-
Dzień dobry.
Handlarz
owocami przerwał wysypywanie ziemniaków do skrzyni i spojrzał na
swojego potencjalnego klienta. Okazała się nią jakaś nastolatka,
której wcześniej jeszcze nie widział w tej okolicy. Miała łagodne
rysy twarzy i duże, ciemnoniebieskie oczy, którymi patrzyła na
niego błagalnie. Jej ciemnobrązowe włosy sięgały nieco za
ramiona i chyba już dawno nie były przez nikogo czesane. Gdyby nie
spiczaste uszy dziewczynki, w życiu nie domyśliłby się, że ma do
czynienia z elfką. Była zdecydowanie za niska i drobna jak na
przedstawicielki tej rasy. Musiała jednak być już nastolatką, bo
nawet przez te jej stare i podniszczone ubrania widać było, że
zaczyna już nabierać kobiecych krągłości.
-
Cześć, mała – powiedział mężczyzna, wracając do swojego
zajęcia. - Chcesz coś kupić?
Dziewczynka
znów najpierw spojrzała błagalnie na niego, a potem na stos
jabłek.
-
Niestety nie mam pieniędzy – szepnęła.
-
To spadaj żebrać gdzie indziej – prychnął mężczyzna,domyślając
się, czego mogła chcieć.
-
A nie mogłabym panu pomóc i w zamian dostać jabłko? -
zaproponowała dziewczynka. - Bardzo pana proszę...
Handlarz
prychnął pogardliwie.
-
Już ja znam takie bachory jak ty – warknął. - Niby pomagasz, ale
jednocześnie zgarniasz sobie towar i jestem stratny. Mówiłem już,
spadaj.
Dziewczynka
ze smutkiem pokiwała głową i znów spojrzała na jabłka, jakby to
był jakiś luksusowy towar. Przełknęła ślinę. Musiała być
naprawdę głodna. Mężczyzna jednak udał, że tego nie widzi.
Widywał już podobne dzieciaki. Wyglądało to okropnie, ale musiał
wytrzymać. Sam przecież miał rodzinę na utrzymaniu. Gdyby karmił
swoimi owocami każdą przybłędę, to w końcu razem z żoną i
dziećmi wylądowałby na ulicy. Ta tutaj pewnie jeszcze chwilę
popatrzy i sobie pójdzie. W końcu wyglądała na zupełnie
nieszkodliwą.
Niestety,
wcale sobie nie poszła. Nagle znów spojrzała na niego i
wymamrotała coś tak cicho, że nie dosłyszał.
-
Co tam mówisz? - zirytował się handlarz.
-
Przepraszam – powtórzyła mała elfka. Zanim zdążył zapytać,
za co dziewczyna przeprasza, nagle zgarnęła kilka jabłek z jego
wystawy i rzuciła się do ucieczki.
Handlarz
przez chwilę stał jak wryty, a potem rozejrzał się dookoła. W
stronę jego kramu akurat szedł strażnik.
-
STRAŻ! - wrzasnął. - Złodziejka kradnie mi towar! - dodał,
wskazując palcem uciekającą elfkę.
Mężczyzna
natychmiast rzucił się w pogoń.
***
Tinwe
skręciła w boczną uliczkę. W biegu schowała jabłka pod bluzkę.
Skrzywiła się lekko, gdy usłyszała handlarza. I tym razem nie
obędzie się bez ucieczek, a tak bardzo chciała tego uniknąć.
Obejrzała się za siebie. Goniący ją strażnik był bardzo wysoki.
Wyglądał też na silnego, więc nie mogła dać się złapać.
Jeśli by ją chwycił, to pewnie już nie miałaby szans, by się
wyrwać.
Przyspieszyła
kroku i skręciła w kolejną uliczkę. Obejrzała się za siebie.
