Mijały
kolejne dni. W tym czasie Ireth zdążyła dobrze poznać wszystkie
pomieszczenia w statku. Nie było żadnego marynarza chętnego, by
jej wytłumaczyć zastosowanie wszystkich przedmiotów, więc
spędzała czas tylko z małym Ilmarinem. O dziwo przy niej chłopiec
był dużo bardziej chętny do rozmów, co nie uszło uwadze
obserwującego ich Crevana.
Lekarz
od momentu, gdy spotkał Ireth, idąc na kolację, starał się
śledzić każdy jej ruch. Jedynie nocą, gdy wszyscy szli spać, on
także udawał się do swojej kajuty. Zauważył również zmiany w
zachowaniu Callana… Kapitan wyraźnie robił wszystko, byle tylko
uniknąć swojej nowej pasażerki… Po co ją w takim razie przyjął
na statek?
Gdy po
tygodniu wypłynęli z portu, Callan przestał w ogóle opuszczać
swoją kajutę. Crevan zaś musiał wrócić do swoich obowiązków.
Gdy
akurat był przez chwilę wolny, usłyszał pukanie do drzwi.
-
Proszę - zawołał, pewny że to Karenmir.
Ku
jego zdziwieniu do jego kajuty weszła Ireth. Elfka rozejrzała się
z zainteresowaniem po półkach wypełnionych eliksirami oraz
sprzętem medycznym. Dopiero potem spojrzała na lekarza i
zaczerwieniła się lekko.
- Coś
ci dolega? - zapytał Crevan, nieco zdziwiony jej zachowaniem.
- Nie…
- Ireth pokręciła głową. - Znaczy się nie w sensie fizycznym…
Crevan
powstrzymał się od westchnięcia.
-
Siadaj - powiedział.
Dziewczyna
wykonała polecenie i spojrzała na niego wyczekująco. Lekarz przez
moment zastanawiał się, co niby ma z nią zrobić? Dać wywar
uzdrawiający? A może lepiej pożegnać ją mocnym kopniakiem?
W
końcu Ireth się odezwała.
-
Odkąd wypłynęliśmy, nie miałam okazji porozmawiać z Callanem -
zaczęła. - Mam wrażenie, jakby miał mi coś za złe.
- Jest
kapitanem - odparł Crevan, chcąc bronić przyjaciela. - Ma mnóstwo
swoich obowiązków.
-
Zauważyłam - Ireth uśmiechnęła się lekko. - Ale nawet jak ma
wolną chwilę, to na mój widok gdzieś ucieka…
Crevan
westchnął. Cały Callan… nie dość, że nie śmiał odmówić
kobiecie nawet, gdy wydała mu się podejrzana, to teraz ucieka przed
nią niczym małe dziecko, a nie dzielny wojownik. I teraz on,
Crevan, musi się z nią użerać za niego. Niech no tylko ten
przeklęty wysłannik przyjdzie mu się wyżalać!
- A
tak w ogóle to przed wypłynięciem Callan powiedział mi coś, co
bardzo mnie zainteresowało - Ireth przerwała jego rozmyślania. Elf
spojrzał na nią zdziwiony. - Mówił coś, że wasza załoga jest
dość nietypowa. A ja… nie zauważyłam niczego dziwnego… - w
tym momencie spojrzała w oczy Crevana i zamarła.
Lekarz
uśmiechnął się lekko, ukazując jej jeszcze swoje ostre jak
brzytwy kły. Dziewczyna wzdrygnęła się i odsunęła od niego. Gdy
elf uznał, że już do niej dotarło, co jest takiego nietypowego w
ich załodze, postanowił się odezwać.
-
Pewnie myślisz sobie, że wszyscy jesteśmy demonami, co? - zapytał.
Ireth
pokiwała głową.
- Może
i masz rację - stwierdził lekarz. - Ale wiedz, że nie od zawsze
tacy jesteśmy. Każdy z nas został przeklęty. Jedni przez magów,
inni przez bogów… a jeszcze inni przez magiczny artefakt. Callan
tylko zebrał nas na jeden statek. Tutaj, na „Skylli”, możemy
czuć się swobodnie.
- W
takim razie czym ty jesteś? - zapytała Ireth, wciąż obrzucając
go nieufnym spojrzeniem.
