan. - Jest całkiem
sama. Ja rozumiem, że normalnie odesłałbyś ją z powrotem do
matki, ale sam widzisz... to już niemożliwe.
-
Ta... - westchnął kapitan i spojrzał na dziewczynkę. Tinwe akurat
patrzyła na niego błagalnie. Widać było po niej, że bardzo chce
zostać razem z nimi.
Sam
nie wiedział, co zrobić. Z jednej strony miał ochotę jak
najszybciej pozbyć się dziecka, z drugiej to jednak była jego
córka. Nie miał co do tego wątpliwości. Miała tyle lat, że
rzeczywiście jego krótki romans z Ireth mógł zaowocować wydaniem
na świat tej roztrzepanej, małej elfki. Nie mógł jej tak po
prostu zostawić, należało zachować choć trochę przyzwoitości.
Westchnął i zrezygnowany spojrzał na Tinwe.
-
No dobrze, możesz zostać... - powiedział.
-
HURRA!!! - wykrzyknęła uradowana elfka, wstała i rzuciła mu się
na szyję. Uścisnęła go z siłą, jakiej nie spodziewałby się po
takiej drobnej dziewczynce jak ona. Zszokowany kapitan spojrzał na
swoich towarzyszy.
Po
minie Crevana widać było, że elf uznał jego decyzję za słuszną.
Skinął głową i uśmiechnął się lekko. Ilmarin z kolei zrobił
taki gest, jakby dawał Callanowi do zrozumienia, że teraz powinien
odwzajemnić uścisk córki. Tak też zrobił, choć nie używał
siły, żeby nie zrobić Tinwe krzywdy.
-
Jak dobrze, że będziemy już na zawsze razem – teraz, gdy elfka
już wiedziała, że zostanie z ojcem, uspokoiła się i nabrała
odwagi na tyle, że wyglądało na to, że rozgada się na dobre. -
Będziemy płynąć przez morza i zabijać niebezpieczne potwory,
prawda? I przeżywać przygody? I nauczysz mnie walczyć mieczem? Bo
sztyletem już trochę umiem, sama się nauczyłam. W ogóle umiem
dużo rzeczy i mogę ci pokazać!
-
Spokojnie, nie tak szybko – Callan puścił ją i odsunął, dając
znak, by usiadła na koi. Tinwe posłusznie zajęła miejsce. -
Najpierw musisz się przyzwyczaić do statku. Kto wie, czy nie
dostaniesz choroby morskiej...
-
Nie dostanę – odparła Tinwe, ale tak bez przekonania.
-
Jak wypłyniemy, będziesz musiała poobserwować marynarzy i w miarę
możliwości pomagać im – mówił dalej kapitan, jakby wcale mu
nie przerwała. - Tylko nie przesadzaj. No i postaraj się w czasie
rejsu nie wypaść za burtę – dodał, spoglądając znacząco
na Ilmarina, który lekko się zaczerwienił.
-
Raz mi się zdarzyło – powiedział z urażoną miną. - I tylko
dlatego, że poczęstowałeś mnie rumem...
-
A gdzie będę spała? - zapytała Tinwe, rozglądając się dookoła.
- Mogę z tobą?
-
Nie! - zawołał od razu Callan. Jeszcze tego by brakowało, by
nastolatka siedziała w jego kajucie! A co, jakby zechciał
sprowadzić do siebie jakąś kobietę? Przecież nie zamierzał
rezygnować z rozrywek tylko dlatego, że ma teraz córkę na
utrzymaniu.
-
To gdzie? - nie ustępowała Tinwe.
Callan
zamyślił się. Tak naprawdę nic mu nie przychodziło do głowy.
Crevan i Karenmir jako oficerowie mieli osobne kajuty, ale reszta
załogi spała w kubryku. Teoretycznie powinien wysłać dziewczynkę,
by spała razem z pozostałymi członkami załogi. Z drugiej strony
pamiętał jeszcze, jak niezręcznie czuła się Karenmir, gdy
musiała przebierać się przy wszystkich. Wiedziała, że przyciąga
spojrzenia mężczyzn i wcale jej się to nie podobało.
-
Karen udostępni ci swoją kajutę – powiedział po chwili namysłu
Callan. - Jak Crevan z nią porozmawia...
-
No tak... trzeba znowu zwalać wszystko na mnie – westchnął
Crevan. Odwrócił się przodem do drzwi. - To ja idę z nią
pomówić. Do tej pory zajmij się swoją uroczą córeczką. Nie
pozabijajcie się i w ogóle...
Po
tych słowach wyszedł. Ilmarin po minie Callana zrozumiał, że
lepiej, by również nie nadużywał gościnności kapitana i poszedł
za żółtookim.
-
A kto to jest Karen? - zapytała Tinwe, gdy tylko zamknęły się za
nimi drzwi. - Czy to twoja żona? Czy jest ładna? A jak myślisz,
polubi mnie?
-
Daj mi dojść do słowa! - wściekł się Callan, na co onieśmielona
elfka zamilkła i spojrzała na niego wyczekująco, najwyraźniej
chcąc poznać odpowiedzi na swoje pytania. - Karenmir to drugi
oficer „Skylli”. Nie jest moją żoną i nigdy nią nie była,
ale jest narzeczoną Crevana. Czy jest ładna... to kwestia gustu. Mi
się nie podoba, ale Crevan kocha ją nad życie i uważa za chodzące
bóstwo.
-
Naprawdę? - zainteresowała się Tinwe. - Ten pan wygląda
strasznie. Jakby nie mógł nikogo pokochać.
-
Tak. To jest cham i prostak, jak my wszyscy – Callan wzruszył
ramionami. - Ale przy bliższym spotkaniu nie jest taki zły. Jeszcze się
przekonasz.
Tinwe
pokiwała głową. Dłońmi potarła powieki i ziewnęła. Teraz, gdy
emocje opadły, poczuła się senna.