Strażnik wciąż gonił. Do tego krzyczał coś do kogoś. Tinwe
spojrzała przed siebie i ze zgrozą zdała sobie sprawę, że
biegnie do niej drugi strażnik.
Naprawdę
nie mogą odpuścić tych paru jabłek?, pomyślała.
Mężczyzna
przed nią stał jej na drodze, gotów ją złapać. Tinwe wiedziała,
że nie zdąży się zatrzymać, a nawet jeśli uskoczy na bok, to i
tak zostanie złapana. Niewiele myśląc skoczyła prosto między
jego nogi. Zaskoczony tym faktem strażnik machnął rękoma, ale nie
zdołał jej złapać. Nie spodziewał się, że dziewczynka wybierze
taką drogę ucieczki. Odwrócił się, ale Tinwe już wstawała i
biegła dalej. Po drodze potrąciła kilka pustych beczek, by
utrudnić im pościg.
-
Co ty wyprawiasz, smarkulo?! - rozwrzeszczała się jakaś handlarka.
Stara
kobieta stała Tinwe na drodze, więc mała elfka bezceremonialnie
odepchnęła ją na bok i pobiegła dalej. Skoczyła w kolejną
boczną uliczkę. Z ulgą stwierdziła, że znalazła się na głównej
drodze miasta. Po bokach chodziło wielu ludzi, a przez środek drogi
jechały wozy wypełnione towarem. Część z nich kierowała się na
główny rynek, zaś część jechała prosto do bramy wyjściowej.
Elfka
skoncentrowała się na swojej mocy. W jednej chwili stała się
niewidzialna. Mało kto z tłumu zajętych ludzi to zauważył. Parę
osób ze zdumieniem wpatrywało się w miejsce, gdzie jeszcze przed
chwilą stała Tinwe, ale nie alarmowali pozostałych. W końcu kto
uwierzy, że przed chwilą na środku ulicy zniknęło dziecko
wyglądające jak żebrak?
Tinwe
pobiegła prosto do jednego z wozów wyjeżdżających z miasta.
Wskoczyła do środka z taką zręcznością, jakby robiła to już
setki razy. Rozejrzała się po zawartości wozu. W środku były
jedynie średniej jakości ubrania. Nikt nie pilnował towaru.
Najwyraźniej za strażników mieli służyć najemnicy jadący po
bokach wozu, a sam handlarz, siedzący z przodu wozu, nawet nie
podejrzewał, że mając taką obstawę może stracić cokolwiek ze
swoich rzeczy.
Tinwe
zaczekała, aż wyjadą z miasta i dopiero wtedy zrzuciła z siebie
osłonę niewidzialności. Wiedziała już, że nie może nigdzie
pojawić się w tym, w czym biegała do tej pory, więc ostrożnie i
po cichu zaczęła przyglądać się ubraniom, szukając czegoś w
jej rozmiarze. Ze smutkiem zauważyła jednak, że ubrania zostały
uszyte głównie dla dorosłych kobiet i mężczyzn. Na szczęście
znalazła kilka nowych ubrań dla siebie. W końcu dyskretnie
przebrała się w zieloną koszulkę z kolorowymi koronkami,
ciemnoróżową spódniczkę sięgającą przed kolano, fioletową
pelerynkę i ciemne, wysokie buty. Przyjrzała się krytycznie
swojemu strojowi. Sama przed sobą musiała przyznać, że wyglądała,
jakby właśnie uciekła z cyrku, ale co miała poradzić? Wybór był
niewielki, a jej stare ubranie mogło w każdej chwili się rozerwać.