- Ja…
kiedyś byłem posłusznym synkiem swojej matki - oznajmił Crevan. -
Była czarownicą z Legardu, a jak wiesz, tam kobiety sprawują
władzę. Historia przeklęcia mnie jest dosyć głupia. Mieliśmy
wojnę z sąsiednim krajem elfów. W czasie bitwy wykazałem się
tchórzostwem w oczach matki.
-
Czyli?
- Nie
potrafiłem zamordować kobiet i dzieci w zajętej przez nas wiosce,
mimo że dostałem taki rozkaz. I wtedy moja matka rzuciła na mnie
klątwę… kilka razy w miesiącu dostaję ataków furii, w czasie
których zabijam każdego, kto stanie mi na drodze. Przestaję
dopiero wtedy, gdy opadnę z sił lub zostanę ogłuszony. Pierwszego
ataku dostałem zaraz po rzuceniu klątwy i matka stała się jej
ofiarą.
Ireth
spojrzała na niego ze współczuciem i wyciągnęła rękę, aby
poklepać go po ramieniu, ale elf zrobił unik.
-
Klątwę zdejmę wtedy, gdy zwiążę się z kobietą z mojej
rodziny. Ale nie popełniłbym kolejnej zbrodni, by zmyć z siebie
tamtą hańbę. A już na pewno nie zostawiłbym Karen.
-
Przyzwyczaiłeś się do tego, że jesteś przeklęty - stwierdziła
Ireth.
- Tak
- Crevan uśmiechnął się lekko. - Poza tym dzięki Callanowi
rzadko kiedy zabijam pod wpływem szału.
- A
Callan? - zapytała Ireth. - Kim on był?
Crevan
parsknął śmiechem.
- Kto
by tam wiedział - mruknął. - Nigdy nie mówił chętnie o czasach
sprzed klątwy. Jedyne, co o nim wiem, to jak został przeklęty.
-
Opowiedz mi o tym - poprosiła go Ireth.
- Jak
sobie życzysz - Crevan uśmiechnął się drapieżnie i rozpoczął
opowieść.
***
Callan
z zapałem czyścił podłogę ze śladów krwi. Dzień wcześniej on
i reszta załogi cudem przeżyli napaść piratów. Pozbyli się już
ciał umarłych, teraz pozostawało tylko posprzątać. Obok niego
pracowała reszta majtków.
Nagle
usłyszeli krzyk z bocianiego gniazda. Zaciekawiony elf uniósł
głowę.
- Nie
interesuj się - jeden z jego towarzyszy walnął go mokrą szczotką.
- Jak kapitan zobaczy, że się obijasz, to pożałujesz.
Callan
pokiwał głowa i wrócił do szorowania. Chwilę później na pokład
zeskoczył marynarz, który akurat zajmował bocianie gniazdo i
pobiegł w stronę kajuty kapitana. Po drodze przewrócił wiadro z
mydlinami wylewając je akurat na ten skrawek podłogi, jaki czyścił
Callan.
-
Kurwa mać! - wrzasnął marynarz. - Uważaj, jak łazisz, debilu!
-
Łapać za broń! - odkrzyknął mężczyzna. - Piraci płyną!
-
Znowu? - zdziwił się towarzysz Callana.
- Tym
razem to statek Killburna - powiadomił ich marynarz, po czym pobiegł
dalej, aby przekazać wiadomość reszcie.
Na
pokładzie dało się słyszeć nerwowe pomruki pozostałych
marynarzy. Wszystkim było wiadome, kim jest Killburn, okrutny władca
piratów. Mężczyzna ten z reguły bez litości mordował całą
załogę zajmowanego przez siebie statku. Jedynie ci, którzy
wykazali się szczególnym męstwem w czasie obrony, mogli liczyć na
łaskę i zaszczyt przyjęcia do jego załogi… jako niewolnik.
Każdy wiedział też, że ludzie Killburna to najlepiej wyszkoleni
żołnierze okrętowi, jacy kiedykolwiek się urodzili. Dlatego
prawdopodobnie czekała ich śmierć.
W
końcu ludzie i elfy rzucili się do kolejki po broń. Callan nie
odstawał od reszty i również zajął miejsce. Niestety, dostał
łuk z kołczanem napełnionym strzałami. Jęknął cicho na ten
widok.
