Tinwe
cieszyła się, gdy kilka dni później „Skylla” wreszcie
przybiła do brzegu. Od momentu, jak Callan zbił ją pasem, prawie
nie wychodziła z kajuty. Po części wstydziła się tego, że
ojciec postąpił z nią tak na oczach całej załogi, a po części
rozpaczała na wspomnienie bólu, jaki czuła podczas lania. Nie
miała pojęcia, że kapitan początkowo chciał złoić jej skórę
o wiele mocniej, ale pewnie nawet, gdyby o tym wiedziała, nie
doceniłaby faktu, że okazał się nieco łagodniejszy. Była zła,
że po wszystkim Callan nie przyszedł do niej, by z nią pomówić.
Zamiast niego odwiedzali ją Crevan, Karenmir i Ilmarin, ale nie
wspomnieli o kapitanie ani słowem, więc dziewczynka doszła do
wniosku, że ojciec najzwyczajniej w świecie o niej zapomniał.
Odzyskała
dobry humor dopiero wtedy, gdy „Skylla” zacumowała w porcie.
Tinwe wyraźnie słyszała kroki marynarzy, tłumnie wychodzących na
stały ląd. Jak zwykle pewnie chcieli wykorzystać okazję, by pójść
do karczm i napić się rumu albo innego trunku. Dziewczynka
zaczekała, aż na pokładzie zrobi się cicho i dopiero wtedy
nieśmiało wyjrzała na zewnątrz. Statek był pusty... a
przynajmniej ta jego część, którą Tinwe widziała ze swojej
kajuty. Odetchnęła cicho i wyszła na zewnątrz.
-
No nareszcie. Już myślałem, że stamtąd nie wyjdziesz.
Mała
elfka gwałtownie rozejrzała się na boki. Callan stał obok zejścia
z pokładu, od niechcenia podrzucając i łapiąc niewielki sztylet.
Wyglądał na spokojnego, ale z drugiej strony zanim ją pobił, też
nie sprawiał wrażenia aż tak wściekłego. Kto wie, czy zaraz znów
nie postanowi jeszcze raz jej wymierzyć kary?
Tinwe
bardzo ostrożnie do niego podeszła, gotowa uciec do kajuty, gdyby
jednak postanowił zrobić użytek ze swojego pasa... albo co gorsza
sztyletu.
-
Cześć, tato – wymamrotała.
-
Cześć – Callan przestał się bawić nożem i schował go do
niewielkiej pochwy. Wyglądało na to, że tym razem obędzie się
bez bicia. Mimo to sprawiał wrażenie bardzo poważnego. - Pójdziesz
ze mną.
-
Dobrze – odparła Tinwe. Zabrakło jej śmiałości, by zadawać
jakiekolwiek pytania.
Callan
wyszedł z nią na ląd, a potem wyszli z portu. Mała elfka złapała
go za rękę i spotkało ją miłe zaskoczenie, jak zdała sobie
sprawę, że kapitan nie próbuje jej odepchnąć. Gdy tak szli przez
miasto, Tinwe przeszło przez myśl, że kiedyś już tutaj była,
jeszcze za życia Ireth. Nie potrafiła sobie jednak przypomnieć,
jak to miasteczko się nazywało. Zresztą to teraz nie było dla
niej istotne. Liczyło się tylko to, że tata przestał się na nią
gniewać. Teraz pewnie spędzą razem popołudnie, pochodzą trochę
po kramach, kupując słodkie owoce i ciastka, a potem wrócą na
okręt i będą się śmiać z całej przygody na morzu.
Zdziwiła
się, gdy minęli rynek i zamiast zatrzymać się przy jakimś kramie
ze słodyczami, poszli dalej... w stronę bram.
-
Gdzie idziemy? - odważyła się zapytać, gdy wyszli już z centrum
miasta.
-
Już prawie jesteśmy na miejscu – odparł Callan, uśmiechając
się lekko.
Przeszli
jeszcze kilkanaście metrów, aż wreszcie Tinwe zauważyła, gdzie
się zbliżają. Szli prosto do stajni. Stajenny właśnie
wyprowadzał karego konia i siwego kucyka. Oba były już osiodłane
i gotowe do jazdy. Mała elfka zwłaszcza na widok tego drugiego
uśmiechnęła się szeroko i podbiegła, aby go pogłaskać. Na
szczęście stajenny nie zwrócił na nią uwagi, zamiast tego
zbliżył się do Callana, o czymś z nim przez chwilę rozmawiając.
Tinwe to zbytnio nie obchodziło, bo była zbyt zajęta zwierzęciem.
Chętnie dałaby mu kostkę cukru albo inny smakołyk...