Tak
przebrana znów nałożyła na siebie osłonę niewidzialności i
zgarnęła swoje jabłka. Znów zaburczało jej w brzuchu. Była
bardzo głodna, ale wolała pożywić się gdzieś, gdzie jej nie
znajdą. Gdyby któryś z najemników wokół wozu ją usłyszał,
musiałaby sporo czasu stracić na tłumaczeniu, jak znalazła się w
wozie kupieckim i czemu ma na sobie towar ich klienta. Możliwe też,
że wcale nie chcieliby słuchać jej wyjaśnień i po prostu by ją
zabili. Za zabicie przybłędy, nawet tak młodej, nie spotkałyby
ich żadne nieprzyjemne konsekwencje. Zaczekała, aż wóz na chwilę
się zatrzyma, po czym wyskoczyła z niego i szybko pobiegła na
pobocze, prosto w stronę lasu.
Zatrzymała
się, gdy była już między drzewami. Stanęła za jednym z nich i
zaczekała, aż karawana kupiecka odjedzie. Dopiero wtedy zrzuciła z
siebie osłonę i zaczęła jeść.
Jabłka
okazały się słodkie i soczyste. Tinwe naprawdę żałowała, że
nie zdołała zabrać ich więcej. Cieszyła się jednak, że choć
trochę zaspokoiła głód. Co prawda nie najadła się nimi, ale
zawsze lepiej było zjeść choć trochę niż znów przez cały
dzień głodować.
Po
skończonym posiłku Tinwe wstała i zaczęła spacerować po lesie w
nadziei, że znajdzie choć trochę jagód. Jednocześnie rozmyślała
nad minionym dniem.
Wcale
nie była zadowolona. Odwiedziła już kolejne miasto portowe i co?
Znów ani śladu jej ojca. Matka kazała jej szukać w portach statku
„Skylli”, ale Tinwe mimo kilku lat wędrówek ani razu nie
natrafiła na ten okręt. Już powoli zaczynała się zastanawiać,
czy czasem się nie przesłyszała... albo czy jej matka
najzwyczajniej w świecie nie zmyśliła sobie tej całej „Skylli”.
Szybko jednak doszła do wniosku, że druga opcja nie wchodzi w grę.
W kilku portach pytała o ten okręt. Marynarze zwykle wtedy ze
strachem rozglądali się dookoła, jakby spodziewali się, że ktoś
ich podsłuchuje i kazali jej nie interesować się ani „Skyllą”,
ani jej przeklętym kapitanem. Tinwe nie rozumiała, skąd brało się
to przerażenie. Matka niewiele mówiła jej o ojcu. W sumie mała
elfka dowiedziała się od niej tylko, że jej ojciec nazywa się
Callan, jest kapitanem „Skylli” i jest niebezpiecznym osobnikiem.
Callan...
no właśnie, o niego też Tinwe pytała. Wiele kobiet patrzyło na
nią ze złością i odpowiadało, że nie wiedzą, gdzie jest, ale
jeśli dziewczynka go znajdzie, ma mu od nich przyłożyć. Nie
wiedziała, za co niby ma to zrobić i za bardzo nie chciała
wiedzieć. Wystarczyło jej samo to, że już rozumiała, że Callan
miał więcej wrogów niż przyjaciół.
Mimo
wszystko Tinwe bardzo chciała go odnaleźć. Już tyle czasu nie
było przy niej mamy... od czasu jej śmierci dziewczynka musiała
radzić sobie sama. Ciągle znosiła wyzwiska obcych ludzi, kilka
razy próbowano ją pobić albo ukarać za kradzież. A mała elfka
bardzo tęskniła za kimś, kto okazałby jej czasem trochę czułości
i poświęcił odrobinę wolnego czasu. Kto inny miałby tak ją
potraktować jak nie ojciec?
Już
prawie się ściemniało, gdy Tinwe odnalazła kilka krzaków z
jagodami. Z radością usiadła obok nich i zaczęła zajadać owoce.
Teraz, gdy mogła choć trochę zaspokoić głód, inne zmartwienia
na moment też zeszły na drugi plan. Teraz się naje, potem pójdzie
spać, a nad ranem wyruszy do kolejnego portu. Może tym razem będzie
miała więcej szczęścia.