-
Tato... a opowiesz mi jakąś waszą przygodę? - zapytała.
-
Nie mam pojęcia, jaką... - zaczął elf. Przez chwilę siedział,
próbując wybrać jedną z wielu przygód, jakie już przeżył. Nie
było to łatwe, ale większość już na wstępie odrzucił jako
zupełnie nieodpowiednie dla kogoś w wieku Tinwe. Wreszcie uznał,
że może opowiedzieć jej coś z początków swojej kariery jako
kapitan „Skylli”.
-
A więc słuchaj... - zaczął, ale w tym momencie zdał sobie
sprawę, że nie ma już kto go słuchać. Tinwe zwinęła się w
kłębek na jego koi i spała w najlepsze.
-
Świetnie – burknął do siebie elf. Po chwili namysłu jeszcze
tylko zdjął buty z nóg dziewczynki. Udało mu się to bez
problemu, bo obuwie było odrobinkę za duże. Stanął obok niej,
nie wiedząc, co teraz ma zrobić. Też by się gdzieś położył,
ale gdzie? Podłoga nie była najwygodniejsza, a nie miał
najmniejszego zamiaru spać z resztą załogi.
W
końcu niepewnie położył się na koi obok córki. Dziewczynka
przez sen objęła jego ramię i przytuliła się, uśmiechając się
lekko. Chyba musiało jej się śnić coś miłego. Callan zaś
zesztywniał. Co miał zrobić? Odepchnąć ją? Leżeć tak dalej i
czekać, aż go puści? Nie wiedział, ile to może potrwać.
Przeczucie mu jednak mówiło, że próby oderwania od siebie Tinwe
mogą się skończyć kolejną awanturą, a tego mu na razie
wystarczyło. Za dużo emocji jak na jeden dzień.
Powoli
więc się rozluźnił i zamknął oczy, próbując zasnąć. Po
krótkiej chwili udało mu się na moment zapomnieć o obecności
dziewczynki. To pomogło mu na tyle, że wreszcie zapadł w sen.
***
Gdy
Tinwe się obudziła, była całkiem sama w kajucie Callana. Ziewnęła
i przeciągnęła się. Zabawne, że po raz pierwszy od dawna nie
prześladowały jej koszmary. Czuła się całkowicie wypoczęta.
Bardzo ją to cieszyło, więc usiadła na koi i sięgnęła po swoje
buty. Gdy je zakładała, próbowała sobie przypomnieć, kiedy
właściwie je zdjęła. Szybko jednak doszła do wniosku, że nie ma
co zajmować się takimi drobiazgami.
Wstała
i podeszła do drzwi kajuty. Już miała je otworzyć, gdy nagle
usłyszała po drugiej strony głosy. Zatrzymała się więc na
chwilę, przysłuchując się rozmowie.
-
Kajuta już jest przygotowana – usłyszała kobiecy głos.
Domyśliła się, że to musiała być ta cała Karenmir, o której
wczoraj tyle słyszała. - Ale skoro mówisz, że ona kompletnie nic
przy sobie nie miała, to trzeba kupić jej chociaż jakieś ubrania
na zmianę.
-
To będzie konieczne – mruknął Callan. - Wygląda, jakby wyrwała
się z cyrku. No i trzeba ją doprowadzić do porządku. Myślę, że
już dawno się nie myła... nie wspominając już o jej włosach.
-
Jakoś jak reszta załogi cuchnie, to ci to nie przeszkadza –
zaśmiał się Ilmarin.
-
Faceci to sobie mogą – Callan machnął ręką. - Skoro to jest
moje dziecko, to trzeba ją doprowadzić do porządku, żebym nie
musiał się za nią wstydzić.
Zabierze
mnie na zakupy, pomyślała
Tinwe i rozpromieniła się. Już tak dawno nie miała okazji przejść
się po mieście i jak uczciwy elf kupić sobie to, co jej się
będzie podobało... Właściwie to od śmierci mamy zmuszona była
kraść. Nie lubiła tego robić, ale tylko dzięki temu udało jej
się przetrwać.
Wyszła
z kajuty i powitała wszystkich skinieniem głowy.
-
Witaj, Tinwe – Ilmarin uśmiechnął się do niej czarująco. -
Pozwól, że ci przedstawię. To jest Karenmir, narzeczona Crevana –
dodał, wskazując na szczupłą, czerwonowłosą elfkę. Kobieta
przyglądała jej się krytycznie, wyraźnie oceniając jej wygląd i
ubranie.
-
Dzień dobry – Tinwe nie przejęła się tym i skłoniła się
przed piratką.
-
Cześć, mała – mruknęła Karenmir. - Oj, widzę, że twój tatuś
ten jeden raz ma rację i trzeba się porządnie za ciebie wziąć.
Idźcie już powoli do karczmy – dodała i szybko wybiegła ze
statku. Widzieli, że kierowała się do tej samej gospody, w której
dzień wcześniej Tinwe pokazała się Callanowi.
-
Co ta pani miała na myśli? - zapytała Tinwe.
-
Że pilnie potrzebujesz kąpieli – odparł spokojnie Callan. - I
żeby ktoś zajął się tą miotłą na twojej głowie.
Tinwe
dotknęła swoich włosów. Wydawały jej się całkiem normalne, jak
to włosy. A to, że sterczały we wszystkie strony, to już nie jej
wina.
-
Nie mam żadnej miotły – powiedziała, nie rozumiejąc, co ojciec
miał na myśli.
Ilmarin
parsknął śmiechem, a Callan jakimś cudem zdołał zachować
powagę.
-
Pewnie Karen ci wszystko wyjaśni, jak się tobą zajmie –
stwierdził. - Chodźmy.