-
Umiesz jeździć konno? - zapytał Callan, gdy skończył już krótką
rozmowę ze stajennym i wręczył mu sakiewkę.
-
No pewnie, że umiem – mała elfka wyglądała na urażoną tym
pytaniem. - Razem z mamą tylko tak podróżowałyśmy. Nieraz
jechałyśmy galopem...
-
To świetnie – stwierdził Callan, po czym wskoczył na grzbiet
karego konia. - Wskakuj i jedziemy.
-
Ale dokąd? - zapytała Tinwe, grzecznie wykonując polecenie. -
Zabierzesz mnie na wycieczkę, tak?
Callan
gestem wskazał jej, by jechała w stronę bramy i sam ruszył za
nią.
-
Nie – odparł. - Pojedziemy gdzieś, gdzie będziesz miała
odpowiednią opiekę.
Zaskoczona
Tinwe aż wstrzymała kucyka i obejrzała się na ojca. Co prawda
stali teraz na głównej drodze i blokowali ruch, ale wcale to jej
nie obchodziło. Ze zgrozą odkryła, że Callan wcale nie wyglądał,
jakby żartował.
-
Chcesz mnie zostawić? - wymamrotała.
-
Jedź – syknął Callan tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Tinwe
posłusznie wyjechała z miasta. Cały jej dobry humor prysł niczym
bańka mydlana. Przecież rozumiała, że nabroiła... ale to
przecież nie powód, by ją porzucać! Miała przecież zamiar się
poprawić i już więcej nie wykręcać podobnych numerów!
-
Tinwe... - z zamyślenia wyrwał ją głos Callana. Z niechęcią
spojrzała w jego stronę. Akurat zdążył się z nią zrównać i
teraz patrzył na nią łagodnie. - Możesz sobie teraz myśleć, co
chcesz, ale nie zamierzam cię porzucać byle gdzie. Jedziemy w
miejsce, gdzie będziesz miała dobrą opiekę. Jeśli będziesz
słuchała Sharinel, to kto wie, może jak będziesz większa,
wrócisz na „Skyllę”. Ale na dzień dzisiejszy nie nadajesz się
do załogi.
-
Naprawdę? - Tinwe trochę się rozchmurzyła. - Będę mogła
wrócić?
-
Jak dorośniesz... - Callan uśmiechnął się lekko.
Dziewczynka
odpowiedziała uśmiechem. Nie potrafiła się długo gniewać...
zwłaszcza, jak ojciec wyraźnie dał jej do zrozumienia, że chce
dla niej dobrze.
-
W porządku... w takim razie gdzie jedziemy? - zapytała.
-
Do Mrocznej Puszczy – odparł Callan.
Tinwe
zastanowiła się chwilę. Nigdy tam jeszcze nie była, a sama nazwa
nie zachęcała do odwiedzenia tego miejsca. Gdyby nie to, że
jechała z ojcem, to zaraz by zawróciła. Bo przecież Callan nie
pozwoli, by stała jej się krzywda... prawda?
***
Jechali
tak przez kilka dni, co parę godzin zatrzymując się, by zjeść
posiłek, rozprostować nogi, albo po prostu przenocować. Tinwe była
zaskoczona, że mimo iż jechali główną drogą, nie zaatakował
ich żaden zbój. Ona miała zdolność, która pozwalała jej się
ukryć, dzięki czemu do tej pory żaden rabuś nie zrobił jej
krzywdy, ale nie raz już widziała, jak różne podejrzane typy
atakują karawany kupieckie. Ona i Callan stanowili przecież łatwy
cel, więc dlaczego nikt nie próbował ich zaatakować? Raz nawet
podzieliła się z tym spostrzeżeniem z ojcem, ale Callan tylko
parsknął śmiechem i odparł, że najwyraźniej okoliczni zbóje
wiedzą, że z nim się nie zadziera, o ile się nie chce, by ten
napad był ich ostatnim. Tinwe nie miała pojęcia, czemu niby ojciec
miałby w pojedynkę wzbudzać w nich takie przerażenie, ale po
krótkim zastanowieniu uznała, że woli nie wiedzieć.
Poza
tym był też jeszcze jeden powód, dla którego nikt im nie
przeszkadzał. Przez te dni prawie cały czas jechali przez pola i
łąki, sporadycznie przejeżdżając drogą przez niewielkie lasy.
Nauczyła się już, że rabusie wolą napadać na swoje ofiary w
lasach, gdzie są znacznie mniej widoczni i zawsze mogą wykorzystać
element zaskoczenia. Na takiej otwartej przestrzeni jak pole trudno
by było ich nie zauważyć.