Odeszła
od krzaków dopiero, gdy upewniła, że nie została na nich żadna
jagoda. Dopiero wtedy położyła się pod drzewem i starannie
przykryła peleryną. Wieczorne niebo było bezchmurne, więc
wyglądało na to, że nie musiała się obawiać deszczu. Uspokojona
tym spostrzeżeniem przymknęła oczy. Po chwili już spała.
***
-
Tinwe, uciekaj!
Dziewczynka
biegła tak szybko, jakby goniło ją stado wilków. Znów miała
dziewięć lat. I znów potwornie się bała. Obejrzała się za
siebie.
Jej
matka jakoś trzymała się na nogach, przytrzymywana przez jakiegoś
białowłosego mężczyznę. Nie taką Tinwe chciała ją zapamiętać.
Przecież przed niewolą u tego potwora była piękną elfką. Teraz
była cała posiniaczona, a na jej ciele dziewczynka z daleka
widziała liczne rany i oparzenia. Jej oprawca ściął też włosy
kobiety. A teraz trzymał sztylet tuż przy jej szyi.
-
Mamo... - jęknęła Tinwe.
-
Mną się nie przejmuj – odparła elfka. - Tinwe, proszę...
poszukaj swojego ojca. Znajdź go, zanim ON cię dopadnie. Tylko on
może ci pomóc...
Więcej
nie zdążyła powiedzieć, bo białowłosy mężczyzna poderżnął
jej gardło. Matka Tinwe zacharczała i zadrżała w jego ramionach.
Nieznajomy puścił kobietę. Teraz jego wzrok skupił się na Tinwe.
-
MAMO! - wrzasnęła mała elfka. Chciała pobiec i pomóc jej... ale
z drugiej strony tak bardzo się bała...
Białowłosy
ruszył w jej stronę. Uśmiechał się w sposób, który w ogóle
nie podobał się dziewczynce.
-
Teraz twoja kolej, maleńka – wymamrotał.
Tinwe
krzyknęła ze strachu i rzuciła się do ucieczki. Niech ten potwór
zostawi ją w spokoju. Ona miała dość. Nic złego nie zrobiła.
Jej mama też nic złego nie zrobiła i nie zasługiwała na taki
los.
Niestety,
im szybciej biegła, tym bardziej jej oprawca się do niej zbliżał.
Czuła na swoich plecach jego oddech. Wiedziała, że wręcz nie może
się doczekać, kiedy ją dorwie i doprowadzi do jeszcze gorszego
stanu niż jej matkę.
-
Tato, ratuj! - krzyknęła Tinwe, choć wiedziała, że to nic nie
da. Callan był gdzieś daleko i nawet nie wiedział o jej istnieniu,
a białowłosy zaraz wbije sztylet w jej plecy.
Wyczuła
już, jak łapie ją za kostkę...
***
-
NIEEEE! - wrzasnęła, siadając na ziemi.
Szybko
zdała sobie sprawę, że znów miała zły sen. Ciężko oddychała,
jak po długim biegu i była zalana zimnym potem. Do tego wcale nie
została złapana za kostkę. Po prostu zaczepiła nią o wystający
korzeń.
Odetchnęła
z ulgą i znów się położyła. Czuła, jak do oczu zaczynają
napływać jej łzy. Nie próbowała się powstrzymywać.
-
Mamo... - wyjąkała, zanosząc się płaczem. W takich chwilach jak
ta, szczególnie jej brakowało. Zwykle jak Tinwe miała koszmary, to
matka zaraz była obok niej, tuląc ją do siebie i szepcząc jakieś
uspokajające bajki.
Ale
to było kiedyś. Zanim została zamordowana na oczach swojej córki.
Teraz już nigdy nie przyjdzie i jej nie pocieszy.
Ta
myśl sprawiła, że Tinwe jeszcze bardziej się rozkleiła. Niby
sobie radziła... ale tak bardzo tęskniła... Tak bardzo chciała
znów ją zobaczyć albo chociaż znaleźć ojca.