- Nie
macie miecza albo topora? - wykrzyknął do mężczyzny wydającego
broń.
-
Niestety - odparł tamten. - Jesteś elfem, poradzisz sobie z łukiem.
Callan
prychnął pogardliwie i spojrzał na łuk. Mało kto o tym wiedział,
ale zdolnościami łuczniczymi znacznie odstawał od swoich
pobratymców. I to wcale nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu…
Właśnie
zastanawiał się, jak poprawnie nałożyć strzałę na cięciwę,
by nie spadła, gdy będzie celował, gdy został wypchnięty na
pierwszą linię obok innych elfów.
Nerwowo
spojrzał przed siebie. Widział szybko zbliżający się okręt
Killburna. Tamten statek był dwukrotnie większy od tego, na którym
znajdował się Callan, na dodatek już z tej odległości dało się
zauważyć ozdobne rzeźbienia na relingu i dziobie. Strzelcy
ustawieni podobnie jak elf i jego pobratymcy byli już gotowi do
strzału.
-
Cholera - syknął elf, nakładając pospiesznie strzałę na
cięciwę. Wraz z innymi wycelował we wrogich łuczników, ale jego
pocisk zwisał tak, jakby w każdej chwili miał spaść. Callan
jednak nie miał zielonego pojęcia, jak tę strzałę poprawić,
czekał więc na rozkaz.
-
Ognia! - krzyknął dowódca łuczników.
Grad
strzał pomknął w stronę ludzi znajdujących się na okręcie
Killburna… tylko pocisk Callana wbił się w reling na ich
pokładzie. Elf poczuł, że czerwieni się ze wstydu jeszcze, zanim
ludzie stojący obok niego parsknęli śmiechem na ten widok.
-
Dobrze, że nie znalazła się w morzu - zachichotał jeden z elfów.
W następnej chwili jego gardło zostało przeszyte na wylot strzałą
z wrogiego okrętu.
-
Zamknijcie się - syknął Callan, wyciągając następny pocisk. Już
miał go nałożyć na cięciwę, gdy poczuł przeszywający ból w
piersi. To jeden z wrogich łuczników właśnie go trafił.
Elf
spojrzał na strzałę tkwiącą w jego klatce piersiowej, a
następnie poczuł, jak pada na ziemię…
Ciężko
było mu powiedzieć, co działo się potem. Gdy się ocknął, czuł
obezwładniające go zimno. Z jednej strony pragnął znaleźć się
blisko ognia, zaś z drugiej myślał o tym, by przestać cokolwiek
odczuwać. Wreszcie zwalczył w sobie chęć biernego leżenia i
spróbował się ruszyć. Poczuł ukłucie w piersi i zdał sobie
sprawię, że strzała wciąż tam tkwi, a on jest na statku zajętym
przez Killburna. Wokół niego leżały ciała zabitych…
Callan
nerwowo rozejrzał się dookoła. Jednak nie był sam. Na pokładzie
stała jakaś postać w ciemnej szacie, która na pewno właśnie go
obserwowała. Elf nie wiedział dlaczego, ale miał wrażenie, że to
od niej bije to zniewalające zimno.
-
Wstawaj, Callanie - odezwała się zakapturzona postać. - Na ciebie
już czas.
Marynarz
pobladł z przerażenia. Czy on umarł? Musiał się upewnić…
- Ja…
ja nie żyję? - zapytał.
Postać
zachichotała.
-
Właśnie trwają ostatnie sekundy twojego życia - powiedziała. -
Możesz jednak błąkać się po tym świecie jako zjawa i cierpieć
przez wieczność, chyba że pójdziesz ze mną… wtedy zapomnisz o
bólu… o wszystkim…
- Ale…
- elf z trudem wyciągnął strzałę ze swojej rany. - Muszę
zostać. Muszę się zemścić…
Wydawało
mu się, że coś pod kapturem Śmierci rozbłysło. Równie dobrze
mogła to być iluzja.
-
Chcesz żyć? - zapytała go.
-
Dopóki nie dokonam zemsty za śmierć tych, których kochałem -
powiedział zdecydowanie Callan. Miał wrażenie, że o dziwo
szczęście się do niego uśmiechnęło. Jaka szkoda, że dopiero na
łożu śmierci…
- Mogę
dać ci szansę - powiedziała postać. - Pozwolę ci dalej żyć,
ale pod jednym warunkiem…
-
Słucham - szepnął Callan.