Ostatniego
dnia krajobraz się zmienił. Wjechali w końcu do starego i gęstego
lasu. Nad nimi słychać było śpiew ptaków i szum liści. Poza tym
było całkowicie spokojnie.
-
Czy to ta Mroczna Puszcza? - zapytała Tinwe, rozglądając się
dookoła. Dookoła było tak zielono i przyjemnie...
-
Tak, to tutaj – odparł Callan.
-
No to wymyślili głupią nazwę – mruknęła Tinwe. - Przecież ta
Mroczna Puszcza wcale nie jest mroczna!
Callan
parsknął śmiechem.
-
Mnie nie pytaj, skąd ta nazwa – powiedział. - Może kiedyś nazwa
bardziej pasowała... nie wiem, nie znam historii tego miejsca.
-
Szkoda – odparła Tinwe, po czym znów skupiła się na jeździe.
Przymknęła oczy i uśmiechnęła się. Złość na ojca, że
zostawi ją w takim miejscu, zamiast pozwolić jej podróżować na
„Skylli”, całkowicie już jej minęła. Już sobie postanowiła
sobie, że pozna całą Mroczną Puszczę tak dobrze, że jak Callan
następnym razem przyjedzie ją odwiedzić, pokaże mu zakamarki, o
których z pewnością nie miał pojęcia.
Jej
przyjemne rozmyślania przerwał świst, który usłyszała tuż obok
swojego ucha, a potem odgłos, jakby coś wbiło się w korę drzewa.
Tinwe otworzyła oczy i obejrzała się za siebie. Ujrzała ciemny
bełt z krótkimi, czarnymi lotkami wbity w pobliski dąb.
-
Co... - zaczęła.
-
Uważaj! - krzyknął Callan, zeskakując z wierzchowca i
błyskawicznie wyjmując swój miecz i topór. Tinwe przez moment
widziała, że broń ojca rozjarzyła się jasnoniebieską poświatą.
A może jej się wydawało?
Kolejny
bełt, tym razem przelatujący bardzo blisko jej szyi, przypomniał
jej o niebezpieczeństwie. Dziewczynka zeskoczyła z kucyka i
sięgnęła po swoje sztylety. Zaczęła rozglądać się dookoła w
poszukiwaniu osoby, która w nią strzelała. Nie musiała długo
szukać. Na drodze stał niewielki oddział wysokich, mocno
zbudowanych stworzeń ubranych w ciężkie, trochę już pordzewiałe
zbroje. Tinwe od razu zrozumiała, z kim mają do czynienia, bo Ireth
nieraz jej opisywała te stwory. To orkowie. Callan biegł w ich
stronę z nadnaturalną szybkością. Dopadł do pierwszego z nich i
ciął toporem w szyję, odcinając stworowi głowę. Drugiemu wbił
miecz w brzuch i natychmiast odskoczył przed trzecim orkiem, który
już zamachnął się na niego.
Tinwe
podbiegła do jednego z drzew przy drodze i ukryła się za nim.
Konie również uciekły na tyle daleko, by strzały nie mogły ich
dosięgnąć. Mała elfka jednak nie zamierzała się wycofywać.
Lekko wychyliła się ze swojej kryjówki i policzyła orków. Było
ich dziesięciu. Dwóch już nie żyło, a trzeciego Callan właśnie
zabijał. Pozostało więc siedmiu. Dwóch z nich miało kusze i
właśnie kończyło ładować na nie bełty. Jeden z kuszników
rozglądał się, wyraźnie jej szukając, ale drugi z całą
pewnością miał zamiar strzelić w Callana. O nie, na to Tinwe nie
mogła pozwolić!
Skoncentrowała
się na swojej mocy i wyciągnęła przed siebie rękę, upewniając
się, że jest już niewidzialna. Dopiero wtedy wychyliła się i
cisnęła sztyletem w orka mierzącego w jej ojca. Stwór zawył, gdy
ostrze wbiło się w jego ramię i wypuścił kuszę. Zanim jednak to
się stało, wystrzelił bełt. Pocisk musnął plecy Callana,
rozrywając jego koszulę i lekko raniąc skórę, ale nie wyrządził
mu większej krzywdy. Drugi z kuszników od razu zwrócił się w tą
stronę, z której nadleciał sztylet i strzelił. Tinwe szybko padła
na ziemię. Przeturlała się z powrotem za drzewo i sięgnęła po
drugi nóż. Co prawda nie zabiła tamtego orka, ale była pewna, że
teraz już na pewno nie będzie mógł do nikogo strzelać.