Płakała
tak długo, aż wreszcie zasnęła ze zmęczenia. Tym razem nie miała
już żadnych koszmarów, ale mimo to spała niespokojnym snem.
Obudziła się, gdy tylko zaczęło świtać. Niechętnie wstała i
ruszyła w stronę głównej drogi. Znów zaczęło jej burczeć w
brzuchu, więc zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu owoców
leśnych. Zauważyła na poboczach kilka krzaków z jagodami,
nazrywała ich sobie i szła dalej, podjadając.
Co
prawda jagód było za mało, by się nasycić, ale przynajmniej
Tinwe trochę poprawił się humor. Przestała myśleć o złych
snach i skupiła się na nowym celu swojej podróży. Teraz szła
prosto do miasta portowego, które zwało się Silf. Mała elfka
pamiętała tą miejscowość. Już kiedyś tam była. Ledwo udało
jej się uciec przed strażnikami, którzy chcieli wychłostać ją
za kradzież sakiewki. Ciekawe, czy jeszcze ją pamiętali.
Zresztą... nawet jeśli, to przecież teraz wyglądała inaczej.
Była trochę wyższa, miała dłuższe włosy no i zupełnie nowe
ubrania! Może nie będzie tak źle...
Dotarła
do bram Silfu w okolicach południa. Przez bramy przejeżdżali kupcy
ze swoimi karawanami, nie brakowało też chłopów z pobliskich
wiosek, wysłanych do miasta po jakieś przedmioty domowego użytku.
W takim tłumie Tinwe nawet ze swoim krzykliwym strojem była
niewidoczna. Przeszła przez bramę i od razu ruszyła w stronę
portu.
Silf
praktycznie wcale się nie zmieniło, odkąd Tinwe była tam po raz
ostatni. Wszystkie uliczki, nawet ta główna, sprawiały wrażenie
ciasnych, a domy wyraźnie potrzebowały remontów. Do tego wszędzie
pełno było straganów i kramów kupieckich, gdzie kupić można
było wszystko, o czym tylko mogła zamarzyć trzynastoletnia elfka
oraz jeszcze kilka rzeczy, o których nawet jej się nie śniło.
Handlarze przekrzykiwali się wzajemnie, reklamując swoje towary. Ci
bogatsi i sprzedający jedzenie zapraszali do siebie chętnych,
pozwalając potencjalnym klientom na degustację. Tinwe natychmiast
skorzystała z tej opcji i już po chwili szła, trzymając w rękach
kilka świeżych owoców.
Im
bardziej zbliżała się do portu, tym bardziej zaczynały dominować
stragany z rybami. Tutaj nikt nie musiał się reklamować, bo zapach
ryb był wyczuwalny z daleka. W większości rybacy mieli jednak
surowy towar, więc Tinwe nawet się do nich nie zbliżała.
Przy
samym porcie stragany zniknęły. Tutaj dominowały karczmy dla
żeglarzy, które były chyba jedynymi budynkami w Silfie, jakie
wyremontowano. Gospody w większości miały już gości i z wnętrz
dało się słyszeć rozmowy żeglarzy oraz muzykę wynajętych przez
właścicieli grajków. Tinwe jednak nie szła do żadnej z nich.
Ruszyła dalej, obserwując zacumowane statki. Co prawda już dawno
straciła nadzieję, że znajdzie ojca, ale musiała się przejść...
tak z przyzwyczajenia.
Zamarła,
gdy nagle zobaczyła duży statek zbudowany z ciemnego drewna, na
którego dziobie widać było dwugłowego potwora. Jednak nie to tak
zwróciło jej uwagę. Bardziej przejęła się nazwą statku,
widoczną po jego boku. Wyraźnie przecież było napisane: „Skylla”.