Tinwe
posłusznie dała się poprowadzić do karczmy. Tam kapitan zamówił
posiłek dla siebie i córki. Nie spiesząc się, zjedli kilka
kanapek i wypili dzban rozcieńczonego soku. Dopiero, gdy już się
najedli, ruszyli w stronę schodów, gdzie na pierwszym piętrze już
czekała na nich Karenmir.
Weszli
do jednego z niewielkich pokoi. W środku nie było żadnych mebli,
jeśli nie liczyć niewielkiej szafki oraz zajmującej większość
pomieszczenia balii, w tej chwili wypełnionej gorącą wodą.
-
Dobrze, że wreszcie jesteście – stwierdziła Karenmir. - Callan,
poczekaj za drzwiami. A ty, Tinwe, rozbieraj się i wskakuj do wody.
-
Ale tak przy pani? - zdziwiła się nastolatka. Obejrzała się za
siebie, szukając pomocy u ojca, ale Callan posłusznie wyszedł na
korytarz i zamknął za sobą drzwi.
-
Myślisz, że nigdy nie widziałam gołej dziewczyny? - westchnęła
Karenmir, ale odwróciła się do Tinwe plecami, by dziewczynka nie
musiała się wstydzić.
Mała
elfka szybko zrzuciła z siebie przyduże ubranie i wskoczyła do
balii. Woda była przyjemnie ciepła i pachniała jakimiś olejkami.
Zadowolona Tinwe zanurzyła się aż po szyję. Nie pamiętała,
kiedy ostatnio miała okazję wykąpać się tak jak teraz... chyba
jeszcze przed śmiercią Ireth.
Usłyszała
za sobą kroki Karenmir. Elfka zbliżyła się do niej i podała jej
kostkę mydła i gąbkę.
-
Masz się porządnie wyszorować – powiedziała. - Im szybciej, tym
lepiej.
I
nici z wylegiwania, pomyślała
z żalem Tinwe, ale zabrała się za wykonywanie polecenia. Szybko
zapomniała o obecności czerwonowłosej i podczas kąpieli zaczęła
nawet nucić wesołą piosenkę, jaką kiedyś usłyszała od
ulicznego grajka. Nawet nie miała pojęcia, że jej zachowanie może
bawić Karenmir, siedzącą w pewnej odległości od niej. Elfka z
trudem zachowała powagę. W końcu jednak chyba stwierdziła, że
Tinwe już wystarczająco długo się tapla w wodzie, bo w końcu
podeszła do niej z grzebieniem w jednej ręce i nożyczkami w
drugiej...
Callan
stojący na korytarzu nagle usłyszał rozpaczliwy krzyk córki.
Zdziwiony obejrzał się za siebie. Szczerze wątpił, by Karenmir
chciała jej zrobić prawdziwą krzywdę, ale na wszelki wypadek
należało się zainteresować...
-
Co się tam dzieje? - zawołał.
-
Właśnie zajęłam się włosami Tinwe – odpowiedziała mu
czerwonowłosa.
-
Nie! Zostaw! Ja nie chcę! Nie ścinaj! - wykrzyknęła Tinwe.
Callan
parsknął krótkim śmiechem. Naprawdę nie rozumiał, czemu
większość kobiet, nawet takich małych, tak wielką wagę
przywiązywało do długości swoich włosów. Już dawno jednak
doszedł do wniosku, że sposobu myślenia kobiet nie jest w stanie w
ogóle zrozumieć, choćby się nie wiadomo jak starał. Nie
rozmyślał więc nad tym, czemu Tinwe tak przeżywa zmianę fryzury,
tylko bardziej z braku lepszego zajęcia przysłuchiwał się jękom
córki i uspokajającym słowom Karenmir. Co jakiś czas słyszał
też szczęk nożyc. Co chwilę od podsłuchiwania odrywała go
któraś z dziewek, które wchodziły na piętro, by zrobić porządek
z pokojami na noc. Z trudem powstrzymywał się, by do którejś nie
zagadać. W końcu wszystkie były niczego sobie... nic by nie
zaszkodziło, gdyby namówił którąś na wspólną noc...
W
końcu drzwi łazienki otworzyły i na zewnątrz wyszły Karenmir i
Tinwe. Dziewczynka miała teraz trochę krótsze włosy. Sięgały
ledwie za kark, ale przynajmniej nie sterczały we wszystkie możliwe
strony. Mała elfka wyglądała jednak na bardzo z tego faktu
niezadowoloną, bo ciągle jeszcze pochlipywała.
-
Zobacz, co mi ta zła pani zrobiła! - poskarżyła się.
Callan
spojrzał na nią krytycznie.
-
Teraz wyglądasz lepiej – powiedział. - Poza tym nie martw się,
bardzo szybko odrosną.
-
Naprawdę? - ucieszyła się Tinwe. Przez słowa ojca od razu
zapomniała, że miała być obrażona na Karenmir. - To co teraz
zrobimy?
-
Teraz, moja droga, kupimy ci jakieś ubrania – powiedziała
czerwonowłosa.
-
A będę mogła sobie sama wybrać? - zapytała Tinwe.
-
No nie wiem... - mruknęła Karenmir.
-
Teraz się tak ubrałam, bo tylko takie ubrania pasowały –
powiedziała szybko elfka. - Tym razem na pewno wybiorę coś
lepszego.
-
A niech ci będzie – Callan machnął ręką.
Tinwe
z radosnym okrzykiem zbiegła po schodach w dół karczmy. Gdy Callan
i Karenmir powoli zeszli za nią, wybiegła na zewnątrz.
-
Coś mi się wydaje, że będzie z nią więcej kłopotów, niż z
Ilmarinem – mruknęła Karenmir. - On nie był taki żywy... a ona
pewnie wszędzie będzie chciała zajrzeć, wszystkiego spróbować...
-
Damy sobie radę – Callan wzruszył ramionami. Widział przecież,
że Tinwe nie jest całkiem malutka i miał szczerą nadzieję, że
na statku znajdzie sobie jakieś pożyteczne zajęcie. Byle tylko nie
uczepiła się go jak rzep psiego ogona...