Wychyliła
się, zerkając na małe pole bitwy. Callan mimo odniesionej rany
zdołał powalić kolejnych trzech wrogów i walczył z ostatnim
miecznikiem. Kusznik trafiony przez Tinwe powoli się wycofywał, bo
zranione ramię uniemożliwiało mu dalsze strzelanie, zaś ten,
który do tej pory szukał elfki ładował na kuszę kolejny bełt,
tym razem już skierowany w stronę Callana. Najwyraźniej uznał, że
zabił już elfkę... albo postanowił zająć się nią później,
jak kapitan „Skylli” będzie leżał martwy.
To,
co wydarzyło się zaraz później, wydawało się Tinwe bardzo
podejrzane. Callan zamachnął się toporem, pozbawiając ostatniego
miecznika głowy, a potem ruszył na mierzącego w niego kusznika.
Ork jednak zdążył załadować bełt i wystrzelił go w elfa.
Czarnowłosy syknął, gdy pocisk przebił jego brzuch, ale mimo to
biegł dalej, jakby to była tylko drobna drzazga. Dotarł do
napastnika, nim ten zdołał wyjąć sztylet i przebił go mieczem na
wylot. Na koniec rozejrzał się w stronę uciekającego kusznika i
rzucił w niego toporem. Trafił w udo. Ork osunął się na ziemię
martwy.
Callan
odetchnął głęboko i dopiero teraz sięgnął do bełta tkwiącego
w jego ciele. Wyrwał go, co chwilę sycząc z bólu. Przez moment
oglądał pocisk, a potem chyba przypomniał sobie o obecności
córki, bo rozejrzał się dookoła. Wyrzucił bełt w krzaki.
-
Tinwe? - zawołał. - Żyjesz?
Elfka
dopiero teraz sobie przypomniała, że dalej nie zdjęła z siebie
czaru niewidzialności. Skoncentrowała się i ruszyła w stronę
Callana. Teraz już elf mógł ją widzieć. Na szczęście chyba nie
zauważył, że jest zszokowana albo pomyślał, że ta banda orków
ją przestraszyła.
-
Nic ci nie jest – odetchnął z ulgą. - No, to możemy ruszać
dalej. Tylko zabiorę topór.
-
Jesteś ranny – powiedziała cicho Tinwe, spoglądając na jego
zakrwawioną koszulę.
-
To nic – Callan machnął ręką i uśmiechnął się radośnie. -
Tylko draśnięcie. Niedługo się zagoi.
-
Nie jestem głupia – odparła elfka, nagle zła na ojca. - Wiem, że
po takim ciosie powinieneś leżeć i zwijać się z bólu. Mama tak
miała, jak zbój ją trafił. Leczyła się miesiąc. To poważna
rana, a ty stoisz sobie jak gdyby nigdy nic.
Callan
przestał się beztrosko uśmiechać. Spojrzał na nią z powagą.
-
I tamten ork – wskazała na trupa z toporem wbitym w udo, gdy zdała
sobie sprawę, że elf nie zamierza jej odpowiedzieć. - Nie powinien
tak od razu być martwy.
-
Nie umarł od razu – powiedział Callan, jednak Tinwe wiedziała,
że to kłamstwo.
-
Nie? Dlaczego mi nie powiesz, że nasączyłeś broń jakąś
specjalną trucizną? - zapytała elfka. - Taką, co to zabije od
razu? Mogłeś się podzielić, to ten kusznik by ci nie zrobił
krzywdy.
-
Bo to nie jest trucizna – odparł wymijająco Callan. Nie patrzył
jej w oczy. No tak, pewnie uznał ją za głupie dziecko, które może
zbyć byle jakimi tłumaczeniami. Ale nie tym razem, bo małej elfce
coś tutaj mocno nie pasowało, nie wiedziała jeszcze tylko, co.
-
A co to jest? - zapytała, nie dając za wygraną. Ruszyła w stronę
trupa. - Jak mi nie powiesz, to sama sobie zobaczę – dodała,
sięgając po topór.
-
Nie! - zawołał Callan. Tinwe zdziwiła się, słysząc dziwną nutę
w jego głosie. Czy jej się dobrze zdawało, czy to naprawdę był
strach? Albo niepokój?
Nie
zdążyła się nad tym głębiej zastanowić, bo jej palce zacisnęły
się na rękojeści topora. Niemal od razu wyczuła jakąś mroczną
energię wewnątrz broni. Nie umiała tego dokładniej nazwać,
wiedziała jednak, że topór w jej dłoniach pragnął więcej krwi,
niż dostał tego dnia. Wciąż był nienasycony. Chciał dalej nieść
śmierć, wysysać życie z ofiar, które będą na tyle nierozważne,
by walczyć z jego właścicielem. Nie mogła się pomylić, z tego
topora wyczuwała aurę jakiejś złej istoty.