W
pierwszej chwili nie była pewna, czy to czasem nie był wytwór jej
wyobraźni. Przecież tyle czasu już szukała bezskutecznie... i
teraz nagle się udało?
Odruchowo
schowała się za stosem beczek, gdy ze statku zaczęli schodzić
żeglarze. Tinwe ze swojego ukrycia dostrzegła trzech mężczyzn.
Jeden z nich miał długie blond włosy związane w kucyk i piwne
oczy. Był wysoki i dobrze zbudowany, ale miał delikatne rysy
twarzy, przez co dziewczynka domyśliła się, że ten chłopak nie
może być dużo starszy od niej. Pozostali dwaj na pewno byli dużo
starsi. Oboje mieli czarne włosy. Ten idący obok blondyna miał
żółte oczy, które robiły raczej upiorne wrażenie. Był
największy z całej trójki i przez swoje wymiary sprawiał wrażenie
najgroźniejszego. Trzeci z towarzyszy miał jasnoniebieskie oczy i
dwudniowy zarost na brodzie. Sądząc po jego opaleniźnie, musiał
dużo czasu spędzać na słońcu. Również był wysoki, jak
żółtooki, ale nie aż tak mocno zbudowany.
-
To jest szansa dla Billa – powiedział żółtooki na tyle głośno,
że Tinwe go usłyszała. Miał niski i zachrypnięty głos,
kojarzący się elfce z żądnym krwi psychopatą. Mimowolnie
zadrżała. - Może wrócić do normalnego życia, do żony.
-
Nie pozwalam – odparł drugi czarnowłosy.
Cała
trójka coraz bardziej zbliżała się do kryjówki Tinwe.
Najwyraźniej postanowili przejść się do którejś z karczm i
zjeść wreszcie jakiś porządny obiad.
-
Ale Callanie, zrozum... każdy z nas dąży, by wreszcie zdjąć
klątwę – naciskał żółtooki. - Ja raczej nie mam szans, a
on...
-
Powiedziałem już nie – przerwał mu niebieskooki.
Przeszli
obok kryjówki Tinwe, nawet nie zauważając elfki, choć wcale nie
była dobrze ukryta. Dziewczynka obserwowała Callana z szeroko
otwartymi ustami. A więc to był jej ojciec... Wyobrażała go sobie
nieco inaczej. Myślała, że będzie ładniejszy i bardziej zadbany.
I że będzie nosił błyszczącą zbroję, a nie zwykłą koszulę,
która pewnie w czasach swojej świetności była biała, a teraz
bardziej przypominała odcień szarości, oraz rozciągnięte,
brązowe spodnie.
Zrobił
na niej niezbyt dobre wrażenie, ale przecież w dalszym ciągu był
jej ojcem. Jak nie za wygląd, to matka musiała go pokochać za co
innego! Na przykład za rycerski charakter. Na pewno tak było!
Callan pewnie był wobec niej tak dobry i tak o nią dbał, że mama
się w nim zakochała i potem na świat przyszła ona, Tinwe. Tylko
pewnie coś potem się wydarzyło i drogi rodziców się rozeszły...
ale dalej się kochają i za sobą tęsknią... To znaczy teraz już
tęskni tylko tata, nieświadomy faktu, że jego ukochana nie żyje.
A teraz Tinwe musiała iść do niego i powiedzieć mu o tej smutnej
nowinie. Pewnie biedny się załamie... Ale przecież ma jeszcze ją,
jedyną córeczkę! Razem na pewno dadzą sobie radę.
Wstała
i pewnym krokiem ruszyła w stronę karczmy, w której zniknął jej
ojciec oraz jego przyjaciele. Dopiero przed samymi drzwiami zawahała
się. Nie bardzo wiedziała, jak zacząć rozmowę z Callanem. Szybko
jednak stwierdziła, że będzie się tym martwić później. Pchnęła
drzwi i weszła do środka.