- Co
roku będziesz posyłał do mnie dwieście dusz - powiedziała cicho
Śmierć. - A jak już dokonasz zemsty, zabijesz się bronią, którą
ci wręczę.
Elf
zastanowił się chwilę, po czym pokiwał głową. Ważne, że mógł
żyć…
-
Zgadzam się - powiedział.
Kostucha
złapała go za rękę i zaczęła szeptać słowa, których
znaczenia nie znał. Czuł za to moc, która przywracała go do życia
i dodawała sił do walki. Miał również wrażenie, że wspomnienia
z przeszłości bledną, a on tracił poczucie straty, bólu i
niesprawiedliwości tego, co się kiedyś wydarzyło…
Nie
tak chciałem! – miał ochotę zawołać, jednak było już za
późno.
Śmierć
puściła jego dłoń, zaś on powstał. Sięgnął po miecz i topór
wbite w deski pokładu. Nie wiedział, skąd się wzięły, bo
wcześniej ich tutaj nie było, ale przeczuwał, że Kostucha musiała
maczać w tym palce.
- Masz
rok na wykonanie mojej woli, Wysłanniku - powiedziała postać, po
czym rozpłynęła się w powietrzu.
Wraz z
nią zniknęło także przenikliwe zimno. Callan zaś przyglądał
się broni. W mroku zdawała się świecić delikatnym,
jasnoniebieskim światłem. Dostrzegł także wyryte na niej runy.
Nie wiedział, co znaczą, ale domyślał się, że nadawały jej
magicznych właściwości.
Po
oględzinach rozejrzał się po pokładzie. Wyglądało na to, że
Killburn z załogą wybili wszystkich, ciężko więc było szukać
jakiegoś towarzysza podróży. Callan wzruszył ramionami i wskoczył
w morze.
***
Ireth
wpatrywała się w Crevana z niedowierzaniem. Spodziewała się
usłyszeć wiele rzeczy o Callanie, ale nie spodziewała się, że
może mieć coś wspólnego z samą Śmiercią.
- Nie
ma jak zdjąć tej klątwy? - zapytała.
-
Zdejmie ją zabijając się - odparł Crevan. - To jedyny sposób.
- A na
kim on tak bardzo chciał się mścić? - nie przestawała pytać
Ireth. - Na Killburnie?
- Nie
wiem - lekarz wzruszył ramionami. - Może na nim, może na kimś
jeszcze… równie dobrze mogło się coś wydarzyć na długo przed
jego przeklęciem…
Dziewczyna
wstała i ruszyła do drzwi.
- A ty
dokąd? - zdziwił się Crevan.
- Jak
to dokąd? - odpowiedziała pytaniem Ireth. - Dorwę tego tchórza i
z nim porozmawiam. Muszę mu powiedzieć, że znam już prawdę.
Już
miała wyjść, gdy lekarz złapał ją za ramię. Dziewczyna
obejrzała się za siebie i spojrzała prosto w żółte oczy elfa.
-
Tylko mu nie mów, skąd masz informacje - powiedział tonem nie
znoszącym sprzeciwu.
-
Oczywiście - Ireth wyrwała mu się i wyszła na pokład.
Rozejrzała
się w poszukiwaniu Callana. Kapitan stał przy sterze, wykrzykując
rozkazy do swoich podwładnych. Ciekawe… gdy Ireth wchodziła do
Crevana, była pewna, że kapitan zamknął się w swojej kajucie.
Najwyraźniej zauważył, że przestała go szukać i postanowił
trochę pognębić załogę swoimi wrzaskami.
Elfka
ruszyła w jego stronę. Callan zaś zauważył ją dopiero, gdy była
już blisko, więc nie miał jak uniknąć tego spotkania.
-
Chciałaś czegoś? - zapytał niezbyt uprzejmym tonem. - Chcesz
zmienić kurs czy… cokolwiek?
- Chcę
po prostu porozmawiać - powiedziała stanowczo Ireth. - Nie wymiguj
się – warknęła, bo elf już otwierał usta, żeby znaleźć
wymówkę. – Nie rób takiej miny, nie jestem głupia i wiem, że
celowo mnie unikasz.