Zaskoczona
puściła broń i cofnęła się parę kroków. Bardzo chciała jak
najdalej uciec, ale miała wrażenie, że jej nogi nagle stały się
ciężkie jak ołów.
-
Tinwe! - usłyszała tuż obok siebie zaniepokojony głos Callana.
Teraz już nie miała wątpliwości, że się o nią martwił.
Podszedł do niej i złapał za ramiona. Odetchnął z ulgą, gdy
spojrzała na niego.
-
O bogowie, ty żyjesz! - zawołał.
-
Co? - zdziwiła się Tinwe. - Dlaczego miałabym nie żyć?
Callan
zawahał się. Puścił ją i poszedł po topór. Gdy się schylił,
by go podnieść, elfka zauważyła, że drobna rana na jego plecach
zniknęła, jakby wcale nie został trafiony. Tinwe już myślała,
że jej nie odpowie, ale nagle się odezwał.
-
Tej broni nie powinien dotykać nikt poza mną – powiedział. -
Jest tak zaklęta, że jeśli zrobi to ktokolwiek inny, to padnie
trupem.
Znów
uważnie jej się przyjrzał.
-
Ale z jakiegoś powodu ty to przeżyłaś – dodał.
-
Czyli to wszystko magia? - zapytała Tinwe. - To chyba czarna magia,
prawda?
-
Nie do końca – odparł wymijająco Callan. - Ale tak, to magia. Z
jakiegoś powodu zaklęcie nie działa na ciebie. Nie znam się na
czarach, ale może za jakiś czas wybiorę się spotkać z tym, kto
dał mi tą broń. Może odpowie mi na pytanie. A teraz chodź –
dodał, znów uśmiechając się lekko. - Jesteśmy już blisko, pod
wieczór powinniśmy być u celu.
Tinwe
odpowiedziała lekkim uśmiechem i dała mu poprowadzić się do
koni. Stały tam, gdzie nie mogły dosięgnąć ich bełty, skubiąc
trawę.
-
Aha... i dobrze się spisałaś – odezwał się Callan, gdy
dziewczynka wskoczyła na grzbiet swojego kucyka. - Widziałem, że
trafiłaś jednego z orków. Nie wiem, gdzie stałaś, ale to był
ładny rzut.
Tinwe
rozpromieniła się. Już dawno nikt jej nie pochwalił, zwłaszcza
za umiejętności w boju, więc naprawdę mocno się ucieszyła z
jego słów.
***
Ściemniało
się już, gdy wreszcie dojechali do miasteczka w Mrocznej Puszczy.
Tinwe rozglądała się dookoła z zaciekawieniem, bo do tej pory nie
miała okazji przebywać w miejscu, gdzie mieszkały wyłącznie
elfy. Zwykle bywała albo w typowo ludzkich miastach, albo w
metropoliach, gdzie żyło ze sobą kilka przedstawicieli różnych
ras.
W
mieście elfów dominowały drewniane domy. Na próżno też mogłaby
tutaj szukać murów obronnych, bo po prostu ich nie wzniesiono. Mimo
to mała elfka czuła na sobie czujne spojrzenia strażników, gdy
wraz z Callanem zaczęli zbliżać się do pierwszych domostw. Nie
widziała żadnego elfa, ale przeczucie podpowiadało jej, że
obserwują okolicę z wysoka, gotowi zastrzelić każdego orka, który
postanowi zakłócić spokój mieszkańcom.
Zdziwiła
się, gdy Callan nagle pokierował ją w stronę jednej z niewielu
chat zbudowanych z kamienia. Z tego, co pamiętała z nauk mamy, na
takie mieszkania mógł sobie pozwolić ktoś bogaty, a jej ojciec
nie wyglądał na kogoś, kto ma aż takie znajomości. Zresztą na
nieśmiertelnego też nie wyglądał, a przecież obie rany zadane mu
w walce już się zagoiły i tylko krew na ubraniu przypominała jej
o tym, że Callan oberwał podczas starcia z orkami.
-
Na pewno dobrze jedziemy? - zapytała niepewnie.
-
Tak – odparł Callan. - Kobieta, do której jedziemy, wolała
zamieszkać w czymś takim i nie ryzykować, że mieszkanie jej
spłonie, jak się wścieknie.
-
Czemu? - zdziwiła się Tinwe.
-
Bo zna się na magii ognia – powiedział Callan. Zatrzymał konia
przed mieszkaniem i zeskoczył na ziemię. Tinwe zrobiła to samo i
dogoniła go, gdy już stanął przed drzwiami wejściowymi.
-
No... to teraz się zacznie najtrudniejsza część – odparł elf i
zapukał.