W
środku było już dużo klientów, ale i tak dostrzegła Callana i
jego przyjaciół w rogu dużej sali. Cała trójka trzymała już
kufle pełne piwa i wciąż dyskutowała. Jej wejście nie zwróciło
niczyjej uwagi, wszyscy zajęci byli swoimi sprawami. Jedynie jedna z
dziewek roznoszących piwo obrzuciła ją krótkim spojrzeniem, a
potem wróciła do swojego zajęcia.
Ta
karczma była jedną z najporządniejszych ze wszystkich, w jakich
Tinwe do tej pory była. Stoły i ławy może i nie były nowe, ale
przynajmniej nie zostały przez nikogo połamane. Ściany
pomieszczenia nie były co prawda w żaden sposób ozdobione, ale też
ciężko było dostrzec na nich jakiekolwiek ślady po pijackich
burdach. Po prostu widać było, że to wnętrze było zadbane i na
pewno awanturujący się klienci byli stąd wyrzucani.
Tinwe
ruszyła do Callana, jednocześnie co chwilę ustępując którejś
ze spieszących do klientów dziewek. W końcu stanęła tuż przy
stole zajętym przez kapitana „Skylii” i jego przyjaciół.
Żółtooki jako pierwszy zwrócił na nią uwagę.
-
Czego tu szukasz, włóczęgo? - zapytał. - Jeśli pieniędzy, to
daruj sobie i nam nerwów. Nic ci nie damy.
-
Nie o to chodzi – wymamrotała Tinwe, patrząc na Callana. Nagle
poczuła, jak odwaga zaczyna ją opuszczać. - Chciałam tylko
porozmawiać...
-
Wyglądamy ci na dzieciaki w twoim wieku? - prychnął Callan i
wreszcie na nią spojrzał. Widziała wyraźnie, że jest lekko
poirytowany. Ale przecież nie chciała go rozgniewać. Chciała
tylko wreszcie z nim pomówić...
-
Tato! - zawołała i bez ostrzeżenia rzuciła mu się w ramiona.
Mocno go uścisnęła i zacisnęła powieki, żeby pozostali nie
dostrzegli jej wzruszenia.
Callan
i jego przyjaciele osłupieli. Tinwe tego nie widziała, ale żółtooki
zrobił taką minę, jakby nagle wszystko zrozumiał. Nic jednak nie
powiedział.
-
Pomyliłaś mnie z kimś, dziecko – Callan delikatnie, ale
stanowczo odsunął ją od siebie.
-
Nieprawda – zawołała Tinwe. - Nazywasz się Callan i jesteś
kapitanem „Skylli”, prawda? Mama mówiła, że to ty!
Elf
rozejrzał się dookoła. Reszta gości już zdążyła usłyszeć,
co krzyczy dziewczynka i teraz z zainteresowaniem spoglądali w ich
stronę. Skrzywił się lekko i zerknął na żółtookiego.
-
Crevan, co robić? - szepnął.
-
Mnie się nie pytaj – zaśmiał się elf. - Twoje dziecko, ty
decyduj.
-
Może jej matka sobie zmyśliła... - westchnął Callan i znowu
skupił się na Tinwe. - Powiedz mi lepiej, jak masz na imię i kim
jest twoja matka.
-
Nazywam się Tinwe – odparła elfka, zadowolona, że ojciec jednak
jej nie pogonił. Aż miała ochotę znowu się do niego przytulić,
ale niestety Callan mocno ją ściskał za ramiona i nie mogła się
ruszyć. - A moja mama nazywała się Ireth.
Zauważyła,
jak Callan krzywi się na dźwięk tego imienia. Czyli było tak jak
się spodziewała! To musiała być wielka miłość! Pewnie ojciec
po dziś dzień cierpi, bo im się nie udało!
-
Gdzie ona jest? - warknął. - Zaraz cię do niej odprowadzę...
-
Nie odprowadzisz – Tinwe posmutniała. - Mama od kilku lat nie
żyje.