Zakupy
na szczęście nie trwały tak długo, jak się spodziewał, ale
Callan i tak nie był z nich zadowolony. Gdziekolwiek by nie
podeszli, Tinwe i tak w pierwszej kolejności wybierała różowe
sukienki albo zestawy ubrań. Karenmir, widząc minę Callana,
próbowała zaproponować elfce jakieś inne ubrania, ale dziewczynka
była uparta. Niestety, słowo się rzekło i kapitan „Skylli”
mimo wszystko musiał zapłacić za to, czego zażyczyła sobie jego
córka.
Gdy
w końcu wrócili na statek, Tinwe była bardzo zadowolona z zakupów
i wraz z Karenmir poszła do wyznaczonej dla niej kajuty, aby to
wszystko rozpakować. Callan z ulgą usiadł przy relingu. Tak zastał
go Crevan wracający z portu. Stanął obok niego i spojrzał na elfa
z rozbawieniem.
-
Widzę, że odgrywanie roli dobrego tatusia cię wykańcza? - zapytał
z drwiną.
Kapitan
posłał mu pełne złości spojrzenie.
-
A idź do diabła – prychnął.
Crevan
parsknął śmiechem i oparł się o reling.
-
Powiedz mi, jak ty zamierzasz się nią zająć, skoro już po jednym
dniu wymiękasz? - zapytał.
-
Dam sobie radę – odparł niechętnie Callan. - Zresztą czemu mi
teraz robisz wymówki? Wczoraj wydawałeś się być zadowolony z
mojej decyzji.
-
Dalej jestem – odparł Crevan. Uśmiechnął się lekko. - Jednak
nie jesteś aż takim draniem jak to wszyscy mówią. Ale trochę cię
już znam...
-
Jeśli sobie nie poradzę, to coś wymyślę – Callan wzruszył
ramionami. - Jak zwykle.
-
Taaa... wciśniesz jakiejś swojej byłej? - zapytał Crevan. - O ile
nie wyrzuci cię za drzwi, gdy cię zobaczy?
-
Mówiłem ci już, że jeszcze nie wiem – zirytował się kapitan.
- Wymyślę coś, jeśli przestanę sobie radzić.
-
Pożyjemy, zobaczymy - żółtooki parsknął śmiechem i ruszył do
swojej kajuty, zostawiając Callana samego.
Elf
nie siedział długo w samotności. W końcu sam jakoś podniósł
się i poszedł spać. Ten dzień był naprawdę męczący... a miał
wrażenie, że od jutra będzie gorzej...
***
Następnego
dnia Callan miał niewiele czasu dla córki. Musiał wraz z Ilmarinem
i Crevanem dopilnować, by w ładowni znalazło się wystarczająco
dużo zapasów, by mogli wyruszyć w następny rejs. Wiedział
jednak, że dziewczynka jest w dobrych rękach, bo zostawił ją z
Karenmir. Przekonał się o tym, gdy tylko popołudniu wrócił na
„Skyllę” i ujrzał je siedzące przy relingu. Czerwonowłosa
mówiła coś przyciszonym głosem, a Tinwe słuchała jej z uwagą,
łatwo więc było się domyśleć, że Karen właśnie opowiada
małej jakąś zasłyszaną w karczmie historyjkę.
Zadowolony
z faktu, że Tinwe nie sprawia kłopotów, jeszcze tego samego dnia
zarządził, by wyruszyli w rejs. Wszyscy marynarze przyjęli tę
decyzję z entuzjazmem i od razu zabrali się do pracy.
Callan
stał na mostku kapitańskim, obserwując, jak coraz bardziej
oddalają się od lądu. Ze swojego stanowiska obserwował, jak
podekscytowana całą sytuacją Tinwe podbiega do dziobu statku, by
mieć lepszy widok. Przyjemnie tak było patrzeć na dziecko i
widzieć, że jest równie szczęśliwe jak on w tej chwili. Niczego
nie lubił równie mocno jak wypływania w rejsy... no, jeśli nie
liczyć rumu i kobiet. Tych dwóch zainteresowań Tinwe nie mogła z
nim dzielić, ale może przynajmniej polubi podróżowanie „Skyllą”
równie mocno jak on.
Gdy
byli już na tyle daleko od lądu, że budynki w Silfie wydawały się
malutkie niczym domki z kart, Tinwe znudziło się bierne
obserwowanie. Zauważyła Callana i bez ostrzeżenia wbiegła na
mostek kapitański.
-
Co robisz? - zapytała.
-
Steruję – odparł Callan. - Jestem zajęty, więc znajdź sobie
lepsze zajęcie. Albo pomów z Karenmir. Na pewno coś ci znajdzie.
-
A nie mogę z tobą posterować? - nie ustępowała Tinwe.
-
Nie. Jesteś za mała – powiedział kapitan. - Mówiłem ci już,
idź do Karen.
-
No dobra... - elfka wyglądała na naburmuszoną, ale posłusznie
sobie poszła.
Callan
z zadowoloną miną skupił się na swoim zajęciu. Przynajmniej na
razie miał małolatę z głowy. Liczył, że do końca rejsu będzie
tak samo grzeczna jak teraz. Jeszcze nie wiedział, jak bardzo się
mylił...
***
Przez
pierwsze trzy dni rejsu Tinwe zachowywała się jak wzorowe dziecko.