Z
wnętrza mieszkania usłyszeli czyjeś zbliżające się kroki, a
chwilę później drzwi uchyliły się. Tinwe zdążyła zauważyć
jedynie zarys sylwetki nieznajomej, zanim tamta zatrzasnęła im
drzwi przed nosem.
-
Sharik, no co ty odwalasz? - westchnął Callan.
Sharik,
pomyślała Tinwe. Co za dziwne imię dla elfki. Już prędzej można
tak nazwać psa...
-
Mówiłam ci, że masz tu więcej nie wracać – odpowiedziała ze
złością kobieta. - Po tym, co narobiłeś, nie masz tu czego
szukać!
-
Sharik... - zaczął Callan.
-
I nie nazywaj mnie tak! Ile razy mam ci powtarzać, że nazywam się
Sharinel?!
-
No dobrze już, dobrze... - westchnął Callan. - Wpuść mnie, to
pogadamy. No wiem, że nabroiłem ostatnio, ale chciałem dobrze. Ten
twój Deryl i tak się do niczego nie nadawał...
-
Gdybym chciała, to sama bym z nim skończyła – syknęła
Sharinel. Tinwe miała wrażenie, że ton jej głosu nieco
złagodniał.
-
No i te plotki, które rozniosłem o nas, to też było złe, masz
rację – powiedział Callan. - Myślałem, że w końcu
ulegniesz...
-
Nie uległabym ci nawet, jeśli musiałabym wybierać między tobą a
orkiem – usłyszał w odpowiedzi.
-
Masz całkowitą rację, jestem paskudniejszy nawet od orków –
odparł Callan. - Przepraszam za tamte głupie plotki i za to, że
cię zostawiłem podczas bitwy. Byłem pewien, że sobie poradzisz...
Drzwi
znów się otworzyły na oścież. Dopiero teraz Tinwe mogła
przyjrzeć się Sharinel. Tamta elfka była niewiele niższa od
Callana. Miała śniadą cerę, ciemne oczy i długie, kruczoczarne
włosy, w tej chwili zaplecione w warkocz. W jej ostrych rysach
twarzy Tinwe dostrzegła jakieś podobieństwo do jej ojca, ale było
ono naprawdę niewielkie. W tej chwili patrzyła na Callana z
nieukrywaną wściekłością.
Sharinel
miała na sobie wygodne ubranie i płaszcz podróżny. Przy jej pasie
wisiał miecz. Tinwe odgadła, że elfka była nie tylko czarownicą,
ale też wojowniczką.
-
Jesteś najbardziej bezczelnym mężczyzną, jakiego znam –
prychnęła Sharinel. - Nie dość, że sprowadziłeś mi na głowę
same kłopoty, to jeszcze odważyłeś się tu wrócić.
-
Jak zawsze do usług – Callan wyszczerzył do niej zęby. - To co,
możemy uznać, że mi wybaczyłaś i wpuścisz nas do środka?
Sharinel
westchnęła ciężko i odsunęła się, żeby mogli wejść. Dopiero
teraz zauważyła Tinwe.
-
A kim jest ta mała? - zapytała.
-
To Tinwe – odparł Callan, rozkładając się na krześle, jakby
był u siebie w domu. - Moja córka.
Sharinel
uniosła brwi.
-
Córka? - powtórzyła, zatrzaskując za nimi drzwi i zajmując
miejsce w drugim fotelu. - Chcesz mi powiedzieć, że przez ostatnie
miesiące przestałeś być dupkiem i zacząłeś ponosić
odpowiedzialność za swoje czyny?
-
Gdzie tam – Callan machnął ręką. - Sama do mnie przyszła –
dodał, a potem zaczął jej od początku opowiadać, jak Tinwe
zaczepiła jego, Crevana i Ilmarina w karczmie.
Sharinel
cierpliwie wysłuchała całej tej relacji i odezwała się dopiero,
gdy skończył.
-
I stwierdziłeś, że najlepiej będzie ją zostawić pod moją
opieką – bardziej stwierdziła, niż zapytała. Parsknęła
krótkim śmiechem. - Powinnam cię za to wywalić na zbity pysk.
Masz szczęście, że mam dobry humor.
-
Czyli się nią zajmiesz? - zapytał z nadzieją Callan.
-
Nie – odparła spokojnie elfka. - Może nie zauważyłeś, ale
właśnie szykowałam się do wyjazdu. Nie mam zamiaru brać jej ze
sobą.
-
Ty? Wyjeżdżasz? - zdziwił się Callan, mimo że jej wygodne
ubrania wyraźnie na to wskazywały. Doskonale wiedział, że na co
dzień Sharinel wolała nosić lekki pancerz albo chociaż dopasowane
do niej ubrania, które nie przeszkadzałyby jej w walce. W końcu
dzień bez ubitego orka był dla niej dniem straconym.