Callan
i pozostali przez dłuższą chwilę patrzyli na nią z
niedowierzaniem. Wreszcie, ku jej zdumieniu, kapitan uśmiechnął
się lekko.
-
Przynajmniej tą sukę spotkało to, na co zasłużyła –
powiedział.
Tinwe
poczuła się, jakby uderzył ją w twarz. Ale jak to? Tak nie
powinno się mówić o kimś, kogo kochało się nad życie! A więc
wyglądało na to, że było wręcz przeciwnie, a ona przez cały ten
czas tak się oszukiwała...
-
Callan, pohamowałbyś się – mruknął Crevan, gdy zauważył, że
dziewczynce drży podbródek, a w jej oczach pojawiły się łzy.
-
Mówisz, jakbyś mnie nie znał – prychnął Callan i znów zwrócił
się do Tinwe. - Dobra, małolatko. Nie becz już i siadaj obok.
Dziewczynka
posłusznie zajęła miejsce obok niego, ale nie była w stanie
powstrzymać płaczu. Na szczęście dla Callana nie wyła przy tym
tak, by wszyscy ją słyszeli, tylko cicho pochlipywała. Pozostali
goście w karczmie stracili nimi zainteresowanie i wrócili do swoich
rozmów.
-
Nie płacz – blondyn poklepał ją po ramieniu. - Wszystko będzie
dobrze, zobaczysz.
Tinwe
ponuro pokiwała głową i zerknęła na Callana. Elf już sprawiał
wrażenie, jakby stracił nią zainteresowanie. Powoli sączył piwo
i wpatrywał się w ścianę przed sobą. Ciężko jej było
odgadnąć, o czym teraz myśli.
-
Callan, to co teraz zrobimy? - odważył się zapytać Crevan.
-
Pogadamy na statku – odparł krótko elf. Zerknął na Tinwe. -
Ilmarin, idź jej kupić coś do jedzenia. Wygląda jakby zaraz miała
zemdleć.
Blondyn
posłusznie wstał i zaczepił jedną z dziewek. Przez chwilę
rozmawiali, a potem dziewczyna poszła do gospodarza.
-
Dziękuję – wymamrotała Tinwe i już wyciągała ręce, by znów
się przytulić do ojca, ale ten gestem dał jej do zrozumienia, by
tego nie robiła.
-
To jeszcze nic nie znaczy – stwierdził. - Wieczorem zdecyduję, co
z tobą zrobić.
Tinwe
pokiwała głową i znów spojrzała na blat stołu. Czuła się
okropnie. Ona chciała tylko dołączyć do ojca i lepiej go
poznać... dlaczego jej nie chciał?
***
Tak, wiem. Notka miała się pojawić z nowym szablonem. Problem w tym, że Rowindale nie ma czasu na wykonanie szablonu, a ja doszłam do wniosku, że minęło już tyle czasu, że najwyższa pora coś wstawić, nie czekając dłużej. Jak Rowi skończy prace nad szablonikiem, to się pojawi, a tymczasem ja podsyłam pierwszą część "Córki Wysłannika". Już robiłam drobne poprawki, ale jak to zwykle wychodzi przy moich poprawkach, zawsze dopisuję coś, co wcześniej wydawało mi się nieistotne, zamiast kasować tekst.
Z ogłoszeń parafialnych mam jeszcze do dodania, że na blogu pojawi się zakładka "Moje pomysły". Będę tam dodawać, co jeszcze mam zamiar opublikować, a wy możecie w komentarzach napisać, co wydaje wam się najciekawsze. Pod koniec każdego opowiadania będę brała pod uwagę, które z pomysłów zyskało najwięcej głosów, zanim zacznę publikować coś jeszcze.
Cóż, to by chyba było na tyle. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że pierwsza część "Córki Wysłannika" wam się spodobała i chcecie jeszcze czytać te moje bazgroły. :)