Chodziła albo przy Karenmir, albo przy Ilmarinie i uważnie słuchała
wszystkiego, co jej opowiadali. W końcu jednak skończyły im się
tematy do rozmów i dziewczynce zaczęło się nudzić w ich
towarzystwie. Początkowo próbowała szukać sobie jakiegoś
pożytecznego zajęcia, ale wszyscy marynarze odganiali ją, zwykle
tłumacząc, że jest za mała. Tinwe nie miała o tym pojęcia, ale
tak naprawdę nie chcieli dawać jej żadnych ciężkich zadań, bo
nie mieli pojęcia, jak na to zareaguje Callan. Dlatego też
trzeciego dnia, gdy po obejściu całego statku wciąż nie znalazło
się dla niej zajęcie, siedziała przy relingu. Przybrała taką
pozycję, że jej nogi wystawały za burtę, a rękoma mogła trzymać
się barierki. Z zamyśloną miną obserwowała morze. Tego dnia było
wyjątkowo spokojne i jasne. W wodzie odbijały się promienie
słońca, ale na szczęście nie raziło jej to w oczy. Przyzwyczaiła
się już prawie do tego, że nie przebywa na stałym lądzie. Nawet
delikatne kołysanie jej nie przeszkadzało, prawie go nie czuła,
nie licząc momentów, gdy chciała pójść spać. Wtedy akurat
pomagało jej to w zaśnięciu i sprawiało, że nie miała
koszmarów. Chociaż... ciekawe, co bardziej odganiało koszmary.
Fakt, że na morzu jest względnie bezpieczna czy to, że wreszcie ma
ojca, który ją obroni?
Nie
zastanawiała się zbyt długo nad tym pytaniem. Miała przecież
inne sprawy do przemyślenia. Na przykład, co robić? Nie wiedziała,
ile potrwa rejs, ale była już w ładowni i po ilości zapasów
wydawało jej się, że całe wieki miną, nim wreszcie „Skylla”
dobije do brzegu, a ona, Tinwe, będzie mogła wreszcie się wybiegać
i wyszaleć. Skoro nie mogła pomóc marynarzom, to chociażby
Karenmir powinna znaleźć jej jakąś zabawę. Mama zawsze tak
robiła, gdy zamierzała na kilka godzin zostawić ją samą sobie.
Wtedy Tinwe zwykle nawet nie zauważała, że Ireth nie ma przy
niej... i nie przychodziły jej do głowy żadne głupie pomysły...
Mała
elfka rozglądała się po okręcie ze znudzeniem. Nagle jej wzrok
padł na stos kul armatnich, gotowych do tego, by włożyć je do
działa. Uśmiechnęła się lekko. Przecież nikt ich teraz nie
używał, bo nie było w co strzelać. Co jej szkodziło trochę się
nimi pobawić?
Zerwała
się ze swojego siedzenia i pobiegła do ładowni. Wiedziała już,
jak się zabawi, bo dawniej, jak jeszcze mama żyła, widziała w
którejś karczmie podobną zabawę. Nie pamiętała, czy pijani
goście też wtedy używali kul armatnich, ale to akurat nie miało
większego znaczenia. Ważne, że wreszcie będzie miała jakąś
rozrywkę i przestanie się tak przeraźliwie nudzić!
W
stojakach w ładowni leżały butelki z rumem. Było ich mnóstwo, bo
marynarze oszczędzali na ukochanym alkoholu, obawiając się, że
nie starczy im trunku do końca rejsu. Tinwe na razie ominęła pełne
butelki i zaczęła rozglądać się po półkach w poszukiwaniu
pustych. Rozczarowała się, gdy po dłuższym czasie znalazła
jedynie trzy puste butelki. Pomyślała sobie, że pewnie więcej by
ich znalazła w kajucie Callana, ale tam nie wolno jej było
wchodzić. Ojciec kategorycznie jej tego zabronił, a ona nie chciała
go denerwować. I tak był bardzo dobry, przyjmując ją do siebie na
„Skyllę”.
Zgarnęła
więc te trzy puste butelki, po krótkim namyśle wzięła jeszcze
dwie pełne rumu i po cichu wyszła z ładowni. Stanęła przy
relingu, w tym samym miejscu, gdzie przedtem siedziała i ułożyła
je w piramidkę. Z zadowoleniem odsunęła się, oceniając efekty
swojej pracy. Wreszcie uznała, że piramidka wygląda dokładnie
tak, jak wtedy w karczmie i podeszła do stosu kul. Chwyciła tą
leżącą na szczycie i podniosła.
Prawie
ugięła się pod ciężarem kuli. Prędko wypuściła ją i zdążyła
odskoczyć, nim przygniotła jej stopę. Kula potoczyła się w
stronę relingu i wypadła za burtę. Tinwe usłyszała cichy plusk,
gdy wpadła do wody. Odetchnęła lekko. To tylko jeden pocisk...
nikt nie zwróci uwagi, że go brakuje. Na pewno nawet Callan nie
pamiętał, ile dokładnie kul miał na statku. Uspokojona tą myślą
elfka złapała za następny pocisk. Tym razem była już bardziej
przygotowana na jego ciężar, więc nie wypuściła go od razu.
Cicho stękając z wysiłku, przeszła parę kroków, tak by stać
dokładnie na wprost piramidy z butelek. Wkładając w to wszystkie
swoje siły, wypuściła kulę tak, by poturlała się w kierunku
celu.
Większość
pracujących marynarzy, w tym także Karenmir i Crevan,
przyrządzający eliksiry w kajucie pierwszego oficera, usłyszeli
brzęk tłuczonego szkła, a chwilę potem plusk. Czerwonowłosa
obejrzała się w stronę drzwi.
-
Tinwe? - zawołała głośno. - Co tam się stało?
-
Niiic! - odparła równie głośno Tinwe. - Grzecznie się bawię.
-
Ach, to dobrze – mruknęła Karenmir i wróciła do swojego
zajęcia.
Tinwe
odetchnęła z ulgą, gdy zdała sobie sprawę, że elfka nie idzie
zobaczyć, co się stało. Wszystkie butelki się stłukły.