Kapitan
westchnął i rozejrzał się, szukając pomocy… ewentualnie
jakiejś zachęty do rozmowy z Ireth. Wtedy Crevan wyszedł ze swojej
kajuty i spojrzał w ich kierunku. Przez moment przyglądał się
parze, napawając się widokiem zdezorientowanego Callana, ale szybko
zdał sobie sprawę, że elf czeka na jego radę w sprawie Ireth.
Lekarz skinął więc głową na znak, że powinien się zgodzić na
rozmowę z elfką. Kapitan odetchnął z ulgą.
- No
dobrze - zwrócił się do brązowowłosej. - Jak chcesz pogadać, to
zapraszam do mnie – dodał, po czym chwycił ją za ramię i
poprowadził do swojej kajuty.
Gdy
tylko Ireth weszła do pomieszczenia, z zaciekawieniem rozejrzała
się dookoła. Wystarczył krótki rzut oka, by przekonać się, że
Callan zaliczał się do bałaganiarzy. Na jego koi leżała
rozrzucona byle jak pościel, a na biurku i podłodze mapy oraz
butelki po rumie. Niedaleko drzwi znajdował się wieszak, który
najwyraźniej pełnił funkcję szafy, bo zwisało z niego tyle
ubrań, że elfka dziwiła się, iż haki jeszcze nie poodpadały.
Nie wszystkie stroje się na nim utrzymały, duża część leżała
na ziemi tuż pod ścianą. Duże okno było częściowo przesłonięte
zasłoną, przez co marynarze na pokładzie musieli się wysilić, by
ujrzeć, co dzieje się w kajucie kapitańskiej.
-
Niezły burdel, co? - prychnął Callan, widząc że dziewczyna nie
odezwie się pierwsza.
- „Pod
zdechłym szczurem” był większy - odparła Ireth i usiadła na
koi. Chyba nie zrozumiała jego aluzji.
Callan
rozejrzał się za jakimś siedzeniem, ale jak na złość biurko
było zawalone mapami zbyt ważnymi, by zrzucić je na podłogę i
później każdej osobno szukać. Jedyne, co mógł zrobić, to zająć
miejsce obok Ireth. Tak też zrobił.
-
Wiem, kim jesteś - odezwała się dziewczyna.
Callan
spojrzał jej oczy, jakby próbował z nich wyczytać, czy Ireth mówi
prawdę.
-
Ciekawe, kto ci powiedział - mruknął.
- Czy
to ma znaczenie? - zapytała Ireth. - Podobno każdy na tym statku
wie.
- Aż
dziwne, że sama się nie domyśliłaś - odezwał się Callan. -
Wyglądasz mi na taką, która miała już do czynienia z osobą
przeklętą.
-
Można tak powiedzieć - Ireth pokiwała głową, ale nie pozwoliła
na to, by elf zmienił temat. - Zastanawia mnie tylko jedna rzecz.
-
Jaka?
- Na
kim tak bardzo chciałeś się zemścić, że nawet Kostucha
pozwoliła na to, byś dłużej żył?
Callan
uśmiechnął się lekko.
- Na
kimś, kogo ona też nienawidzi - powiedział. - Na nekromancie,
który swojego czasu nieźle namieszał w moim życiu i zmienił je w
piekło.
- To
znaczy? - zapytała Ireth.
Elf
pokręcił głową.
- Nie
pamiętam - westchnął. - Śmierć ingerowała w moje wspomnienia.
Wiedziała, że jeśli będę pamiętał, to dokonam zemsty
najszybciej, jak tylko się da. Musiała je więc wymazać.
Dziewczyna
pokiwała głową. Przez moment wyraźnie się nad czymś
zastanawiała, patrząc na koszulę Callana. Zdziwiony kapitan
również zerknął na ubranie, myśląc że jest poplamione, ale nie
dostrzegł brudu.
- Masz
jeszcze… no wiesz… - odezwała się w końcu Ireth, nie
spuszczając wzroku z koszuli.
-
Bliznę? - domyślił się Callan. - Oczywiście. Kostucha musiała
zostawić mi dowód, że nasze spotkanie nie było snem.
Elfka
pokiwała głową, nie spuszczając z niego wzroku. Kapitan wręcz
odczuwał narastającą ciekawość Ireth.
- No
co się tak gapisz? - zirytował się w końcu. - Czego ty chcesz?
Żebym ci ją pokazał?