-
Tak się składa, że nie tylko ty masz swoje sprawy do załatwienia
– powiedziała Sharinel. Nagle spoważniała. - Pamiętasz, jak
mówiłam ci o moim bracie, prawda?
-
Wspominałaś, że jest psychopatą i próbował cię utopić, ale
trochę mu nie wyszło – odparł Callan.
Sharinel
pokręciła głową.
-
To nie jest on – powiedziała cicho. - Czuję to. To znaczy to jest
jego ciało... ale coś go opętało i steruje nim niczym lalką.
Jakiś duch albo demon.
-
I co chcesz z nim zrobić? - zapytał Callan. - Pewnie już jest
stracony.
Sharinel
posłała mu potępiające spojrzenie.
-
Wszyscy mówią, że już po nim i jedyny sposób, by mu pomóc, to
go zabić – powiedziała. - Ale ja w to nie wierzę. Musi być inny
sposób. Może i trudniejszy, ale ja nie zamierzam iść na taką
łatwiznę. Nie mam nikogo poza Duathem.
-
Duath? - zapytał Callan. Zarówno Tinwe, jak i Sharinel zauważyły
jakiś dziwny błysk w jego oczach.
-
Tak. Tak się nazywa. A czemu pytasz? - zapytała ostrożnie
Sharinel. - Znasz go?
-
Ja... nie wiem... - odparł wymijająco Callan. - Być może... albo
po prostu obiło mi się o uszy.
-
Być może – odparła Sharinel. - Ponoć swojego czasu był
utalentowanym nekromantą.
Callan
odpowiedział uśmiechem. Tinwe jednak przeczuwała, że elf coś
wie, ale na razie nie zamierza nikomu tego mówić.
-
No cóż... - powiedziała Sharinel po przedłużającej się ciszy.
- Pewnie nawet ty mnie zrozumiesz, że nie mogę odpuścić. To jest
mój brat. Nie mam nikogo innego, bo Deryla zabiłeś. Zresztą masz
rację w jednym: on zasługiwał na śmierć. To, co ja mu zrobiłam,
było gorsze od śmierci.
Callan
skinął głową. Nadal był dziwnie milczący, co nie spodobało się
Tinwe.
-
Mam dla ciebie małą propozycję – powiedziała Sharinel. - Jeśli
mi pomożesz, zajmę się twoją córką. Chcę tylko uporządkować
wszystkie swoje sprawy. Wyruszyć na wyprawę, znaleźć kogoś, kto
być może zna inny sposób na uratowanie Duatha. Na jednej byłam...
ale nie znalazłam odpowiedzi – dodała wymijająco.
-
Chcesz, żebym ci towarzyszył? - zapytał Callan.
-
Nie – na twarzy Sharinel pojawił się złośliwy uśmieszek. -
Chcę, abyś tu został i zastąpił mnie jako żołnierza Mrocznej
Puszczy. Jednocześnie jak wrócę, chcę, by w domu było czysto i
schludnie... i chcę, byś w tym czasie zajął się swoją córką.
Poza tym masz nie upijać się do nieprzytomności. Aha, i nie ma
mowy, żebyś sprowadzał sobie jakieś kobiety do MOJEGO domu.
Tinwe
miała ochotę parsknąć śmiechem, gdy zauważyła, jak Callan
spojrzał na elfkę z oburzeniem.
-
Chcesz ze mnie zrobić kurę domową?! - zawołał. - Odbiło ci?!
-
To tylko parę tygodni – Sharinel wzruszyła ramionami. - Co to
jest w porównaniu do setek lat, które później spędzisz na
„Skylli”, nie martwiąc się o wychowanie Tinwe?
Callan
westchnął. W sumie miała rację, to nie było wcale aż tak dużo
czasu... zresztą mógł sobie odreagować walką z orkami, co bardzo
mu pasowało. A co do nowych znajomości z kobietami... Sharinel
wspomniała, że nie wolno mu sprowadzać potencjalnych kochanek do
jej domu. Nic nie powiedziała o karczmach ani domach tamtych elfek.
Wyglądało więc na to, że będzie musiał ograniczyć jedynie rum.
-
No dobrze – westchnął. - Ale jak niby zamierzasz sprawdzić, czy
spełniam wszystkie twoje warunki?
Ku
jego niezadowoleniu, Sharinel nie przestawała się uśmiechać.
-
Tinwe na pewno z chęcią mi opowie, co robiła przez ostatnie
tygodnie – puściła oko do małej elfki. - A poza tym... jest
jeszcze las. Drzewa sporo wiedzą – dodała z tajemniczym
uśmiechem.