Wszystkie, co do jednej! W miejscu tych, w których był rum, elfka
wyraźnie widziała mokre ślady po trunku. Do tego tam, gdzie stała
piramidka, pełno było teraz potłuczonego szkła, bo nie wszystko
grzecznie wypadło za burtę. Co gorsze, wypadła kula. No, ale co
ona poradzi, że barierka jest tak wysoko i pociski bez problemu mogą
wypaść? Równie dobrze mogło się to stać przez nieuważnego
marynarza. Najwyżej jak tata będzie miał pretensje, to poskarży
się, że widziała kogoś innego grzebiącego przy kulach. Callan za
bardzo lubił swoich ludzi, by ich karać za takie głupoty. A ona
tymczasem mogła dalej się bawić. Rozsądek mówił jej, że
powinna natychmiast przerwać, ale z drugiej strony i tak nikt się
nie zainteresował, to czemu miała sobie odmawiać rozrywki?
Następne
godziny zeszły jej na bieganiu do ładowni i z powrotem, stawianiu
butelek w piramidę i zrzucaniu ich kulami. Bardzo szybko podkład w
okolicy relingu stał się lepki od alkoholu, ale Tinwe się tym nie
przejmowała, zbyt uradowana swoim zajęciem. Zresztą i tak nikt nie
zauważył, co wyprawia, bo była bardzo uważna i gdy któryś z
marynarzy przechodził w pobliżu, zaraz stawała tak, by zasłonić
pobojowisko, jakie pozostało po stłuczonych butelkach. Wszystkim
spieszącym się do swoich zajęć dorosłym wystarczyło krótkie
spojrzenie na Tinwe, by przekonać się, że dziewczynka po prostu
grzecznie sobie stoi i nikomu nie kręci się pod nogami. W końcu
jednak zapasy rumu się skończyły i elfka ze smutkiem zdała sobie
sprawę, że więcej już nie pogra w kręgle.
Zaczęła
się więc rozglądać w poszukiwaniu następnych zajęć. Co prawda
pomysłów jej nie brakowało, ale za to zdawała sobie sprawę, że
nie ma czym ich wykonać. Pomalowałaby żagle, bo są takie
zwyczajne, białe... niestety, nigdzie na statku na pewno nie było
kolorowych farbek. Tak samo na samym pokładzie nie narysuje żadnych
obrazków, bo nie ma czym malować. Mogła tylko sobie pobiegać od
rufy do dziobu i z powrotem, ale pewnie marynarze by ją
powstrzymali, marudząc, że im przeszkadza. Co więc mogła zrobić?
Spojrzała
w górę, na bocianie gniazdo. W sumie jeszcze tam nie była. To był
jedyny zakamarek „Skylli”, na jaki jeszcze nie zajrzała. I to
wcale nie dlatego, że tata zabronił, po prostu nie przyszło jej to
do głowy. Wspinaczka na pewno trochę jej zajmie, bo przecież tam
było tak wysoko, a ona jest taka mała... Ale z drugiej strony i tak
nie miała nic lepszego do roboty. Podbiegła do drabinki i zaczęła
się wspinać.
Była
już mniej więcej w połowie drogi na szczyt, gdy ze swojej kajuty
wyszedł Callan. Nie rozglądając się, ruszył w stronę ładowni,
przeciągając się. Plecy go trochę bolały od ślęczenia nad
mapami, ale przynajmniej wyznaczył już kurs. Teraz w nagrodę mógł
napić się rumu. Jedyne, czego brakowało mu do pełni szczęścia,
to jeszcze jakaś ładna kobieta na pokładzie.
Gdy
tylko stanął przed stojakami na butelki z rumem, zdał sobie
sprawę, że coś jest mocno nie tak. Wszystkie półki były puste.
Nie było ani jednej butelki. Ale jak to?! Przecież kupił tyle
rumu, ile się tylko dało! Był tego całkowicie pewien. O ulubionym
trunku nigdy w życiu by nie zapomniał!
Dla
pewności dotknął pustej półki, choć wiedział, że nie wyczuje
pod palcami chłodnego i gładkiego szkła. Musiał jednak mieć
pewność, że nie jest ani pijany, ani nie śni mu się koszmar.
Niestety, to wszystko działo się na jawie. Rum zniknął akurat
teraz, gdy miał olbrzymią ochotę się napić. Kto, do cholery, był
na tyle głupi, by dobrać się do JEGO zapasów?!
Wściekły
wybiegł z powrotem na pokład, zwołując całą resztę załogi.
Wszyscy przybiegli bez ociągania się. Znali już dobrze swojego
kapitana i wiedzieli, że lepiej nie dawać mu dodatkowych powodów
do złości, gdy jest w takim podłym nastroju. Ustawili się w
równym szeregu, patrząc na siebie pytająco. Wyglądało jednak na
to, że nikt nie znał powodu złości Callana.
-
Zwołałem was wszystkich, bo ktoś był na tyle bezczelny, by bez
pytania grzebać w moich zapasach – powiedział Callan z pozornym
spokojem. - Omawialiśmy tą sprawę już tyle razy...
Zauważył,
że stojąca blisko niego Karenmir nagle blednie i wymienia
spojrzenia z Crevanem. O tak, oni na pewno coś wiedzieli!
-
Karen! - warknął Callan takim tonem, że czerwonowłosa natychmiast
się wyprostowała. - Mów, co wiesz.
-
Słyszałam Tinwe – wymamrotała elfka. - Bawiła się... tutaj na
pokładzie... ale było spokojnie, więc nie wychodziłam
sprawdzić...
Elf
westchnął i policzył w myślach do dziesięciu, choć tak naprawdę
miał ochotę spuścić łomot wszystkim po kolei, z tą małą
smarkulą na czele. Rozejrzał się w poszukiwaniu córki, ale nie
zauważył jej w szeregu.
-
Gdzie jest Tinwe? - zapytał. - Nie rozglądać się jak ostatni
debile, tylko rozejść się i jej poszukać!