Dziewczyna
zastanowiła się chwilę, po czym kiwnęła głową. Elf wywrócił
oczami, ale zaczął odpinać guziki koszuli, nim zdążył pomyśleć,
co wyprawia. Chwilę potem Ireth podziwiała jego umięśniony tors,
na którym widać było kilka blizn. Na brzuchu widocznie były ślady
po cięciu mieczem, ale największą uwagę zwracała ta znajdująca
się w okolicach serca. Nie była zbyt duża, ale nie miało się
wątpliwości, że blizna pozostała po strzale.
Callan
stał i obserwował miny Ireth. Im dłużej to trwało, tym bardziej
czuł się jak towar, któremu przygląda się potencjalny klient.
-
Napatrzyłaś się już? - westchnął.
Ireth
nie odpowiedziała, tylko przysunęła się do niego i dotknęła
blizny po strzale, która powinna odebrać mu życie. Callan poczuł,
jak jego serce zaczyna bić szybciej. Potrzebował całej swojej siły
woli, by nie zdradzić, że dotyk dziewczyny zadziałał na niego
podniecająco.
- Tak,
jest prawdziwa - powiedział, starając się by zabrzmiało to
ironicznie.
- Wiem
- Ireth uśmiechnęła się lekko. - Po prostu… nie mogłam się
powstrzymać.
Elf
pokręcił głową. Rzadko kiedy spotykane przez niego kobiety
wypytywały się o jego blizny, ale jeśli już lądowali w łóżku
to prawie zawsze obserwowały je, jakby znamiona dodawały mu męstwa.
Ireth patrzyła na niego dokładnie tak samo jak jego byłe kochanki.
Sięgnął szybko po koszulę, ale elfka złapała go ramię,
powstrzymując przed schyleniem się.
- Co
jest? - zapytał zdziwiony.
Elfka
popchnęła go tak, że teraz leżał na koi.
-
Długo cię szukałam, Wysłanniku - powiedziała pochylając się
nad nim tak, że stykali się nosami. - Chciałam od zawsze dołączyć
do twojej załogi, ale jakoś ciężko było was odszukać.
- Nie
jesteś przecież przeklęta - odparł Callan.
Ireth
tylko uśmiechnęła się, po czym złapała za wiązanie sukienki.
Ubranie osunęło się na podłogę, zaś Callan na widok nagiego
ciała elfki przestał myśleć o czymkolwiek. Teraz nie liczyło się
nic poza chwilami przyjemności…
***
Crevan
akurat podawał jednemu z marynarzy środek przeciwbólowy, gdy
usłyszał krzyki Ireth. Bez zastanowienia wcisnął butelkę w dłoń
swojego pacjenta i wybiegł na pokład. Był przekonany, że ktoś z
załogi postanowił zabawić się kosztem dziewczyny, ale wszyscy
zajęci byli pracą.
Krzyk
znów się powtórzył i teraz Crevan był już pewny, że dźwięki
dochodzą kajuty kapitana. Na dodatek zdał sobie sprawę, że nie
był to okrzyk przerażenia, lecz rozkoszy. Wywrócił oczami i
uderzył pięścią w reling, obok którego stał.
- Co
za idiota - wysyczał, patrząc na okno kapitańskiej kajuty. -
Przecież ostrzegałem…
***
Jakiś
czas później Ireth i Callan leżeli nadzy w koi. Oboje odpoczywali.
Elfka z zadowoloną miną przytulała się do kapitana, mimowolnie
przesuwając ręką po jego bliznach. Czuła, jak wysłannik powoli
zasypia.
Gdy
tylko zamknął oczy, brązowowłosa skoncentrowała się na swoich
umiejętnościach. Chwilę później usłyszała w swojej głowie
znajomy głos.
-
Mam nadzieję, że przynosisz dobre wieści, skoro się odzywasz.
-
Owszem, mistrzu. Załoga Przeklętych płynie prosto w zasadzkę
– odpowiedziała. – Za dwa dni będą na tyle blisko, byście
mogli zaatakować.
- A
co z wysłannikiem?
-
Znajdę sposób, by wyłączyć go z walki.
-
Mam nadzieję. Na ciebie liczymy.
Elfka
nie odpowiedziała, tylko wtuliła się w Callana. Już niedługo
będzie wśród swoich…