-
Nauczyłaś się rozmawiać z drzewami pod moją nieobecność? -
jęknął Callan, ale na to Sharinel nie odpowiedziała. Spojrzała
na Tinwe, teraz skupiając się na niej.
-
Zostanę tu do jutra – stwierdziła. - Chciałabym poznać moją
przyszłą podopieczną – dodała, uśmiechając się łagodnie do
Tinwe.
Mała
elfka odpowiedziała uśmiechem. Może i ta cała Sharinel była
złośliwa wobec jej ojca, ale miała wrażenie, że się polubią.
Skoro ta elfka tak się martwiła o swojego brata, to nie mogła być
złą osobą.
-
Późno już – stwierdziła Sharinel. - Lepiej się połóżmy.
-
Ja jeszcze muszę iść się przewietrzyć – Callan wstał. - Nie
obraźcie się. Po prostu chciałbym się przejść i przemyśleć
sobie parę spraw.
-
Niesamowite, ty myślisz – zadrwiła Sharinel. Gestem wskazała mu
drzwi. - Idź. Tylko uważaj, bo o tej porze łatwo o bliskie
spotkanie z orkami.
-
Jasne – prychnął Callan i wyszedł na zewnątrz. Tinwe miała
wrażenie, że jego wyjście wyglądało prawie jak ucieczka. Wolała
jednak nie poruszać tego tematu z Sharinel.
-
Gdzie będę spać? - zapytała.
-
W moim pokoju – odparła Sharinel. - Tam jest trochę cieplej... no
i wracający Callan na pewno cię nie obudzi. O ile dobrze go znam,
to poszedł się upić, póki jeszcze może.
Tinwe
parsknęła krótkim śmiechem. Pozwoliła elfce zaprowadzić do
sąsiedniego pokoiku, znacznie mniejszego od tego, w którym
rozmawiali we trójkę. W ciemności Tinwe dostrzegła tylko łóżko,
zajmujące większość miejsca w pomieszczeniu i szafę na ubrania.
Sharinel szybko zgarnęła z łoża wypchaną po brzegi torbę.
-
A mogę panią o coś zapytać? - zapytała cicho Tinwe, zdejmując
buty.
-
Pytaj.
-
Kim był Deryl?
Wydawało
jej się, że Sharinel skrzywiła się lekko.
-
Był mężczyzną, którego kiedyś kochałam – odparła. - Ale on
mnie sprzedał w niewolę. Później znów go spotkałam po latach,
jak już byłam wolna... To długa historia, Tinwe. Opowiem ci ją
innym razem, jak będziemy miały więcej czasu i jak będziesz
troszkę starsza.
-
Dobrze – westchnęła elfka. I tak czuła się senna. Miała
wrażenie, że nie wytrzymałaby do końca opowieści, a wolała znać
ją w całości.
Położyła
się do łóżka, zaś Sharinel przykryła ją kołdrą i wyszła, po
cichu zamykając za sobą drzwi. Tinwe przez chwilę leżała,
nasłuchując. Słyszała, jak Sharinel krząta się po mieszkaniu,
najpewniej gromadząc w jednym miejscu przedmioty, które zamierzała
zabrać ze sobą na wyprawę. Ciekawe, czy ją też zastanowiło,
czemu Callan zaczął tak dziwnie się zachowywać, gdy wspomniała o
Duathcie? Czyżby i w tamto opętanie był zamieszany? Tinwe miała
nadzieję, że nie. Zanim jednak zdążyła się nad tym dokładniej
zastanowić, zasnęła.
***
I oto w końcu powróciłam z kolejną notką. Nie jest może najlepsza, ale miałam ubaw podczas jej pisania. Zresztą miała być nieco dłuższa, ale stwierdziłam, że już lepiej podzielić opowiadanie na więcej części, niż jeszcze bardziej wydłużać notkę. Teraz mam tylko nadzieję, że wena dopisze mi na tyle, byście nie musieli czekać na kolejną część następne trzy (o matko, jak to szybko zleciało...) miesiące.
Poza tym jest jeszcze jedna sprawa. Po dłuższym namyśle zdecydowałam się reaktywować mojego bloga z recenzjami. W tej chwili czekam na porządny szablon na tego bloga i wtedy dopiero zamieszczę tam pierwszą notkę. Oczywiście nie będą tam same recenzje... mam jeszcze kilka innych planów, ale więcej szczegółów zamieszczę na blogu. Jego adres poznacie, jak umieszczę notkę, podam wtedy link do bloga w ogłoszeniach - na prawo od notki. Zachęcam, żebyście w przyszłości na niego zajrzeli. :)
No cóż... póki co to tyle z ogłoszeń. Zapraszam was do skomentowania moich wypocin. xD