Załoga
rozbiegła się na wszystkie możliwe strony, byle tylko zejść z
oczu Callana. Dopiero teraz elf zauważył mokre deski pokładu przy
relingu i trochę potłuczonego szkła. Ten widok w zupełności mu
wystarczył, by zrozumieć, co się stało z jego rumem. Przyrzekł
sobie w myślach, że tak stłucze Tinwe, że dziewczynka przez
tydzień nie usiądzie. Odechce jej się głupich zabaw na długi
czas.
-
Taaaatoooo! - usłyszał nagle wesoły głos córki. Dochodził z
góry, z bocianiego gniazda.
Callan
spojrzał w stronę źródła dźwięku. Tinwe wisiała, trzymając
się drabinki. Była naprawdę wysoko i elf nie miał wątpliwości,
że jeśli dziewczynka teraz spadnie, to się dla niej bardzo źle
skończy. Może i był na nią wściekły, ale przecież nie chciał,
by zginęła taką głupią śmiercią.
-
Tinwe, złaź stamtąd w tej chwili! - wrzasnął.
-
Ale zobacz, jak jestem wysoko! - odkrzyknęła Tinwe, machając do
niego. - I wiszę na jednej ręce!
Elf
wyobraził sobie ciało dziewczynki roztrzaskane na pokładzie i jego
ludzi próbujących uprzątnąć cały ten bałagan. Zrobiło mu się
słabo.
-
Złaź! Natychmiast! - wykrzyknął.
Tinwe
odkrzyknęła coś w odpowiedzi, ale tego kapitan już nie dosłyszał.
Odetchnął z ulgą, gdy zauważył, że dziewczynka powoli zaczęła
schodzić na dół. Mimo to nie ruszał się z miejsca, wciąż
obserwując. Wolał być blisko, gdyby dziewczynka spadła, żeby móc
ją złapać. Zresztą jak tylko znajdzie się przy nim, będzie
musiał poważnie z nią pomówić. Już on jej pokaże! Nie dość,
że rozbiła mu butelki z całym zapasem rumu, to jeszcze narobiła
mu niemałego stracha.
Niestety,
dziewczynka była już całkiem niedaleko pokładu, gdy nagle okrętem
zatrzęsła jakaś większa fala. Zaskoczona Tinwe nie utrzymała się
i puściła drabinkę. Z krzykiem wpadła prosto do morza.
-
O cholera – syknął elf. Niewiele myśląc zdjął buty i
wyskoczył za burtę, aby ją ratować. Od razu zaczął płynąć w
stronę Tinwe.
Szybko
zdążył znaleźć się przy córce. Z ulgą stwierdził, że
dziewczynce nic nie jest. Jakoś utrzymywała się na powierzchni,
choć jednocześnie patrzyła na niego zszokowana, jakby nie
docierało do niej, co właściwie się stało.
-
Umiesz pływać? - zapytał Callan.
Dziewczynka
skinęła głową. Świetnie, przynajmniej nie musiał się martwić,
jak ją doholuje do statku.
-
To wracamy na „Skyllę” - powiedział.
Tinwe
nie dała sobie tego powtarzać. Zaczęła powoli płynąć w stronę
okrętu. Elf mimowolnie pomyślał, że dziewczynka rusza się jak
mucha w smole, ale nie próbował jej poganiać. I tak jak już się
znajdą na „Skylli” spuści jej lanie za to jak narozrabiała,
więc niech się cieszy, póki może.
Gdy
zbliżyli się do statku, Callan zauważył, że większość
marynarzy już zauważyła ich za burtą. Obserwowali ich, nic nie
mówiąc. Gdy znaleźli się blisko okrętu, Crevan rzucił im
drabinkę, by mogli wspiąć się na pokład. Callan przepuścił
Tinwe pierwszą, a sam ruszył zaraz za nią. Teraz, gdy już
wiedział, że nie grozi jej niebezpieczeństwo, z całą siłą
wrócił gniew, jaki odczuwał przez zniszczenie mu całego zapasu
rumu. Niech sobie Crevan i Karenmir potem mówią, co chcą, on nie
ma zamiaru odpuścić smarkuli!
Gdy
tylko oboje już stali na pokładzie, Callan nagle podszedł do
Tinwe, złapał ją za ucho i pociągnął w stronę mostku
kapitańskiego. Mała elfka szła za nim, jęcząc z bólu i co
chwilę pytając, co Callan najlepszego wyprawia. Przed samym
mostkiem kapitan puścił ją i rozpiął pas przy spodniach. Tinwe
patrzyła na niego osłupiała.
-
Tato? - zapytała.
-
Czy ty wiesz, co najlepszego narobiłaś? - warknął Callan. Mówił
spokojnie, choć widać było, że jest wściekły. Tinwe o wiele
bardziej wolałaby, żeby teraz na nią nawrzeszczał. Byle tylko
przestał na nią tak patrzeć, jakby mu pół załogi wytruła...
-
Przepraszam – wyszeptała, a w jej oczach pojawiły się łzy. -
Naprawdę, tatku, to było tak z nudów...
-
Z nudów? - prychnął Callan i parsknął śmiechem, który
pozbawiony był wesołości. - Dziewczyno, czy ty zdajesz sobie
sprawę, coś ty narobiła?!
-
Rozbiłam rum – powiedziała niewinnie Tinwe. - A te kule armatnie
wypadły mi przez przypadek. Po prostu wytoczyły się...
Callan
drgnął i rozejrzał się dookoła. Do tej pory był tak zajęty
myślami o ulubionym trunku, że nie zauważył nawet braku kul.
Teraz, gdy córka do wszystkiego się przyznała, a on sam zaczął
się rozglądać, zdał sobie sprawę, że brakuje jednego całego
stosu pocisków. Ten widok sprawił, że Callan nie wytrzymał.
Zamachnął się pasem i z całej siły uderzył nim Tinwe.
Dziewczynka krzyknęła i odwróciła się, by uciec. Zanim jednak
zdążyła to zrobić, jeden ze stojących w pobliżu marynarzy
złapał ją za ramiona i przytrzymał, by nie mogła się wyrwać.
Kapitan tymczasem nie zamierzał tak szybko dać spokoju. Podszedł
bliżej dziewczynki i jeszcze raz zdzielił ją pasem w plecy... a
potem jeszcze raz... i jeszcze...
Tinwe
krzyczała z bólu i upokorzenia i usiłowała się wyrwać, ale
marynarz nie przejął się w ogóle jej wysiłkami. Sprawiał
wrażenie, jakby jej krzyki nie robiły na nim żadnego wrażenia.
Nawet nie nią nie patrzył, tylko wciąż obserwował Callana.
Wreszcie,
po kilku minutach, które wydawały się Tinwe godzinami, kapitan
przestał ją bić i dał trzymającemu ją mężczyźnie znak.
Marynarz puścił elfkę, na co ona szybko pobiegła w stronę swojej
kajuty. Weszła do środka i z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Z
wnętrza pomieszczenia i tak było słychać jej szloch.
Callan
spokojnie zapiął pas i spojrzał na resztę załogi.
-
A wy na co się gapicie?! - wrzasnął. - Wracać do roboty!
Marynarze
nie dali sobie tego powtarzać i natychmiast rzucili się do
przerwanych zajęć. Jedynie Crevan został przy relingu,
przyglądając się Callanowi z nieodgadnioną miną.
-
No co? - westchnął Callan. - To nie mogło jej ujść na sucho...
Crevan
pokiwał głową.
-
Musimy porozmawiać – powiedział. - Ale nie tutaj.
-
Oho, brzmi groźnie – odparł Callan. - No dobra, chodźmy do mnie.
Ale wybacz, że nie poczęstuję cię rumem podczas tej poważnej
rozmowy. Tak się składa, że jakaś smarkula rozbiła mi wszystkie
butelki.
Crevan
uśmiechnął się lekko i oboje weszli do kajuty kapitańskiej. Gdy
tylko znaleźli się w środku, Callan usiadł na koi. Wyglądał na
zmęczonego.
-
Mam dosyć – stwierdził.
-
A nie mówiłem? - westchnął Crevan. Oparł się o drzwi kajuty,
tak samo jak parę dni temu, gdy rozmawiali z Tinwe. - I co teraz
zrobisz? Widzisz, że ona się zupełnie nie nadaje na morskie
wyprawy. Zresztą bogowie tylko wiedzą, czy któregoś razu nie
natkniemy się na Killburna.
-
Taa... jak na razie wystarczy jej spotkanie dwóch psycholi –
mruknął Callan i zamyślił się.
-
Nie oddasz jej chyba do żadnego przytułku? - zapytał Crevan po
dłuższej chwili.
Callan
pokręcił głową.
-
Myślę, że by za nami polazła – stwierdził. Nagle uśmiechnął
się lekko. - Wiem!
Crevan
posłał mu pytające spojrzenie.
-
Wiem, co z nią zrobię – ucieszył się Callan. - Zabiorę ją do
Mrocznej Puszczy!
-
Co? - zdziwił się Crevan. - Callanie, całkiem ci odbiło?!
Przecież tam trwa wojna! Jako normalny ojciec powinieneś posłać
ją tam, gdzie jest bezpiecznie! Rozumiesz, czy mam ci
przeliterować?!
-
Uspokój się – Callan machnął ręką. - Dobrze wiesz, że tak
naprawdę nigdzie nie jest bezpiecznie. Jeśli Tinwe jest
przeznaczona śmierć, to zginie nawet, jeśli bym ją wysłał
gdzieś, gdzie miałaby same luksusy. A w Mrocznej Puszczy jest ktoś,
kto się nią zaopiekuje. Chyba.
Elf
zawahał się.
-
No dobrze... nie wiem, czy się zaopiekuje, ale jak ładnie poproszę,
to może... - westchnął.
-
Masz na myśli tamtą elfkę, u której pomieszkiwałeś? - zapytał ostrożnie Crevan.
-
Tak – odparł Callan. - Coś nas łączy, więc wiesz... jest
szansa, że się zgodzi.
-
Czy jest jakaś kobieta, z którą nic cię nie łączy? - zapytał
Crevan. Chyba jednak nie oczekiwał na odpowiedź na pytanie. -
Dobrze, zawsze to jakiś pomysł. Lepszy taki niż żaden.
Callan
uśmiechnął się lekko.
-
Cieszę się, że mnie popierasz – powiedział, po czym wstał i
podszedł do biurka. - Muszę wyznaczyć kurs. Im szybciej
dopłyniemy, tym lepiej.
Crevan
wzruszył ramionami. Wiedział, że Callan uznał już rozmowę za
zakończoną, więc nie było sensu mu uświadamiać, że nie uważa
tego pomysłu za najlepszy. Po cichu liczył, że tamta elfka z
Mrocznej Puszczy nawet jeśli przyjmie Tinwe pod swój dach, to da
Callanowi do zrozumienia, że powinien wreszcie stać się trochę
bardziej odpowiedzialny. Zresztą sama Tinwe w czasie drogi też
mogła dać się Callanowi we znaki...
***
I wreszcie udało mi się napisać ten rozdział. Wiem, że wyszedł długaśny, ale z drugiej strony na notkę czekaliście cały miesiąc. Kiedy będzie następna? Tego za bardzo nie wiem, ale jeśli wena będzie równie kapryśna jak teraz, to pewnie poczekacie kolejny miesiąc. Mam nadzieję, że Wam się spodoba ^^
Może się zdarzyć, że do notki wkradł się jakiś błąd, ale jest to mało prawdopodobne, bo kilka razy ją przeczytałam, zanim w końcu stwierdziłam, że da się to opublikować.
No dobrze, nie będę dłużej przynudzać. Zapraszam do komentowania. Miło jest wiedzieć, że ktoś to czyta ^^